Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Spauzowane życia

Piotr Smółka
Piotr Smółka
Irlandia. Zdjęcie ilustracyjne.
Irlandia. Zdjęcie ilustracyjne.
W poszukiwaniu pracy, pieniędzy, szczęścia, godnego życia, setki tysięcy Polaków wyjechało za granicę. Liczną grupę stanowią ludzie młodzi: wykształceni, z niewielkim bądź żadnym doświadczeniem zawodowym, za to sporym bagażem rozczarowań...

W Polsce nie żyło mi się źle, choć było ciężko. Skończyłem ekonomię, pracowałem na rocznej umowie, jako referent w jednostce samorządowej. Pisałem projekty, pozyskiwałem środki finansowe z Unii i innych źródeł na cele publiczne, dla stowarzyszeń. Taka trochę społeczna robota, ale lubiłem ją.

Słyszałem o masowej emigracji, ale byłem pewien, że mnie to ominie: w pracy szło mi bardzo dobrze, stworzyliśmy parę naprawdę fajnych, potrzebnych rzeczy. Dostrzeżono mnie, poznawałem ludzi, współpracowaliśmy, zbierałem pochlebne opinie – wtedy naprawdę myślałem, że mogę coś osiągnąć, że w końcu znalazłem swoją ścieżkę; coś, co chcę robić z zapałem i jeszcze otrzymywać za to wynagrodzenie! Swą naiwność zrozumiałem za późno – skończyła mi się umowa, i, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nie otrzymałem następnej. Był listopad, na gwałt potrzebowałem pieniędzy. Dwa tygodnie później byłem w Irlandii.

- Skończyłam chemię, a nigdzie nie mogłam znaleźć pracy – mówi Grażyna, pracownica fabryki.
- Nie mieliśmy za co żyć w Polsce, koleś mnie ściągnął – wspomina Tomek, spawacz.
- Nie miałem nic lepszego do roboty. Skończyłem szkolę, perspektyw żadnych, pracy nie było. Wołałem spróbować tutaj, niż stać pod blokiem. Dobrze zrobiłem – cieszy się Patryk…

Przykłady można jedynie mnożyć. W poszukiwaniu pracy, pieniędzy, szczęścia, godnego życia, setki tysięcy Polaków wyjechało za granicę. Wśród nich bardzo liczną grupę stanowią ludzie młodzi: wykształceni, z niewielkim bądź żadnym doświadczeniem zawodowym, za to sporym bagażem rozczarowań. Nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniego zajęcia, borykając się z brakiem gotówki, perspektyw i szans, na najbliższym lotnisku postanowili rozpocząć kolejny etap pogoni za marzeniami...

Początek przygody

Miałem szczęście, szybko udało mi się znaleźć pracę. Co prawda była to jedynie robota w magazynie, w dodatku bez świadczeń, bez pełnopłatnych nadgodzin, zawarta przez pośredników. Ale i tak się cieszyłem! Zarabiałem. Mogłem podesłać trochę pieniędzy do domu. Znalazłem sobie własny pokój, zaaklimatyzowałem się, poznałem nieco zwyczajów. Często kontaktowałem się ze znajomymi w Polsce – dowiadywałem, co słychać, jak im idą projekty – po prostu chciałem być na bieżąco. Planowałem sobie, że kiedyś wrócę do swojej poprzedniej pracy.

- Każdemu zależy, żeby znaleźć cokolwiek. Aby jakoś zacząć, aby się utrzymać. Ludzie godzą się na coś, o czym w Polsce nawet by nie pomyśleli, a na dodatek cieszą się z tego! Dlatego, że wiedzą, za co pracują! – mówi Adam. Skończył trzy lata prawa na UJ w Krakowie. Doskonały angielski, w Irlandii od czterech lat. Mimo to, pracuje na budowie. Dobrze płacą – śmieje się.

Profesor Krystyna Iglicka, ekonomista i demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie, ekspert rządu polskiego ds. polityki migracyjnej, specjalnie dla Wiadomosci24.pl, wyjaśnia: Zjawisko emigracji, którego doświadczamy od pewnego czasu, to typowa migracja pracownicza. Nie mogąc poradzić sobie z trudnymi realiami polskiej, w dalszym ciągu biednej rzeczywistości, sfrustrowani, zdeterminowani ludzie odważyli się opuścić kraj, poszukać pracy, spróbować odnaleźć własną, nieco inną drogę, w innych warunkach. Mieli szczęście, gdyż zbiegło się to akurat z momentem, w którym zachodnie rynki poszukiwały dobrych, solidnych pracowników.

Żeby zarobić więcej, pracowałem na dwa etaty – rano, normalnie osiem godzin w magazynie, a wieczorami wykładałem towar na półki w dużym supermarkecie. Nie było źle, prawie sami Polacy tam pracowali, fajny klimacik, ale łaziłem zmęczony, nieprzytomny. Wszystkie zarobione pieniądze odkładałem, żyłem skromnie, przeliczałem euro na złotówki.... Ciągnąłem tak przez ponad rok, aż dostałem upragniony, pełny angaż w magazynie, a wraz z nim podwyżkę i pełnopłatne nadgodziny. Rzuciłem sklep, choć trochę mi było szkoda znajomych...

- Polacy uważani są za dobrych, ciężko pracujących fachowców. Czasami nawet Irole śmieją się z nas, że jakbyśmy mogli, to byśmy z poduszkami do pracy chodzili. Zawsze, jak potrzebują kogoś na nadgodziny, czy do pracy w weekendy, to wiedzą, że raczej nie ma z nami problemów – tłumaczy Wioleta, kasjerka ze sklepu. Skończyła zarządzanie w Gdańsku, od trzech lat na emigracji - w zasadzie to chyba nic złego, że chcemy pracować? Przecież po to tu przyjechaliśmy... Zarabiać i oszczędzać.

Beztroska zabawa...

Emigracja rządzi się swoimi prawami: pomni polskich doświadczeń, żyjąc zrazu spokojnie, nieśmiało i skromnie, z upływem czasu zaczynają Polacy coraz odważniej sobie poczynać. Dociera do nich potęga pieniądza. Zachłystując się wolnością, dobrobytem, ogromem możliwości, jakie daje w Irlandii zaledwie przeciętna, a jakże przyzwoita pensja, przeistaczają się w „światowców”. Ubrani w markowe ciuchy, obleczeni w przednie zapachy, bywalcy imprez, starają się nadrobić czas stracony w kraju, kiedy jako pełni ambicji i marzeń studenci liczyli każdy grosz. Teraz, zapominając o Polsce, rzucając się w wir Irlandzkich uniesień, emigranci zaczynają życie na nowo...

- Tu jest super – cieszy się Agnieszka – można zarobić, zabawić się, i jeszcze na ciuch wystarczy! Najgorsze, że mają takie kiepskie imprezy, ledwie się zacznie tańczyć a już zamykają. Na szczęście zawsze można wbić się do kogoś na „afterek” – Agnieszka, atrakcyjna blondynka, przyjechała tu z chłopakiem zaraz po maturze. Zamierzają wracać, ale nie wiedzą jeszcze, kiedy.

- Stary, gdzie ja w Polsce bym na taką brykę zarobił? – Mariusz szeroko uśmiecha się przez szybę, rzucającej się w oczy, czerwonej Mazdy. – No może by mnie było stać, ale musiałbym chyba nie jeść i w ogóle odkładać non stop, żeby takie coś kupić. A tutaj? Popracujesz trochę i możesz sobie w samochodach przebierać - do Irlandii wyjechał kilka lat temu, zaraz po szkole. - Nie wiem, chyba będę wracał, ale nie teraz, posiedzę tu jeszcze trochę – mówi.

Mogę powiedzieć, że mi się poszczęściło. Żyje mi się dobrze. Mam niezłą pracę w magazynie w fabryce. Po raz pierwszy w życiu stać mnie na wszystko. W sklepach nie zastanawiam się nad cenami – po prostu kupuję, co mi się podoba! Tutaj naprawdę można poczuć się wolnym i niezależnym – nawet przy prostej pracy, gdzieś na taśmie czy na zmywaku człowiek nie martwi się jutrem, jak opłaci rachunki czy utrzyma rodzinę. To jest świetne uczucie. Jeszcze nigdy się tak głośno i szczerze nie śmiałem… Teraz naprawdę czuję, że mam jakiś wpływ na swoje życie! Nie, nie sprawdzam już tak często, co tam porabiają moi znajomi z pracy w kraju. Pracowałem, nie miałem czasu i jakoś tak kontakt nam się urwał...

Gorzka prawda

Poza nielicznymi, olbrzymia większość Polaków pracuje poniżej swych kwalifikacji i umiejętności. Bo codzienność wciąga. Omamia. Pieniądze uczyniły ich szczęśliwymi, skutecznie usypiając pielęgnowane do niedawna ambicje. Rozleniwiły ich. Przyzwyczaili się do miejsc, ludzi, pogodzili z losem. Poczuli się bezpiecznie, zaczęli żyć z dnia na dzień, nie martwiąc się, co przyniesie nowy dzień. Układając sobie nowe życie na obczyźnie, na boczny tor odstawili swoją przeszłość z Polski. Marzenia i cele, które niegdyś ich motywowały, dla których starali się, uczyli po nocach, stały się miałkie i nieistotne. Kariera, sukces, wymarzona praca, uczciwe, przyzwoite życie, dom, pies - wszystko to zostało w kraju, zatrzymane, spauzowane na czas wyjazdu. Na obczyźnie pojawiły się za to całkiem nowe priorytety, opisane słupkami cyferek na bankowych kontach...

- Polacy sami są sobie winni. Nie cenią się, nie mają ambicji, żeby coś więcej osiągnąć. Zawładnął nimi syndrom 300 euro: zarabiają najniższe stawki i myślą, że Pana Boga za nogi złapali! – twierdzi Andrzej, właściciel maleńkiej firmy odnawiającej mieszkania - w wielu przypadkach jesteśmy lepsi, zdolniejsi, bardziej kompetentni od Iroli, tylko po prostu nam się nie chce! Widzimy, z jakim luzem, jak leniwie i niedbale Irlandczycy podchodzą do swych obowiązków, i - niestety, dostosowujemy się!

- Irlandczycy widzą, że da się nas zadowolić byle czym, i traktują nas troszkę po macoszemu. Uważają, że musieliśmy uciekać z kraju, więc jesteśmy do niczego. A przecież nie uciekaliśmy! Również myślimy, analizujemy, wyciągamy wnioski, w bardzo wielu przypadkach lepiej od nich! – wymienia Karolina. Pochodzi z małej miejscowości. Skończyła studia i przyjechała szukać szczęścia w Irlandii. Od trzech lat pracuje w kantynie. Póki co, pracy nie zmienia. – Ja sadzę, że to kiepskie podejście do Polaków to trochę wina niektórych naszych „kolegów dresiarzy”, jak ich nazywam – nic nie umieją, biorą każdą robotę i robią nam złą opinię.

- Wciąż jeszcze pokutujemy za minione okresy, wciąż tkwią w nas typowe kompleksy Europy Środkowo - Wschodniej. Niejednokrotnie nie szanujemy się, nie hodujemy w sobie godności, wielkości, zadowalamy się byle czym – zauważa Iglicka. - Mimo olbrzymiego postępu, jaki dokonał się na przestrzeni ostatnich 20 lat, młodzi ludzie są jeszcze po trosze ofiarami komunizmu, spadkobiercami socjalistycznej myśli, wpajanej im nieświadomie przez rodziców.
- Bo to jest tak - młodzi poczują kasę i trochę im odbija, wiesz, zaczynają wydawać; kupują super ciuchy, błyskotki, fundują sobie jakieś wycieczki do ciepłych krajów... Wszystko ok - zarobili, stać ich, niech się bawią, niech korzystają. W kraju by tego nie mieli - tłumaczy Andrzej. - Ale… mogliby jednak trochę więcej myśleć o przyszłości. Do czegoś dążyć, czegoś chcieć, a nie tylko siedzieć i czekać, co los przyniesie. No, chyba, że przez resztę życia chcą myć gary w knajpach…

- Ludzie nie szukają dla siebie nic lepszego, bo narzekają, że nie znają języka. Ale też wcale się go nie uczą! Nie chce im się, wystarcza im to, co mają - Marta, nauczycielka angielskiego nie kryje zdziwienia.
- Moglibyśmy tu wiele osiągnąć, gdybyśmy tylko nie patrzyli tak krótkowzrocznie...

Jak mówi prof. Iglicka - młodość rządzi się swoimi prawami, ludzie przecież potrzebują się wyszaleć. W dużej mierze emigranci pochodzą z małych miejscowości, błyskawicznie osiągnęli wysoki poziom, błyskawicznie dorobili się sporych, jak dla nich pieniędzy, i dlatego, przez jakiś czas wydawać im się może, że są panami świata.

- Nie byłabym taka krytyczna, zwróćmy uwagę na to, jak ważna życiowa decyzje ludzie ci musieli podjąć! Nie jest łatwo tak z dnia na dzień wyjechać, porzucić kilkanaście lat doświadczeń, doznań, rodzinę i przyjaciół, wszystko, co do tej pory znali, co było ich światem! – oponuje profesor. - Teraz, osiągając pewien poziom dobrobytu, układając sobie życie na nowo pragną jedynie, aby ten „sen” trwał, aby zawsze mogli o sobie decydować, otrzymywać godziwe wynagrodzenie! Nie ma sensu ich za to obwiniać. Choć z drugiej strony, kiedyś przyjdzie moment, w którym będą musieli się obudzić, przemyśleć, zadecydować, co dalej? Mam nadzieję, że wtedy będzie jeszcze czas, aby coś zmienić – przestrzega.

Stracone szanse?

Polska wykształciła olbrzymią rzeszę ludzi. Nie zagwarantowała jednak ich rozwoju, nie dała szans, opcji, możliwości. Szara rzeczywistość stłamsiła ich nadzieje, a szukając szczęścia za granicami za drobne euro roztrwonili swe ambicje. W Polsce nie mogli zdobyci doświadczenia zawodowego, bo nie mieli pracy. Tu zdobywają doświadczenie, które i tak im się nie przyda. W kraju nie zarabiali godziwych pieniędzy, nie mieli za co urządzić sobie życia, zaplanować przyszłości. W Irlandii zarabiają dobrze, ale nie myślą się ustatkować, bo są tu jedynie tymczasowo.

- Młodzi emigranci padają ofiarami tzw. „podwójnej marginalizacji” – mieszkając w Polsce, musieli pogodzić się z brakiem pracy, stagnacją i marazmem, bez nadziei na pozytywne zmiany,. Po wyjeździe na Zachód zdobyli, co prawda pracę, stanęli na nogi, osiągnęli względny sukces, ale podejmując się zadań poniżej własnych kwalifikacji, bez możliwości awansu, przypłacili to swymi marzeniami, ambicjami i pragnieniami. W ten czy inny sposób znaleźli się więc na społecznym marginesie – ubolewa profesor Iglicka.
Widzisz, z drugiej strony, to też jest trochę tak, że tutaj nudno jest. Praca, dom… i tyle. Wiadomo, czasami się gdzieś wyjdzie zabawić, jakaś impreza, pub czy coś, ale ile można łazić? Jestem tu po to, żeby zarabiać, a nie wydawać. Zarobić swoje i wrócić. Cały czas żyje się tu właściwie bez celu, dla samej pracy, gromadzenia pieniędzy, cały czas ze świadomością, że jesteśmy tylko przejazdem, na jakiś czas, chwilowo. Że w końcu kiedyś wrócimy do Polski, założymy rodziny, ułożymy sobie życie. A czas upływa szybko, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc…

- Na co zbieracie – pytam.
- Na mieszkanie w Polsce – mówi Wioleta.
- Na mieszkanie w Polsce – mówi Grażyna.
- Na mieszkanie - mówią Darek, Damian, Ania, Tatiana...

Nikt z nich nie wspomina o ferrari, plazmowym TV. Normalni ludzie. Zwyczajnie, chcą po prostu mieszkać w Polsce. Kraju, który musieli opuścić, aby móc spokojnie w nim żyć.
Pytam – co będziecie robić? Z czego utrzymacie to mieszkanie? Znajdę sobie jakąś pracę, najlepiej w biurze – odpowiada Grażyna...

Iglicka jest pełna optymizmu - Jako naród, wcale nie musimy stracić na masowych wyjazdach, to, wręcz przeciwnie, może być dla nas wielka szansa! Powinniśmy zadbać o swą przyszłość – cały czas mamy olbrzymią szansę na rozwój, podpatrzenie czegoś nowego, odmiennego, wzięcie spraw w swoje ręce. Jest wielu przedsiębiorczych ludzi, wystarczy rozbudować sieć kontaktów, powiązań, a to na pewno zaowocuje. Musimy tylko postarać się, aby się z nami liczono, musimy poznać własną wartość i nie obawiać się zaprezentować jej innym - wylicza.

Co dalej...?

Zbliża się czas masowych powrotów. Polacy mają już dość emigracji. Tęsknią za domem. W ten czy inny sposób zdobyli swoje pieniądze; jednak tylko niewielka cześć z nich ma konkretny pomysł, jak je wykorzystać, zainwestować. Pozostali, spędziwszy kilka ostatnich lat na stanowiskach niewymagających specjalnych kwalifikacji i umiejętności, decyzję o powrocie podejmą raczej spontanicznie. Wrócą, starając się odświeżyć życie sprzed wyjazdu, dawne plany, dawne kontakty. Będą starali na nowo się zorganizować, znaleźć pracę, ustatkować. Odłożone pieniądze mogą nie wystarczyć na długo. Nieco zakurzony już dyplom ukończenia wyższej uczelni oraz wątpliwe umiejętności języka – to jedyne atuty, które będą w stanie zaoferować potencjalnym pracodawcom. A to, niestety, może nie wystarczyć...

Mija pięć lat od 2004 roku, czyli od rozpoczęcia olbrzymiej fali emigracji. - Pięć lat to w socjologii magiczna liczba – tłumaczy Iglicka. Na początku jest szok, zachłyśniecie się innymi realiami, bogactwem zachodu. Po dwóch latach istnieje jeszcze jakaś presja otoczenia, chęć zarabiania, gromadzenia więcej i więcej. W następnym okresie to pragnienie stopniowo wygasa, wypierane przez refleksje i pogłębiające się uczucie tęsknoty - ludzie zastanawiają się, co dalej, zaczyna im czegoś brakować, myślą o powrocie. I w końcu, po około pięciu latach osiągają moment, w którym są gotowi ponownie zmienić swój los, jeszcze raz zaryzykować spokojne i w miarę ułożone życie, podjąć decyzję o powrocie. Tylko, że niestety, wtedy może być już za późno - często jest tak, że już nie ma do czego, ani do kogo wracać...

Czy wrócę? Chciałbym… ale w zasadzie, to nie mam na razie po co… Jasne, tęskni się za domem, rodziną, ale tutaj też mam znajomych, swoje sprawy. Poza tym, co ja będę w Polsce robił? Za długą chyba miałem przerwę, żeby odnaleźć się w dawnej pracy, a nie wiadomo, czy udałoby mi się znaleźć coś innego. Na razie zarabiam, odkładam trochę. Wrócę, jak w kraju będzie już lepiej...

Dziękuję Pani Profesor Krystynie Iglickiej za komentarze do tekstu

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto