Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skoki narciarskie: Kot zawsze spada na cztery łapy

Dawid Bożek
Dawid Bożek
Tadeusz Mieczyński [CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons
Poprzedni sezon był dla Macieja Kota bardzo nieudany. Skoczek, który przez ostatnie cztery lata był pewnym punktem kadry Łukasza Kruczka, dziś puka do jej drzwi. 24-latek chce wrócić do czołówki Pucharu Świata.

Trudno w jakiejkolwiek reprezentacji w skokach narciarskich znaleźć tak zawziętego, konkretnego, śmiałego, a także chłodno patrzącego na rzeczywistość człowieka, jakim jest Maciej Kot. Jeszcze rok temu był obok Kamila Stocha i Piotra Żyły najlepszym polskim skoczkiem, a jego pozycja w kadrze była niepodważalna. Niedawno znalazł się na zakręcie swojej kariery i kto wie, czy nie najbardziej wymagającym.

Gdyby przyjrzeć się Kotowi z lipca 2014 roku, a temu rok później, na pierwszy rzut oka nie widać żadnych różnic. Wciąż naszym oczom ukazuje się ten sam uprzejmy, inteligentny, wygadany 24-latek. Ale pod tym poważnym wyrazem twarzy kryje się frustracja spowodowana nieudanym poprzednim sezonem. To było dwanaście burzliwych miesięcy.

Rozbity psychicznie

Kot został zepchnięty z pozycji kadrowego pewniaka do roli zaledwie pretendenta w walce o miejsce w gronie najlepszych obecnie polskich skoczków, a przecież mówimy o zawodniku, który przez dwa sezony nie schodził z czołowej dwudziestki Pucharu Świata. W minionym sezonie zdobył zaledwie 17 punktów, a więc najmniej w karierze. Największym ciosem był dla niego jednak brak powołania na MŚ w Falun. Z ogromnym żalem oglądał konkurs drużynowy, w którym Polacy zdobyli brąz, choć zdawał sobie sprawę, że swoimi skokami nie dawał Łukaszowi Kruczkowi żadnych argumentów.

- To jest bardzo trudne do zaakceptowania. To dla mnie bardzo trudne emocjonalnie. W tej chwili jestem rozbity i nie wiem, kiedy się pozbieram psychicznie – mówił w wywiadzie dla Onetu. Słowa kompletnie niepasujące do obrazu Kota z dwóch poprzednich sezonów. Człowieka niezwykle pewnego siebie oraz skoczka, na którym trener nigdy się nie zawiódł, który cały czas dąży do perfekcji i nie idzie na skocznię z myślami w stylu: „jakoś to będzie”. Wreszcie, zawodnika o jasno sprecyzowanych celach i wymaganiach zarówno wobec siebie, jak i innych. Dlatego jego upadek był tak bardzo bolesny.Śmiały ruch Lepistoe

Kota do kadry ściągnął w 2007 roku Hannu Lepistoe. Maciek miał wtedy niespełna szesnaście lat i jedno zwycięstwo odniesione w Zakopanem w ramach zawodów FIS Cup. Historia znała przypadki juniorów, których trenerzy nie bali się wrzucać do głębokiej wody, ale w polskich realiach powołanie tak młodego zawodnika na zawody Pucharu Świata było ewenementem. Lepistoe zrobił pierwszy krok w celu odmłodzenia kadry, przepełnionej dotychczas tymi samymi twarzami, które nierzadko wprawiały w irytację polskiego kibica. Kot był zresztą pierwszym w historii kadry uczestnikiem zawodów Lotos Cup „Szukamy następców Mistrza”.

- Pomysł wyjazdu do Finlandii jest w całości autorstwa Hannu. Ja osobiście byłem nieco sceptyczny, bo jest to dla Maćka trochę wcześnie, jak na tak poważną imprezę – twierdził wtedy ojciec Maćka, ówczesny fizjoterapeuta polskiej kadry, Rafał Kot.

Kot poradził sobie jak na debiut bardzo dobrze. W konkursie drużynowym skacząc jako pierwszy w polskiej ekipie, w dodatku na bardzo wymagającej technicznie skoczni uzyskał 117,5 metra. Polska skończyła zawody w punktowanej ósemce, a Kot, otrzymał przepustkę na starty w Pucharze Świata przez dwa lata.

Wydawało się, że kariera Maćka, tak bardzo wychwalanego przez sztab szkoleniowy i prezesa Apoloniusza Tajnera nabierze rozpędu. Tymczasem przez cztery następne sezony Kot nie zdobył ani jednego punktu. W sezonie 2007/08 wystąpił łącznie w dwudziestu zawodach, a w kolejnych trzech łącznie w sześciu konkursach.

Lekki przełom pojawił się w sezonie 2011/2012, kiedy Kot zajął dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej Letniej Grand Prix, a kilka miesięcy później w Lillehammer zdobył swoje pierwsze w karierze punkty Pucharu Świata. Zaczął regularnie plasować się w pierwszej trzydziestce konkursów, ale najlepsze było dopiero przed nim.Zaczęło się od wielkiego zwycięstwa podczas zawodów LGP w Wiśle w lipcu 2012 roku. Druga wygrana przyszła pod koniec sezonu letniego w austriackim Hinzenbach. Przez następne dwie zimy Maciej nie zszedł z pierwszej dwudziestki klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, został drużynowym brązowym medalistą mistrzostw świata w Val di Fiemme oraz siódmym zawodnikiem konkursu olimpijskiego na średniej skoczni.

Wyniki mówiły same za siebie, ale to, co wyróżniało Kota spośród innych kadrowiczów to ogromny spokój oraz umiejętność panowania nad emocjami. Sam nie ukrywał, że wpływ na jego dyspozycję miała praca z psychologiem. Dzięki niej poradził sobie z presją, mógł w czasie zawodów skupić się tylko na skakaniu. Dziś zresztą słowo „psycholog” jest przez Kota powtarzane bardzo często. Zakopiańczyk nie był zadowolony, gdy dwa sezony temu zrezygnowano ze współpracy z Kamilem Wódką. O ile w sezonie olimpijskim jego brak nie był odczuwalny (dobrą atmosferę napędzały wyniki), o tyle w minionym było widać, że większość zawodników w kadrze „posypała” się psychicznie.

Szczególnie że Kot to skoczek o specyficznym charakterze. Bardzo dużo wymaga od siebie oraz od innych, a przy okazji to niesamowicie ambitny sportowiec. Czasem aż za bardzo.

Cieszył się tak, jakby się nie cieszył

O ambicji w przypadku Macieja Kota można w sumie pisać wiele. Kot od początku swojej przygody ze skokami stawiał sobie o wiele większe wymagania niż niejeden zawodnik mający za sobą porównywalne doświadczenie w startach w Pucharze Świata. Jednym się to podoba, innych irytuje.

- Pamiętam jak przeprowadzałam z nim wywiad na żywo zaraz po zwycięstwie w LGP w Wiśle. Zaskoczyło mnie jego nastawienie do tej wygranej, tak jakby w ogóle nie był z niej zadowolony. Powiedział wtedy: „Zwycięstwo cieszy, ale to przecież początek lata, a do Wisły nie pojechało wielu zawodników z czołówki” – mówi „Wiadomości24.pl” jedna z dziennikarek TVP Katowice.

Portret ten idealnie pasuje również do sytuacji na MŚ w Val di Fiemme, gdzie zaraz po zdobyciu brązowego medalu Kot jako jedyny z polskiej kadry miał nietęgą minę. Uważał, że przez jego słabe skoki, drużyna nie zdobyła srebra.

- Być może za bardzo ambitnie podchodzę do skoków – mówił rok temu w rozmowie z „Wiadomości24.pl”, po czym zaraz dodał: - Ważne jest to, w jaki sposób się ją później wykorzystuje, jak się podchodzi do porażek, czy jest się słabszym czy silniejszym. Dobrze, gdy ambicję wykorzystuję w pozytywny sposób.Szczery do bólu

W przypadku Kota nadmierna ambicja doprowadzała nawet do nieporozumień między nim a sztabem szkoleniowym. Już we wrześniu ubiegłego roku skoczek narzekał na to, że z Łukaszem Kruczkiem mają „odmienne punkty widzenia na skoki”. Nie bał się tego zresztą powiedzieć publicznie, choć z reguły zawodnicy takie kwestie rozstrzygają w „cztery oczy”. Od tej pory każde zdanie wypowiedziane przez Maćka było wielokroć prześwietlane przez media, a miłośnicy teorii spiskowych twierdzili wręcz, że Kruczek nie powołał zakopiańczyka na MŚ w Falun z powodu konfliktu z podopiecznym.

Żaden z polskich skoczków (no może z wyjątkiem Piotra Żyły, ale to inny kaliber) nie jest tak bezpośredni w swoich wypowiedziach jak Kot. I właśnie za jego stanowczość i bezkompromisowość w wypowiadaniu sądów kochają go dziennikarze, a nie znoszą trenerzy czy działacze. Tylko Kot mógł w trakcie tak nieudanego dla biało-czerwonych ubiegłego sezonu wytknąć sztabowi szkoleniowemu błędy w okresie przygotowawczym. Tylko Kot zarzucał trenerom, że wolą zrzucać winę na zawodników, niż patrzeć na siebie. - Maciek wychodził z rzeczami do mediów, zamiast przyjść do nas i powiedzieć, że coś mu nie pasuje – denerwował się Łukasz Kruczek.

- Jestem szczery w swoich wypowiedziach. Nie zawsze to jest dobre i nie zawsze to wszystkim się podoba, ale taki jestem. Ja po prostu mówię, co myślę – odpowiada Kot, ale przyznaje, że czasem lepiej byłoby spuścić z tonu. – Było czuć, że sztab szkoleniowy nie do końca jest z tego zadowolony.

Bez wątpienia Kot to zawodnik, który zna swoją wartość bardzo dobrze i wysoko ceni swoje umiejętności. - Niektórzy zawodnicy cieszą się tylko dlatego, że skaczą, nie muszą być pierwszoplanowymi skoczkami. Ja mam inaczej, mam konkretny cel, konkretne założenia, do których chcę dążyć. Kiedy nie mogę ich zrealizować, to ciężko mi to zaakceptować – mówił w wywiadzie dla TVN24.

Trudno więc nie zrozumieć, dlaczego tak długo nie mógł pogodzić się z odsunięciem od kadry prowadzonej przez Kruczka. Skoki przestały go cieszyć, co gorsza, gdy trenerzy wystawiali go w składzie na Puchar Kontynentalny, twierdząc, że to jedyna szansa na odbudowanie swojej dyspozycji, on traktował je jako zło konieczne. I tak krąg się zamykał.Nowy bodziec

O skokach choć przez chwilę pozwoliły mu zapomnieć rajdy, których jest wielkim fanem. Sam ma w garażu mistubishi lancera evolution VIII, w którym czasem daje upust swoim emocjom. Pokochał motorsport dzięki wspólnym wyjazdom na rajdy z ojcem. - Jak tylko zrobiłem prawo jazdy, zacząłem rozglądać się za możliwością realizacji swojej pasji, niestety w pobliżu nie ma torów wyścigowych, no i nie jest to wcale takie łatwe – przyznał w rozmowie dla oficjalnego serwisu Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Pod koniec marca wziął nawet udział w memoriale im. Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza, w którym zajął jedenaste miejsce.

- Tu są zupełnie inne emocje, jest więcej nieznanego. Może dlatego czuję bardziej stres niż adrenalinę, bo do tej mety trzeba jednak jakoś dotrzeć. A po drodze jest mniej przewidywalnie niż na skoczni, gdzieś na przykład jest mokro, gdzieś pojawi się piasek. Warunki są nieprzewidywalne. A na skoczni jestem gotowy na wszystko – przyznaje Kot.

O tym, jak bardzo niebezpieczne i nieprzewidywalne są rajdy, przekonał się inny skoczek, Jurij Tepes. Słoweniec niedawno brał udział w zawodach na Gorjance, podczas których wypadł z trasy. Tepes nie odniósł poważniejszych obrażeń, ale napędził stracha swojej drużynie, która przygotowuje się do sezonu letniego.

Kot po sezonie wrócił na uczelnię. Niebawem będzie bronić pracy magisterskiej, ale nie chce na tym poprzestać. Kusi go zrobienie doktoratu. - Oprócz sportu też trzeba coś w życiu robić. Poza tym nie można wiecznie być zawodnikiem. To się kiedyś skończy i coś trzeba będzie robić w życiu – powiedział na łamach Onetu.

Co jednak najistotniejsze, o niepowodzeniach poprzedniego sezonu już zapomniał. Na pierwsze letnie zgrupowanie wrócił pełen energii i zapału. Więcej się uśmiechał, nie widać w nim było żalu spowodowanego ostatnimi wydarzeniami. W kadrze B trenuje pod okiem Macieja Maciusiaka, a w grupie ma m.in. innego byłego zawodnika kadry A, Dawida Kubackiego. - Dobrze czuję się w tej nowej kadrze. Bardzo pozytywnie odebrałem zmiany. To ma być dla mnie taki nowy bodziec – twierdzi 24-latek.

Poprzedni sezon wbrew pozorom wiele go nauczył. Przede wszystkim tego, że nic nikomu nie jest dane raz na zawsze, a zbyt długi język bardziej szkodzi niż pomaga. Motywacji wciąż mu nie brakuje. Chce wrócić do kadry A, ale przede wszystkim chce znów wkroczyć do czołówki Pucharu Świata. No i stanąć wreszcie na podium pucharowych zawodów, bo w tym zestawieniu wciąż jest gorszy od swojego kolegi z pokoju, Piotra Żyły. W końcu nazwisko zobowiązuje - kot zawsze spada na cztery łapy. I w dodatku ma dziewięć żyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto