Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Specjalizacja w stwarzaniu bałaganu, czyli ratuj się kto może

Pleciuga Łazowska
Pleciuga Łazowska
Zawsze jest wybór.
Zawsze jest wybór. rys. Ewa Łazowska
O złym funkcjonowaniu placówek służby zdrowia napisano już całe tomy.Temat wyeksploatowany do granic możliwości, ale jakże w dalszym ciągu aktualny i na czasie. Dość niedawno miałam okazję o tym osobiście się przekonać.

Pogarszające się systematycznie od jakiegoś czasu wyniki laboratoryjne wymagały skierowania mnie do Wojewódzkiej Poradni Hematologicznej przy Szpitalu im. M.Kopernika w Łodzi. Specjalista od chorób krwi miał tam ocenić czy jest mi trzy ćwierci do śmierci, czy może tylko połowa, a nawet jedna czwarta. Rada, nierada - zmuszona byłam w rzeczonej poradni się zarejestrować i cierpliwie czekać na wizytę u lekarza. Nawet nie trwało to długo - uwzględniając fakt, że aby dostać się do specjalisty w ramach NFZ, trzeba czekać nawet po kilka miesięcy.Pewnego poranka, po czterech tygodniach oczekiwania pojawiłam się pod drzwiami gabinetu lekarza - wyznaczonego mi, że tak powiem - odgórnie.

Okazało się, że mój wrodzony optymizm został wystawiony na ciężką próbę. W poczekalni kłębił się tłum pacjentów, choć akurat nie wszyscy z nich byli skierowani do "mojego" lekarza. Ustawiłam się karnie w kolejce, składającej się z około 15. osób, ale dość szybko okazało się, że nie jestem dziesiąta w oczekiwaniu na wejście do gabinetu, ale co najmniej 25. Kolejka pęczniała na moich oczach i właściwie nie mogłam się kompletnie zorientować - czy np. ten pan stał za mną, czy może przede mną, a ta pani właśnie przed chwilą ustawiła się w ogonku, czy może sterczy tu już od samego rana. Nie obeszło się w takiej sytuacji bez przepychanek, nie tylko słownych, ale także fizycznych. Pewien krewki pacjent, rozsierdzony do żywego moim uporem w pilnowaniu kolejności wejść do lekarza, po prostu wywalił mnie z kolejki na sam jej koniec.

Po kilku godzinach oczekiwania na wejście do hematologa zorientowałam się, gdzie tkwi przyczyna totalnego bałaganu w poradni. Właściwie nie ma tutaj jednej kolejki do jednego lekarza specjalisty. Do jednego lekarza specjalisty kolejki są dwie, a nawet trzy. Jak to możliwe? To zjawisko można wyjaśnić tak:
Kolejka Nr 1 - pacjenci, którzy przyjechali do lekarza z najodleglejszych krańców województwa (czasami prawie o godzinie 6-tej rano) i po pobraniu krwi do analizy czekają na wyniki, oraz na wizytę u lekarza z tymi wynikami.

Kolejka Nr 2 - pacjenci wyznaczeni na pierwszą, bądź kolejną wizytę lekarską, ale mieszkający w Łodzi i najbliższych okolicach. Ci chorzy zjawiają się w okolicach godziny 10-tej.

Lekarz rozpoczyna swoją pracę koło godz. 10:30, ale w pierwszej kolejności "załatwia" pacjentów z województwa. Oczywiście ci miejscowi pacjenci skazani są na wielogodzinne wyczekiwanie na wejście, które i tak, gdy już do niego dojdzie, jest przerywane "podzielnością" uwagi lekarza, który w tak zwanym międzyczasie załatwia kilka telefonów, wypełnia dokumentację poprzedniego pacjenta i w przerwie między tymi czynnościami przeprowadza wywiad z pacjentem, który szczęśliwie doczekał się wejścia do specjalisty.
Kolejka Nr 3. Ta kolejka składa się głównie z osób ani wyznaczonych na dany dzień, ani na żaden inny. Kolejka nr 3, a właściwie brak tej kolejki, choć de facto ona także istnieje, to koledzy i koleżanki po fachu pana doktora, którzy ze swoimi sprawami i tak wchodzą do gabinety swojego kolegi... bo też są lekarzami, ale i pacjentami w jednej osobie. Gdy sterczałam pod gabinetem "mojego" specjalisty w trakcie oczekiwania na moją drugą w tej poradni wizytę - takich koleżeńskich "protekcji" naliczyłam co najmniej trzy.

Jest w tej mojej opowieści także jeden akcent optymistyczny. Gdy po czterech godzinach oczekiwania na wejście z wynikami laboratoryjnymi do lekarza (cała wizyta trwała około siedmiu minut) okazało się, że nie muszę już korzystać z usług Wojewódzkiej Poradni Hematologicznej, przynajmniej przez najbliższe dwa lata. I całe szczęście!
Gdy tamtego dnia wychodziłam o godz.14:00 z owej placówki, pod okienkami rejestracji kłębił się nieprzebrany tłum pacjentów - zapisanych do lekarzy na godziny popołudniowe, albo pacjentów nowych - oczekujących na rejestrację. Poczekalnia też już pękała w szwach. I wtedy pomyślałam sobie: Co prawda, pieniędzy na leczenie pacjentów w ramach NFZ jest raczej niewiele, chyba jednak nie tu pies jest pogrzebany. W przypadku tej przychodni jest on z pewnością pogrzebany w totalnym bałaganie - jaki tam panuje. Co na to specjaliści od organizacji pracy - także w publicznych ZOZ-ach?, bo do takich placówek rzeczną poradnię wojewódzką należałoby zaliczyć.

I jeszcze jedno. Tak się również szczęśliwie złożyło, że miałam ostatnio okazję korzystać z usług pewnego zakładu rehabilitacyjnego, mającego status niepublicznego, ale świadczącego usługi także w ramach NFZ. Świetna organizacja pracy
i wysoki poziom usług medycznych to główne walory ten "niepublicznej" placówki.

Pacjenci też nie są tam traktowani jak przysłowiowe piąte koło u woza. Czyli jak się chce - to można. Sęk w tym, że nie wszystkim się chce. Jakimś mnie Panie Boże stworzył - takim mnie masz - chciało by się powiedzieć. Ech...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Specjalizacja w stwarzaniu bałaganu, czyli ratuj się kto może - Nasze Miasto

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto