Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Suk, tadżin i medresa, czyli moja marokańska przygoda

Anna Rosińska
Anna Rosińska
O Maroku napisano już wiele. Trudno się dziwić, bo jest to popularna destynacja wielu polskich biur podróży. Do Maroka przyciąga jego różnorodność, atmosfera Wschodu, a bardziej wygodnych - agadirskie hotele na skraju ciepłych plaż.

Ja w Agadirze nie byłam, bo też sprawdzanie jakości basenu hotelowego nie było moim zamiarem. Nie będzie to zbiór typowo przewodnikowych wskazówek, a raczej całkiem subiektywny opis wspomnień i niezapomnianych wrażeń z kilkoma praktycznymi radami. Przygotowywałam podróż do Maroka z dużą pieczołowitością, gdzie celem miała być sama droga, a nie jej koniec.

Zobaczyłam kraj określany jako miejsce kontrastów. Kraj położony stosunkowo blisko Europy, a jednocześnie już odmienny kulturowo, historycznie, geograficznie. Gorliwy w swej wierze, a zarazem rozumiejący działanie wciąż ulepszającej się demokracji. Kraj wysokich gór i pustyń, metropolii na wzór europejski i starodawnych kazb w cieni oliwnych gajów.

Chciałabym zachęcić tych, którzy jeszcze tam nie byli, a uważają, że eksploracja kraju muzułmańskiego na własną rękę jest niemożliwa. Wystarczającym argumentem dla wątpiących, powinien być przykład dwóch młodych kobiet, podróżujących między Fezem a Marrakeszem, od wydm Erg Shebbi, po góry Atlas. Miałam wspaniałą towarzyszkę, bez której podróż nie byłaby tak udana. Serdecznie ją pozdrawiam i dziękuję za wspólnie spędzone chwile, zapewne nieostatnie.

Nasza trasa wiodła z Tangeru, przez Fez do Merzougi na pustynie. Stamtąd skierowałyśmy się do Tinerhiru, aby zobaczyć Wąwóz Todra. Dotarłyśmy do Marrakeszu - centralnego punktu, miejsca owianego romantyzmem, którego nie można pominąć. Na koniec zobaczyłyśmy marokańskie plaże nad Atlantykiem i metropolie kraju - Casablankę i Rabat.

Marokańskie obrazy

Pierwsza myśl, jaka pojawia się, kiedy wspominam marokańską przygodę to obraz zatłoczonego, hałaśliwego targu. Suk, bo taką nazwę nosi targ, to część krajowego folkloru. Jego zapach - mieszanina przypraw, wyrobów ze skóry, rękodzieł - tworzy intensywną kompozycję, działającą na zmysły. Można nie przepadać za lekko dusznawym charakterem suku, ale na pewno nie da się go zapomnieć. Plątanina niezliczonych uliczek, z których prawie każda reprezentuje inną gałąź przemysłu. Suk tekstylny, jubilerski, kaletniczy, obuwniczy. Można podpatrzeć jak robi się torbę ze skóry wielbłąda, a zaraz potem kupić ją, po uprzednim długotrwałym targowaniu się. Skórzane torby w Maroku są przepiękne - różnych kolorów, rozmiarów i kształtów. Żadna z pań, nawet ta, która normalnie nie przepada za takimi wyrobami, nie pozostanie obojętna.

Suki, te najlepsze umiejscowione w medynach - najstarszych częściach miast - tworzą
niepowtarzalny klimat. W nich znajdują się także najstarsze zabytki, meczety i medresy - średniowieczne szkoły koraniczne. Te najbardziej okazałe są w Fezie i Marrakeszu. Zbudowane w podobny sposób na planie kwadratu z dziedzińcem i wewnętrznym meczetem, zachwycają zdobieniami w kamieniu i drewnie. Medresa Bu Inania z XIV w. meczet –uniwersytet Al-Karawijjin (drugi, co do wielkości w Maroku) w Fezie, minaret Kutubijja w Marrakeszu z łatwością przenosiły nas w średniowieczny czas potęgi marokańskiego królestwa. Wtedy te miasta były nie tylko ważnymi centrami religijnymi, ale także znanymi w całym ówczesnym świecie, ośrodkami nauk matematycznych, filozoficznych, medycznych.

Słowo, które wyłącznie kojarzy mi się z Marokiem to tadżin (tajine). Tradycyjna potrawa, a raczej sposób jej przyrządzania - w glinianym naczyniu i z przykryciem w kształcie stożka. Tadżin jadłam w różnych miejscach kraju, gotowany na wszelkie sposoby. I choć określiłabym siebie jako miłośniczkę drobiu, najlepszy tadżin jadłam z baraniną – klasyczny.

Maroko to także owce. Kiedy jedzie się pociągiem, mijając wysuszone pagórki na północy kraju, owce biegają po pustkowiu. Czasem jedna zaplącze się gdzieś i stoi samotnie. Kiedy ze strachem w oczach pokonuje się wybudowaną na skraju gór trasę z Warzazatu do Marrakeszu, owce pasą się na zboczach Atlasu, który w tym miejscu osiąga wysokość ponad 2000 m. Te zwierzęta są nieodłączną częścią marokańskiego krajobrazu. Równie często można spotkać muła, który jest najlepszym środkiem transportu w wąskich uliczkach medyn. Niejednokrotnie stałam w „korku” złożonym z motocykli, rowerów, ludzi, powozów i objuczonych mułów właśnie.

Dobra spontaniczność nigdy nie jest zła

Między Tangerem, Rabatem, Casablancą a Fezem szybko i łatwo podróżuje się pociągiem. Na południu jest lokalny transport autobusowy, nie taki straszny jak go malują. Co najważniejsze w autobusie, można nie tylko poznać i poobserwować tubylców, ale także spotkać innych globtroterów z wielu zakątków świata. Jest szansa na wymianę doświadczeń, podzielenie się radami, gdzie warto pojechać.

Tym właśnie sposobem zobaczyłam prawdziwą pustynię, a nawet spędziłam na niej noc, pod rozgwieżdżonym niebem, jakie zdarza się tylko na Saharze. Nie doświadczyłabym tego, gdyby nie para Polaków spotkana w drodze. Z moją towarzyszką bez wahania zmieniłyśmy plan podróży i udałyśmy się pod granicę z Algierią. Tam, w mieście (a właściwie osadzie) o nazwie Merzouga zostałyśmy przyjęte przez pewną Francuzkę, która prowadziła zajazd ze swoim mężem Rahidem. Najlepsza baza jaka mogła nam się trafić - domek ulepiony z gliny i ze słomy, wysuszonych na słońcu, a w środku oryginalny wystrój pełen mat, poduszek, plecionych dywanów, lokalnych instrumentów i do tego zapach miętowej herbaty. Gdy stanęło się na progu lepianki, widać było niekończące się połacie piasku. To było miejsce, z którego nie chciało się wyjeżdżać. Warto wspomnieć, że na tym niemal końcu świata - internet działał bez przeszkód! Nie będzie wielką przesadą, jeśli stwierdzę, że w Maroku może zabraknąć wody, ale internet zawsze się znajdzie.

Marrakesz jest miastem, do którego, będąc w Maroku, trzeba pojechać. Kulturowy charakter i wspomnienie przeszłości, przysłania trochę rzesza typowych turystów fotografujących wszystko i wszystkich. Warto jednak zobaczyć minaret Kutubijja, który jest jednym z trzech zabytków z czasów dynastii Almohadów, obok Giraldy w Sewilli i Wieży Hasana w Rabacie.

Miło także wspominam centralny plac Dżemaa el-Fna, oszałamiający swoją intensywnością. Można snuć się po nim godzinami, przyglądając się ulicznym artystom, grajkom, a wieczorem zasiąść w jednym z niezliczonych barów i kawiarni pod gołym niebem. Nie zapomnę także kramów z równiutko ułożonymi pomarańczami. Wypiłam litry świeżego soku z tych owoców, który na Dżemaa el-Fna smakuje wyśmienicie, i jest też bajecznie tani.
W kraju Koranu

Opowiadając ludziom, że zwiedzałam Maroko na własną rękę, spotykam się często ze zdziwieniem i wrażeniem lekkiego przestrachu. Wobec przedstawianego w mediach obrazu islamu, który kojarzy się tylko z islamskim fanatyzmem, bezlitosnymi katami porywanych zakładników czy zamachowcami samobójcami, nie dziwi obawa mieszkańców Zachodu.

Ja, z czystym sumieniem mogę polecić ten kraj także, aby zobaczyć, że islam to nic strasznego. To państwo jest najlepszym przykładem godzenia tradycji z nowoczesnością. Z zadowoleniem patrzyłam jak kobiety marokańskie, w chustach wprawdzie (częstotliwość ich noszenia, zależy od regionu ) swobodnie same podróżują, pracują, używając komórek i laptopów, same chodzą na zakupy. Zaznałam także dużej uprzejmości z ich strony, rozpoczynając rozmowę, pytając o drogę. Poza tym przybysz – kobieta z Europy był dla nich samych sporą atrakcją.

Ludzie zmierzający do meczetu wzbudzają szacunek, że pośród codziennych zajęć potrafią znaleźć chwilę na pielęgnowanie swoich wartości, tradycji, oddać się duchowej pasji, cenionej bardziej niż materialne dobra. I z pewnością nie ma to nic wspólnego z religijnym fanatyzmem.

Jednym z najlepszych momentów, jakie przeżyłam podczas wyprawy, było spanie na tarasie pewnego pensjonatu w medynie, w centrum Marrakeszu. Obudzona przed świtem śpiewem muezinów, rozlegającym się z kilku minaretów na raz, wsłuchiwałam się w słowa azanu (wezwania do modlitwy):

Bóg jest Wielki. Zaświadczam, że nie ma boga prócz Allaha. Zaświadczam, że Mahomet jest jego prorokiem. Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen.

Sława te, wyśpiewywane po arabsku, dla Europejczyka brzmią być może nieco groźnie, a na pewno tajemniczo. Owa tajemniczość była jednak dla mnie zachwycająca.
Uśmiech zawsze mile widziany

Nie spotkało mnie w Maroku zagrożenie, którego nie mogłabym doświadczyć w każdym innym miejscu. Przecież działalność kieszonkowców trzeba mieć na uwadze czy to będąc niewiernym w kraju muzułmańskim czy przechodniem na warszawskiej Pradze. Nie doświadczyłam także nadmiernej natarczywości ze strony marokańskich panów, mimo, że nie miałam przy sobie męskiego opiekuna do ochrony.

Aby uniknąć niechcianych zaczepek i nagabywań trzeba być stanowczym i zachować odpowiedni dystans nie tylko fizyczny, ale i w rozmowie. No chyba, że jakaś osoba płci żeńskiej jedzie do Maroka szukać męża, którego znalezienie nie jest wielkim wyczynem. Tak czy inaczej, uśmiech na ustach pomaga w każdej sytuacji.

Na niebezpieczeństwo niewątpliwie naraziłby się ktoś, kto odważyłby się obrazić marokańskiego króla. W instytucjach państwowych, ale także w restauracjach i sklepach widziałam miejsca poświęcone Mohammedowi VI, np. jakiś ołtarzyk z jego zdjęciami i symbolami. W Europie nie czcimy prezydentów, bo są „tylko” politykami. Król Mohammed VI należy do dynastii Alawitów. Objął tron w 1999 roku, po śmierci swego ojca Hasana II, inicjatora budowy meczetu w Casablance. Król w Maroku jest także wodzem wiernych - Amir Al-Muminin. Nie radziłabym go obrażać publicznie lub bezcześcić jego portret.

Własnych przeżyć nie da się zamknąć nawet w najgrubszej książce, nie mówiąc już o kilkustronicowym artykule. Warto jednak dzielić się nimi, aby pokazywać różnorodność ludzi i ich kultur. Zachęcam także do podróżowania z poszanowaniem zwiedzanego kraju i jego zasad. Wszak rozmaitość świata składa się na jego piękno.

Rzeczą, którą zostawiłam w Maroku jest niezrealizowane wejście na Dżabal Tubkal (4167 m n.p.m.) - najwyższy szczyt kraju. Eksploracja Atlasu Wysokiego czeka na mnie i mam nadzieję, że zostanie zrealizowana. Szczyty (nie tylko te górskie) są po to, aby je zdobywać. Grunt do dobra organizacja.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto