Są to ludzie, którzy powinni, chociażby z racji wykształcenia, okazać nieco większy namysł,
zademonstrować umiar w
wypełnianiu samooskarżających
kwitów, a do oddziałów Wielkiej Inkwizycji udać się krokiem statecznym i powściągliwym.
Aby zaznaczyć chociażby, że wykonanie uwarunkowane jest - niestety - nakazem.
Tymczasem okazuje się, że pędzą na wyścigi nadgorliwcy składający papiery przed czasem, by nie dać się nikomu wyprzedzić.
Można i tak. Wszak w naszym państwie była już i narastała sytuacja przymusu, a wykonanie nakazów było tym lepsze, im więcej znalazło się samorodnych gorliwców. Którym zakreślano kierunek działania, a którzy prześcigali się w pomysłach szczegółowych, jak skrzyżowanie pomysłowego Dobromira z
MacGyver'em plus Słodowy.
Podpierając swoje smętne rozmyślania wspomnieniami, kroczę powoli do szkoły ulicą przy której jest piekarnia pana J. a co za tym - kilka minut upajającego zapachu świeżych bułeczek. Po przeciwnej stronie ulicy drewniany budynek; w czasie wojny gestapowska katownia, po wojnie porodówka.
Na balkonie tegoż budynku wisi portret. Człowieka wielkiego, wąsatego, zadumanego. Portret musi wisieć, bo zbliża się 1 maja, wielkie święto klasy robotniczej pod wodzą wielkiego wodza. I oto aby oddać temu człowiekowi cześć, jakiej jeszcze dotychczas nikt w miasteczku nie oddawał - samorodek, geniusz chłopsko-robotniczego sojuszu przymocował i zapalił pod portretem generalissimusa lampkę. "Wieczną lamkę" ukradzioną gorliwie domowemu
świętemu z obrazu wiszącego zawsze w izbie.
Przekorna pamięć notuje kolejne działanie
samorzutnego nadgorliwca. To pan od gimnastyki. Gimnastykę wykonujemy stojąc między ławkami w klasie. Marsz w miejscu, ręce, nogi - na komendę, lewa, prawa. Baczność. Ale "baczność "musi być wykonana prawdziwie, po żołniersku. Tymczasem taki jeden, nowy w klasie miękki jakiś, flakowaty więc pan wywołuje go pod tablicę. Poświęca mu specjalny czas
i niezawodne metody. Chłopak
"baczność" porządnie nie potrafi zrobić. Nie pomaga walenie kantem dłoni pod kolana. Zamiast porządnie nogi wyprężyć, chłopak przyklęka i coraz bardziej flaczeje. Pozostaje jeszcze jeden sposób. Pan chwyta chłopca za pejsy i ciągnie
ku górze. Wreszcie sukces. Chłopak wyciągnięty jak struna. Tylko nie wiadomo dlaczego płacze i na drugi dzień już się w szkole nie pokazuje.
Może się komuś wydawać, że marudzę tak sobie bez składu i ładu. Gdzie lustracja, gdzie szkoła lat stalinowskich. A jednak. Łączy te dwie epoki jeden spójny, niezawodny element. Nadgorliwość neofitów. A może - jak mawiał Wańkowicz - polski kundlizm?
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?