Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sprawa polska a Konkurs Piosenki Eurowizji

Rafał Grząślewicz
Rafał Grząślewicz
Logo Konkursu Eurowizji 1994
Logo Konkursu Eurowizji 1994 EBU
Dla Polski nawet ABBA nie zajęłaby 1. miejsca - tak skomentowała Eurowizję w 2008 roku Irena Santor. Po wielu eurowizyjnych niepowodzeniach, dziś wiemy, że na porażki naszych reprezentantów składa się wiele czynników.

Mówiąc o Eurowizji zacząć wypada od jednego z podstawowych pojęć jakim jest Europejska Unia Nadawców (ang. European Broadcasting Union). Organizacja ta, która potocznie nazywana jest także Eurowizją powstała w 1950 roku. Misją EBU jest skupianie publicznych stacji radiowych i telewizyjnych Europy w celu wymiany realizowanych programów oraz wspólnej produkcji audycji dla widzów w wielu krajach, nie tylko tych europejskich. Od 1993 roku do Unii należą Polskie Radio S.A. i Telewizja Polska S.A.. Europejska Unia Nadawców używa terminu i logo „Eurowizja” do sygnowania organizowanych przez nią imprez medialnych, a jedną z najbardziej znanych takich imprez jest Konkurs Piosenki Eurowizji, który odbywa się od 1956 roku.

Czym jest konkurs Eurowizji chyba nikomu wyjaśniać nie trzeba. Polska zadebiutowała w nim w 1994 roku. Reprezentująca wówczas nasz kraj Edyta Górniak wywalczyła w Dublinie "srebro" i jak na razie jest to najlepszy wynik w historii polskich występów. Do roku 2001 naszego reprezentanta typowała specjalna komisja powoływana przez Telewizję Polską. W 2003 zdecydowano o przeprowadzeniu pierwszych publicznych preselekcji, w których to widzowie zdecydować mieli, kto będzie reprezentantem naszego kraju podczas konkursu odbywającego się w Rydze. Preselekcje, które odbyły się 25 stycznia 2003 wygrała grupa Ich Troje. Jako profesjonaliści w każdym calu, szczególnie lider zespołu Michał Wiśniewski, ostro zabrali się za promocję zwycięskiego „Keine Grenzen”. Niestety, promocją zajmował się tylko zespół, zaś Telewizję Polską mało to obchodziło. A zaznaczyć wypada, że dany wykonawca podczas konkursu nie tyle reprezentuje swoje państwo, co nadawcę publicznego należącego do Europejskiej Unii Nadawców. Logicznie rzecz biorąc, TVP powinno zależeć na sukcesie zespołu podczas występu na Łotwie. Niestety, Jedynka nie tylko nie wspierała polskich reprezentantów, ale także nie promowała tych z innych krajów, tak jak czynią to nadawcy w innych państwach. „Z tego miejsca chciałbym bardzo podziękować, a w zasadzie troszeczkę mniej Telewizji Polskiej, bo jest mi strasznie przykro, że nie promujecie tych wykonawców, których my zapraszamy do siebie i nie znajdujecie nawet minuty czasu. Szczególnie Jedynce, bo to jest Wasz program i my chcemy dla Was wygrać, żeby zorganizować przyszły finał w Polsce" - takimi słowami lider Ich Troje w 29. odcinku show "Jestem jaki jestem" skwitował postępowanie TVP. Kilka godzin później dolał oliwy do ognia mówiąc, że zespół na Eurowizję nie pojedzie.

Na szczęście, przynajmniej dla fanów, do tego nie doszło. Zespół przeprowadził świetną promocję utworu „Żadnych Granic” nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim poza granicami naszego kraju. Ostatecznie zaowocowało to siódmym miejscem. Być może gdyby większe zaangażowanie TVP, cieszylibyśmy się np. z miejsca w pierwszej piątce. W kolejnych latach było już niestety coraz gorzej. Rok 2004 przyniósł nam za sprawą Blue Cafe dopiero 17. pozycję. Rok później zmieniły się nieco zasady Konkursu Piosenki Eurowizji. Od tej pory w finale występuje 25 wykonawców. Wówczas było to 15 najlepszych z ubiegłego roku oraz 10 przechodziło z półfinału. Telewizja Polska zrezygnowała z otwartych preselekcji i reprezentanta naszego kraju wybrała specjalnie powołana komisja. Ivan i Delfin nie zawojowali Europy. Odpadli w przedbiegach, podobnie jak w Atenach Ich Troje (mimo ogromnej promocji) i w 2007 The Jet Set. W 2008 zaszły kolejne zmiany. W finale zagwarantowane miejsce miały już tylko państwa tzw. Wielkiej Czwórki, czyli Francja, Hiszpania, Niemcy i Wielka Brytania oraz państwo, którego reprezentant zwyciężył w poprzedniej edycji konkursu. Wprowadzono dwa półfinały, z których za sprawą już nie tylko widzów, ale także jury do finałowego koncertu kwalifikowało się po 10 wykonawców. To właśnie za sprawą uznania jury (jednocześnie zajęliśmy dziesiąte miejsce), po raz pierwszy do finału zakwalifikowała się Polska. Reprezentująca nas wówczas Isis Gee ostatecznie zajęła jednak miejsce przedostatnie. "Sukcesem" cieszyliśmy się tylko przez małą chwilę. Rok później zła passa znów powróciła. Lidia Kopania podczas Eurowizji w Moskwie nie podbiła serc Europejczyków, a Marcinowi Mrozińskiemu w ubiegłym roku nie pomogły nawet solistki Mazowsza w ludowych strojach. Kto więc odpowiada za te niepowodzenia? Wykonawcy reprezentujący nasz kraj? Widzowie wybierający reprezentanta? Telewizja Polska?

Obiektywnie rzecz biorąc, czynnikami wpływającymi na niepowodzenia naszych reprezentantów są zarówno wykonawcy, jak i ich utwory, nieudolny system preselekcyjny, brak zaangażowania ze strony TVP czy widzowie decydujący, o tym kto wystąpi w biało-czerwonych barwach na eurowizyjnej scenie. Przeanalizujmy więc wszystkie te elementy po kolei.

Co roku do Telewizji Polskiej trafia kilkadziesiąt zgłoszeń od wykonawców chcących reprezentować Polskę podczas Eurowizji (dla porównania: w Szwecji jest kilka tysięcy zgłoszeń). Z tych propozycji Komisja Konkursowa wybiera kilka utworów, które zakwalifikowane zostają do finałowego koncertu. Liczba uczestników wybieranych przez Komisję zmieniała się na przestrzeni tych kilku lat. Na początku wybierano dziesięciu czy dwunastu artystów; w ostatnich latach członkowie komisji wybierają tylko albo aż… cztery kompozycje. Reszta należy do TVP, która przyznaje tzw. Dzikie Karty. Często polscy fani Eurowizji znają tylko te utwory, które usłyszeli w preselekcjach. Reszta pozostaje słodką tajemnicą Komisji Konkursowej. Polska jest na tyle dużym krajem, że nasze eliminacje mogłyby formułą przypominać choćby szwedzki Melodifestivalen. Oczywiście, potrzebne są na to nakłady finansowe, ale także chęci, których TVP ostatnio nie przejawia.
Nie wiadomo pod jakim kątem Telewizja dobiera członków komisji, w której od wielu lat znajdują się te same osoby. Przecież wśród nich mogliby znaleźć się poprzedni reprezentanci Polski. Kto, jak nie oni zna Eurowizję od tamtej strony? Choć w naszej komisji zasiadają osoby na co dzień związane ze światem muzyki, to jednak każda z nich ma swoje poglądy, najczęściej nieadekwatne do eurowizyjnych trendów. Kolejną kwestią są utwory. Dlaczego pulę kompozycji, z których ta jedyna ma „pojechać w świat” narzuca publiczności kilku podobno profesjonalistów? Przecież, podobnie jak Szwajcaria, moglibyśmy wybierać uczestników preselekcji w internetowym głosowaniu. Choć i z Internetem Telewizja Polska mogłaby mieć pewne problemy, skoro w tym roku nikt z członków komisji nie był w stanie odnaleźć występu grupy The Positive, z którego jednoznacznie wynikało, że członkowie zespołu złamali regulamin. Kolejną wadą polskich eliminacji jest miejsce ich organizowania. Przez kilka lat odbywały się w studio telewizyjnym. Gdy wybudowano nowy gmach TVP, organizatorzy postanowili w 2009 i 2011 zorganizować preselekcje w… holu budynku, podczas gdy w innych państwach tego typu imprezy odbywają się w halach widowiskowych, teatrach czy wielkich studiach telewizyjnych.

Ciekawostką jest fakt, że po zwycięstwie Magdy Tul, na oficjalnej stronie Eurowizji fani konkursu z całego kontynentu pytali w komentarzach dlaczego preselekcje odbywały się w… centrum handlowym? Kolejna kwestia to data preselekcji. Od 2009 odbywają się one 14 lutego, niestety. W ten sposób TVP przywiązuje dużo większą wagę do Walentynek i zarabiania na wysyłaniu SMS-owych życzeń niż do samego konkursu. Nie wspominam już choćby o prowadzących, zwłaszcza tegoroczne Krajowe Eliminacje czy o zapraszanych gwiazdach. Choć słowo gwiazdy jest chyba zbyt przesadzone, bo na pewno nie można powiedzieć tak o Stachurskym śpiewającym z playbacku... Nasuwa się pytanie, dlaczego organizatorzy nie zapraszają do udziału w koncercie reprezentantów z innych państw (tak jak czynią to inne europejskie telewizje)? Chyba jednak zacząć trzeba od tego, że TVP nie zaprasza nawet poprzednich polskich reprezentantów, co wyraźnie zaznaczyła w komentarzu po zwycięstwie Magda Tul. Jej pierwsze słowa brzmiały "Pozdrawiam Marcina Mrozińskiego". Zaś jedyną eurowizyjną gwiazdą na naszych preselekcjach była Rusłana w roku 2009.

Cofnijmy się teraz do ubiegłego roku. Nieudolnie przeprowadzane preselekcje to jedna sprawa, zaś druga to brak jakiegokolwiek wsparcia polskiego uczestnika ze strony TVP. Pytanie tylko, czy telewizja nie jest w stanie, choćby finansowo, wspierać naszego reprezentanta czy po prostu nie chce? Choć finanse nie są chyba tą najważniejsza kwestią. Skoro Telewizję stać na produkcje często niecieszących się oglądalnością programów, to dlaczego nie miałaby wspierać polskich uczestników? Jak pokazuje przykład Marcina Mrozińskiego, TVP chce chyba wyprodukować jeszcze więcej bubli i potrzebuje więcej forsy, skoro nasz ubiegłoroczny reprezentant musiał zapłacić za materiały potrzebne do promocji. Marcin w zasadzie promował się sam. Telewizja Polska nie podała mu ręki w żadnym przypadku.
Jedyną rzeczą, którą zrobiła była promocja w "Kawie czy Herbacie" i w programie "Kocham Cię Polsko". Pytanie tylko, jak miało to wypromować artystę w Europie? Jak okazało się po przyjeździe do Oslo, Marcin dostał wiele zaproszeń na wyjazdy promocyjne, jednak ze strony Marii Makowskiej - szefowej polskiej delegacji nie było żadnej odpowiedzi. Tak w ogóle, to chyba zastanowić się trzeba, co ta pani robi na takim stanowisku, skoro na spotkaniu organizacyjnym przed wyjazdem na konkurs przedstawiła polskiego reprezentanta w taki oto sposób: „Witam! Nazywam się Maria Makowska. W tym roku reprezentantem jest Marcin Mroziński z piosenką "Legenda" i będziemy jak zwykle ostatni". Makowska stwierdziła później, że był to tylko żart. Niestety takich "żartów" było więcej... Po niezakwalifikowaniu się do finału polska ekipa dostała dobę na opuszczenie hotelu i jak się później okazało, nie przysługiwał im już także transport do kraju. Oczywiście, nie dotyczyło to szefowej delegacji, która została w Oslo.

Czy odpowiednio przeprowadzona promocja jest kluczem do sukcesu? Marcin Mroziński uważa, że zarówno artysta, jak i piosenka są w stanie się obronić. Najlepszym tego przykładem jest Alexander Rybak. Jednak, jak zaznacza nasz ubiegłoroczny reprezentant, taka sytuacja zdarza się raz na jakiś długi czas. Marcin zwraca uwagę, że wszystkie ubiegłoroczne kompozycje, które znalazły się w finałowej dziesiątce, to utwory, w które zainwestowano ogromne pieniądze. Szeroka promocja Leny przybliżyła ją do zwycięstwa. Safura swoją rozbuchaną historią o choreografie Beyonce i bardzo drogim teledysku dała się poznać na długo przed konkursem. Marcin zaznacza, że fani Eurowizji w Europie to tylko 1/5 głosujących. Oni znają wszystkie utwory, ale przeciętny widz słyszy większość piosenek po raz pierwszy. Mroziński uważa, że jeśli odpowiednio wcześnie pozna się utwór danego kraju, wtedy ten utwór wydaje się bardziej znany, przez co ciekawszy. Wielokrotnie powtarzany tekst "Widzowie lubią najbardziej to, co już znają" sprawdza się w 99 proc. choć "Fairytale" chwyciło za serce od razu.

Kolejny problem to poziom utworów zgłaszanych do preselekcji. Niestety z roku na rok jest coraz gorzej. Choć przez ostatnie trzy lata wybieraliśmy świetne kompozycje, to mimo wszystko zawsze czegoś w nich brakowało, czegoś co zaważyło na takiej a nie innej pozycji końcowej w półfinale i w końcowym rozrachunku na braku awansu do finału. Wiele do życzenia pozostawia także postawa polskich fanów. W zasadzie chyba tylko w naszym kraju ludzie potrafią zdecydowaną większością głosów wybrać utwór i wykonawcę, a kilka minut później na przeróżnych forach internetowych wieszać na nich przysłowiowe psy. Przeanalizujmy także, w jaki sposób wybierano niektórych reprezentantów.
Przez kilka lat Polacy nie brali pod uwagę utworu, a jego wykonawcę. I tak w 2004 preselekcje wygrała grupa Blue Cafe. Wygrali, bo mieli świetny utwór, czy dlatego, że byli wówczas na topie, a rok wcześniej zajęli wysokie miejsce w eliminacjach? Dwa lata później ponownie wygrało Ich Troje. Jak pokazał półfinał w Atenach, „Follow my heart” nie było utworem na miarę zwycięstwa. Ktoś powiedział kiedyś, że „Ich Troje wyglądało jak lecąca w kosmos bazylika licheńska” i ja absolutnie pod tym zdaniem się podpisuję. Dlaczego wybrano Ich Troje? Odpowiedź jest prosta - byli znani i już raz reprezentowali nasz kraj. Podobnie było w 2007, kiedy to wybraliśmy The Jet Set. Nie brano pod uwagę piosenki, a wykonawcę. Rok wcześniej zajęli w zasadzie drugie miejsce i to dało im w kolejnej „Piosence dla Europy” bilet na Eurowizję. Dopiero w 2008 zmienił się trochę punkt widzenia Polaków. Zaczęliśmy wybierać przede wszystkim piosenkę, na drugim planie stawiając wykonawcę.

W taki oto sposób wybraliśmy Isis Gee, Lidię Kopanię i Marcina Mrozińskiego. W tym roku postawiliśmy na Magdę Tul i jak na razie wszystko wskazuje na to, że dokonaliśmy dobrego wyboru. A na co ze strony Telewizji Polskiej liczyć może nasza tegoroczna reprezentantka? Z informacji, jakie otrzymałem od pana Andrzeja Siwka pełniącego obowiązki Rzecznika Prasowego TVP wynika, że Telewizja rozpocznie promocję Magdy Tul i utworu „Jestem” poza granicami naszego kraju najwcześniej 2 maja, a więc na 8 dni przed „polskim” półfinałem. Dlaczego tak późno? Ponieważ 1 maja odbywają się uroczystości beatyfikacyjne Jana Pawła II i TVP najwyraźniej uznała, że wcześniej nie wypada. Tylko, co ma piernik do wiatraka? Telewizja Polska w ramach przyznanego budżetu na Eurowizję w Polsce i w Niemczech przygotuje materiały promocyjne w internecie oraz promować będzie naszą tegoroczną reprezentantkę w programie "Jaka to melodia?". TVP planuje także promocję utworów innych wykonawców eurowizyjnych na zasadzie odwzajemnienia się przez nich na ich antenach. Jednak, jak wiadomo od planów do czynów droga daleka. Zgodnie z regulaminem nadawca publiczny pokryje także koszty przelotu z Polski do Niemiec i z Niemiec do Polski, zakwaterowanie w Niemczech oraz diety wykonawcy.
Na pytanie, czy w przypadku ewentualnej wygranej w Eurowizji, Telewizja Polska będzie w stanie zorganizować konkurs, niestety odpowiedzi nie otrzymałem. Jak wiadomo to wszystko związane jest z ogromnymi nakładami finansowymi, ale także z umiejętnościami organizacyjnymi i kreatywnością. Marcin Mroziński zwraca uwagę na fakt, że przy projekcie co roku pracują Niemcy i Szwedzi. To oni budują scenę i wprowadzają ciekawostki techniczne. Według Marcina największą trudnością byłoby to, że organizatorzy europejscy i przedstawiciele Europejskiej Unii Nadawców musieliby dogadać się ze stroną polską. To byłby problem, bo strona polska Eurowizją zainteresowana nie jest, a co gorsza - Eurowizja jest dla nich problemem! Mroziński wyraźnie słyszał, że Telewizji jest na rękę, to że nie przechodzimy dalej, bo nie muszą puszczać reklam promujących koncert finałowy i ten czas wykorzystują na zarabianie. Nie muszą wysyłać swoich kamer i dziennikarzy na finał, przez co zaoszczędzają niemało pieniędzy.

Podsumowując wszystkie czynniki, które mają wpływ na końcowy wynik naszego kraju podczas Konkursu Piosenki Eurowizji, wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się jeden - TVP. Nieważne, jak dobry utwór będzie reprezentował nasz kraj. Nieważne, jak świetnym głosem dysponował będzie nasz reprezentant. Ważne jest, że bez promocji nic nie zdziałamy na eurowizyjnych „salonach”. W tej chwili marketing napędza całą eurowizyjną machinę. Jak powiedział Marcin Mroziński, utwór, który jest w stanie sam się obronić, zdarza się raz na jakiś czas. Europejskie stacje telewizyjne wydają krocie na wypromowanie swoich artystów, co jak widać na przykładzie ostatnich kilku zwycięzców przynosi pożądane efekty. W wielu krajach Konkurs Piosenki Eurowizji pomimo opinii kiczu i tandety, uważany jest za najważniejszy konkurs muzyczny w roku. My, za niepowodzenia naszych reprezentantów obwiniamy albo ich samych albo jako stałą wymówkę wskazujemy polityczne głosowanie. Rzadko kto dostrzega winę TVP, która tak naprawdę bardziej szkodzi niż pomaga. Cytując Marcina Mrozińskiego „w preselekcjach innych krajów chodzi o Eurowizję, a w Polsce, o to, żeby było jej jak najmniej. Różni się wszystko, od podejścia organizatorów, przez zaangażowanie w temat, ludzi pracujących przy tych preselekcjach, po same traktowanie sprawy poważnie. Bo Eurowizja jest i będzie najważniejszym muzycznym konkursem Europy. Komuś może się to podobać lub nie, ale za granicą np. na Malcie, czy w Bośni i Hercegowinie, Eurowizja jest bardzo ważna. A w Polsce? Chyba sami wiemy jak jest”.

Może czas najwyższy, aby w naszym kraju eurowizyjną pałeczkę przejęła telewizja komercyjna, która będzie w stanie zapewnić odpowiednie zaplecze techniczne i promocyjne. Cóż, Finlandia czekała na swoje zwycięstwo 45 lat i przy takim zaangażowaniu Telewizji Polskiej i my tyle możemy czekać...

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto