Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Siła przetrwania i oscarowy duet w “Witaj w klubie” [recenzja]

Ania Grochowina
Ania Grochowina
materiały promocyjne
Jeżeli coraz częściej słyszysz o wychudzonych aktorach i walce o życie, to znak, że nadciąga “Witaj w klubie”. Film trafia na duży ekran dzisiaj, ale głośno było o nim już od dawna. A jeszcze głośniej zrobiło się po Oscarach…

Dallas, rok 1985. Ron Woodroof jest elektrykiem. A przy okazji prostakiem, gburem i homofobem bez najmniejszego przejawu tolerancji. Nie stroni od alkoholu, narkotyków i przygodnego seksu z prostytutkami. W ramach manifestacji testosteronu, z pociech życia korzysta w maksymalnej ilości, jak na heteroseksualnego samca z Teksasu przystało. To nic że jest chudy jak przysłowiowy patyk, zatacza się na nogach, a czasem bywa o krok od omdlenia. Choroby omijają szerokim łukiem takich twardzieli, jak on. Jednak pewnego dnia, będąc w pracy zostaje porażony prądem i trafia do szpitala. Po wykonaniu badań pod kątem wypadku, na jaw wychodzi inny problem. Ron słyszy wyrok, który wywraca jego życie do góry nogami. Jest zarażony wirusem HIV i pozostaje mu 30 dni życia. I to w najlepszym przypadku. Od tej pory zaczyna się walka. Walka o życie, walka o własne przekonania, które uważało się za słuszne, a w końcu także i walka z systemem, uniemożliwiającym leczenie tych, którzy najbardziej tego potrzebują. Pytanie tylko, czy w ostatecznej rozgrywce bitwa zostanie wygrana?

“Witaj w klubie” jest filmem opartym na prawdziwej historii. W USA w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku epidemia AIDS zbierała bogate żniwo. W tym okresie wirusem HIV został zakażony Ron Woodroof, którego historię postanowił zekranizować Jean Marc- Vallée. W związku z wydaną diagnozą śmierci i brakiem sensownej pomocy ze strony lekarzy, Ron zaczął leczyć się na własną rękę, co zaowocowało nieprzewidzianym obrotem sprawy. Jakim dokładnie? Tego zdradzić nie mogę. Ale mogę za to powiedzieć, że film Vallée porusza kilka istotnych problemów.

Po pierwsze: tolerancja

Ron nienawidzi homoseksualistów. Żyje w teksańskiej społeczności, która osoby o odmiennej niż ich własna orientacji seksualnej, uważa za gorsze i nie plasujące się na tym samym poziomie człowieczeństwa, co reszta “normalnych” ludzi. Gdy więc dowiaduje się, że jest nosicielem HIV, “pedalskiej” choroby, oprócz szansy na przeżycie do starości, traci również dumę. Zostaje odrzucony i zapomniany przez kolegów, którzy, przez wzgląd na chorobę, uważają go odtąd za geja. Jednak Ron przechodzi przemianę. Choć jest bolesna, długa i odziera go ze wszystkiego w co wcześniej wierzył. Ta emocjonalna metamorfoza sprawia, że zaczyna rozumieć, iż życie nigdy nie jest czarno-białe, a świat tak naprawdę jest pełen odcieni szarości, trzeba tylko wytężyć wzrok, by je dostrzec.

Po drugie: świadomość

“Witaj w klubie” ukazuje, jak mylne przekonania posiada czasem społeczeństwo. Choć od wydarzeń ukazanych w filmie minęło prawie trzydzieści lat, ludzie wciąż się wstydzą. Wstydzą przyznać się, że mają AIDS, wstydzą się wyjść na ulicę i mówić otwarcie o swojej chorobie, w obawie przed nieprzyjemnymi spojrzeniami i komentarzami. Ludzie zdrowi często nie są świadomi, że wirus HIV nie wiąże się tylko ze środowiskiem homoseksualnym, wrzucając tym samym chorych do worka z napisem “oni są gorsi, bo mają AIDS”.

Po trzecie: walka z systemem

Po usłyszeniu diagnozy i wystawieniu wyroku na 30 dni życia, Ron zostaje pozostawiony przez lekarzy samemu sobie. W czasach epidemii AIDS w Stanach Zjednoczonych, ludzi zakażonych wirusem HIV poddawano eksperymentalnej kuracji AZT. W efekcie jednak lek wyniszczał organizm i bardziej szkodził chorym niż leczył. Woodroof ustala więc własne prawo i po przemyceniu z Meksyku lekarstw, które w USA są zabronione przez FDA (Agencja Żywności i Leków), mimo że w znacznym stopniu polepszają jakość życia chorych na AIDS, zakłada tytułowy “Dallas Buyers Club”, udostępniając w ten sposób lekarstwa potrzebującym. I jednocześnie przeciwstawiając się praktykom stosowanym przez koncerny farmaceutyczne.Oscarowy duet

Długo przed tym, zanim film trafił do kin w USA (7 września 2013) , w internecie krążyły zdjęcia wygłodzonego Matthew McConaughey’a i Jareda Leto. Obaj panowie mocno wczuli się w odgrywane role, przez co na ekranie wyglądają jak własne cienie. Trzeba jednak przyznać, że sterczące kości na ich ciałach mocno spotęgowały efekt kreowania bohaterów chorych na AIDS i dodały sporo realności całej historii. Ich poświęcenie, a także aktorski talent doceniła Amerykańska Akademia Filmowa, wyróżniając obu Oscarem - McConaughe’a jako najlepszego aktora pierwszoplanowego, a Leto - drugoplanowego.

Duet tych aktorów, w rolach tak różniących się od siebie, to najlepszy element całego filmu. Woodroof i Rayon są jak przeciwstawne bieguny magnesu, które mimo różnic, dziwnym sposobem jednak się przyciągają. A dzięki temu przyciąganiu, wspólnymi siłami, choć nie bez korzyści dla siebie (mam tu na myśli Rona) czynią wiele dobra dla ludzi, na których inni dawno postawili “kreskę”. Uświadamiają widza, że uprzedzenia bywają czasem paradoksalnie śmieszne i tworzą w naszych głowach wyimaginowane bariery, które w życiu realnym łatwo przełamać. Wystarczy jedynie, a może i aż, odłożyć na bok nietolerancję i spojrzeć na innych tak, jakbyśmy patrzyli na siebie. W ten sposób możemy dostrzec, że pod warstwą cech, których nie lubimy, kryje się człowiek podobny do nas.

“Witaj w klubie”, to nowy początek zarówno dla McConaughey’a, jak i Leto. Pierwszy na dobre zerwał z wizerunkiem seksownego przystojniaka, wprawiającego w drżenie kobiece serca i…chwała mu za to! Choć miło popatrzeć na dobrze wyrzeźbioną muskulaturę i opalone ciało, jakie dumnie prezentuje w “Magic Mike”, to jeszcze lepiej przyglądać się jak rozwija talent aktorki w ambitniejszym filmie i, pozbawiony pięknego ciała, w pełni skupia się na wewnętrznej stronie swojej postaci. Bo Ron McConaughey’a to bohater, który mimo wielu wad i szorstkiej powierzchowności zbudza sporą dozę sympatii. W trakcie mozolnej i trudnej przemiany staje się zbuntowanym bohaterem, któremu kibicujemy z całego serca, mocno zaciskając kciuki. Mimo, że domyślamy się zakończenia tej historii.

Jeśli zaś chodzi o Jareda Leto, film Vallée można określić mianem jego wielkiego powrotu. Po kilku latach przerwy, w trakcie których poświęcił się muzyce i koncertowaniu ze swoim zespołem, aktor i muzyk, dobitnie pokazał światu, że z filmem jeszcze nie skończył. Wychudzony do granic absurdu, w peruce, pełnym makijażu, sukience i szpilkach, dał popis, jakiego kino dawno nie widziało. Choć Rayon - transseksualna kobieta chora na AIDS, mogła stać się postacią groteskową, Leto wykreował ją w innym świetle. Przyjaciel oraz kompan Rona w interesach, to nie komiczna drak queen, wywołująca pobłażliwy uśmiech na twarzy lecz osoba do bólu nieszczęśliwa przez fakt iż jej męskie ciało nie współgra z kobiecą osobowością. Bo Leto, grając Rayon postawił na kobiecość, tworząc zdumiewający obraz kruchej i delikatnej postaci, zbudzającej masę pozytywnych emocji.

Film Jean Marca - Vallée, to gorzko - słodka opowieść, dla której warto znaleźć chwilę wolnego czasu. Gorzka, bo jako główny problem przedstawiająca trudny temat AIDS, słodka, ponieważ przyprawiona niewielką, aczkolwiek dającą się momentami wyczuć, dawką humoru i pokrzepienia. Lekko moralizuje i zostawia widza z kilkoma kwestiami do przemyślenia. Wzrusza lecz nie przytłacza smutkiem opowiedzianej historii. Jeśli więc lubisz dyskusje o problemach społecznych, a sympatia do opowieści o sile walki i harcie ducha nie są Ci obce, to...witaj w klubie.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto