Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sondażokracja – niezbędny etap czy wypaczona forma?

Stefan Górawski
Stefan Górawski
Czy klasyczna definicja demokracji jest adekwatna do rzeczywistości, w której żyjemy? Uważam, że jest mało precyzyjna. I wcale nie chodzi mi zakusy – mniej lub bardziej poważne – ograniczenia władzy ludu.

Chyba nikt rozsądny nie kwestionuje faktu, że w Polsce rządzących wybieramy demokratycznie, poprzez akt wrzucania do urn wyborczych kartek. Sposób zdobywania i sprawowania władzy uwarunkowany jest jednak nieustanną presją wyników badań opinii publicznej. Jestem przekonany, że inaczej wyglądałaby kampania wyborcza (i cały sposób rządzenia), gdyby główni aktorzy sceny politycznej nie znali słupków poparcia w poszczególnych miesiącach, tygodniach a nawet dniach. Tymczasem kolejne wyniki badań przypominają komunikaty o stanie wód: PO ubyło 1, PiS-owi przybyło 3, LiD bez zmian... Jutro może będzie odwrotnie, więc polityczna para idzie w nadrabianie strat, utrzymanie przewagi czy utrzymania status quo. Zapewnienia liderów, że zawsze chodzi jedynie o interes nadrzędny kraju często wymuszają jedynie uśmiech politowania. Presja ta sprawia, że ugrupowania polityczne przed wyborami funkcjonują prawie jak markety, w których zawsze jest najlepiej, najbezpieczniej, najtaniej, bo tylko u nas, tylko my...

W końcu przychodzi dzień wyborów i zwycięzcy biorą w swoje ręce los kraju. Obiektywna rzeczywistość jest jednak obojętna na sondaże, zaczynają się zatem ekwilibrystyczne kombinacje by fakty nagiąć do przedwyborczych obietnic, albo wyjaśnić, że „co innego mieliśmy na myśli”. Tymczasem wkrada się nerwowość, bo komuś znowu przybyło 3, komuś ubyło 2...

Sondażokracja panoszy się najbardziej w mało okrzepniętych jeszcze demokracjach – jak Polska właśnie – w których zwycięskie ugrupowanie z poprzednich wyborów w kolejnym starciu często nie przekracza wyborczego progu. Podobnie jest w innych krajach naszej części Europy, Indiach czy demokratycznych państwach Ameryki Południowej i Afryki. Zupełnie inaczej natomiast w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Skandynawii, gdzie przesunięcia elektoratu są niewielkie. Kilka procent już włącza alarm, niekiedy wymusza wręcz partyjne trzęsienie ziemi. Tamte społeczeństwa nie zmieniają jednak tak szybko preferencji, bo są odporne na konkursy piękności organizowane przez sztaby partyjne i wyborcze. Nie dają się uwieść różnym oszołomom, jarmarcznym graczom, ludziom z nikąd…

Jak ograniczyć sondażokrację? Może wprowadzając kryptodemokrację, w której licencjonowano by badania opinii społecznej, a ich wyniki stanowiłyby tajemnicę państwową? Tajemnicę dla elektoratu oczywiście, bo nie wierzę, że można by utrzymać ją przed politykami (zawsze znajdzie się przecież sposób na przeciek). Może to nie zmieniłoby znacząco zachowań wybrańców ludu, ale wyborców pewnie tak; chociażby przez fakt braku tak silnych sugestii na kogo oddać głos i obaw, że wyborcza kartka zostanie zmarnowana jeśli padnie na ugrupowanie, któremu sondaże nie dają szans na przekroczenie progu wyborczego.

Tylko czy to jeszcze byłaby demokracja? Tego nie wiem. A może trzeba przez to wszystko po prostu przejść, jak przechodzi się odrę, albo wyrosnąć jak z dziecięcych majteczek?

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto