Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To był cudny człowiek. Maciej Wojtyszko wspomina Franciszka Pieczkę

Andrzej Grochal
Andrzej Grochal
Franio umiał być dobrym duchem teatru - wspomina legendę polskiej sceny reżyser Maciej Wojtyszko
Franio umiał być dobrym duchem teatru - wspomina legendę polskiej sceny reżyser Maciej Wojtyszko Fot. Polska Press/Karolina Misztal
W naszej sytuacji, gdzie się pracuje na nerwach, miał cudowny dar, że miał wielką wrażliwość, ale był też absolutnie z żelaza - powiedział reżyser Maciej Wojtyszko w rozmowie z PAP, wspominając zmarłego w piątek Franciszka Pieczkę. Był dobrym duchem teatru: gdzie on był, nie działo się nic złego – dodał.

Wojtyszko zwrócił też uwagę na ogromną wiarygodność ról, w które wcielał się Pieczka. - To było jedyne w swoim rodzaju: gdy grał w „Ziemi obiecanej” niemieckiego prostaka, był wiarygodny. Gdy grał polskiego Żyda, też był wiarygodny. Miał dziwny, wspaniały dar stawania się wiarygodnym w każdej formie i każdej postaci – ocenił.

Zaznaczył, że Pieczka, jako człowiek, w swojej stabilności, opanowaniu i klasie był nienaruszony. - Pan Franek się nie zmieniał. Jak poznałem go w Teatrze Powszechnym wiele, wiele lat temu, był już ukształtowany i gotowy, ale też uregulowany – w sensie: miał swoje życie, swój dom, swoje dzieci. Nie miał skłonności do takiego rozhuśtywania swojej biografii – uśmiechnął się Wojtyszko.

- Nawet nie chciał chyba, żeby coś z jego prywatnego życia trafiało do życia publicznego – uściślił. Wspomniał jednocześnie, że Pieczka był partnerem ostatniej teatralnej roli Zbigniewa Zapasiewicza w „Słonecznych chłopcach” (w 2008 r.).

- To było bardzo ciekawe doświadczenie: Zapasiewicz miał większą rolę, Franio zgodził się na tę mniejszą. Sytuacja była trudna dlatego, że oni zaczęli próby z innym reżyserem i Zbyszek, który wobec choroby był w słabej formie, bo wiadomo, że jak człowiek jest chory, to mu wszystko przeszkadza, zażądał zmiany reżysera – opowiadał Wojtyszko.

- Ja tam trafiłem w charakterze trochę reżysera, trochę terapeuty – i też sobie nie bardzo dawałem z tym radę w tym sensie, że już te napięcia, które generował Zapasiewicz, którego kocham, podziwiam i szanuję (i to nie jest, broń Boże, przeciwko niemu), były dosyć duże – zobrazował.

- Wtedy raz w życiu widziałem Franciszka Pieczkę, który potrafił ustawić kolegę. Zrobił to za mnie, bo ja, jako reżyser, młodszy od nich obu, nie bardzo mogłem. Natomiast Franio, pan Franciszek, nie wiem, czy zagrał, czy rzeczywiście się zdenerwował, ale po prostu powiedział Zapasiewiczowi (...) – mówił reżyser.

- Takiego Pieczki ja nie znałem, takiego majstra, który jest zdenerwowany, że ktoś mu psuje robotę. Skończyło się to przedstawienie, obaj byli szczęśliwi, bo skończyło się dla nich wielkim sukcesem – przypomniał.

- Zresztą, jeszcze tego samego dnia, sobie wszystko darowali oczywiście, ale to był taki Pieczka, który potrafił – w momencie, kiedy reżyser był troszkę zapędzony w kozi róg – pomóc w sposób niezwykle taktowny, podać rękę koledze. Bo to czasem tak jest, że gdy na wyprawie w góry ktoś się trochę załamuje, to drugi, jak go ochrzani, to mu pomaga. Franio to też umiał” – uściślił Wojtyszko.

- I Franio umiał też być dobrym duchem teatru, to znaczy, gdzie on był, nie było niczego złego. Nie było konfliktów, napięć. On nie przeżywał – bardzo często mężczyźni, aktorzy, mają coś takiego, że nawet nie powiedzą, że cierpią, bo dostali słabszą rolę, albo partnerka czy partner ich odwraca w nie tą stronę – takich drobnych rzeczy, które czasami mogą dużo napsuć w pracy – zaznaczył.

Reżyser wspomniał przy tym rolę Egeusza Pieczki w „Śnie nocy letniej”, który reżyserował w Teatrze Powszechnym (w 1991 r.). - To jest taka rola – nie wiem, po co Szekspir ją napisał – że Egeusz na początku wchodzi i wychodzi i go już nie ma do końca sztuki. Nie wiadomo, co z tą rolą zrobić. Coś tam do tej roli wymyśliłem, ale wybitnego aktora skazałem na przychodzenie do teatru na pięciominutowy występ – przyznał Wojtyszko.

- Złego słowa nie usłyszałem; co więcej, śmiał się i mówił, że szybciej wraca do siebie, bo pozwoliłem mu nie wychodzić do ukłonów, i że bardzo dobrze – dodał, łamiącym się głosem, Wojtyszko.

- Wspaniały człowiek. W naszej skomplikowanej sytuacji, gdzie się pracuje na nerwach, miał cudowny dar, że z jednej strony miał wielką wrażliwość, a z drugiej strony był absolutnie z żelaza: nie załamywał się, nie przeżywał, umiał jakoś zapobiegać tej, charakterystycznej dla zawodu, nadmiernej histerii – ocenił reżyser.

- To był cudny człowiek, z dobrą samooceną i poczuciem, że jest się częścią czegoś ważniejszego. Wspaniały człowiek. Aż trudno szukać; gdybym szukał jego wady, nie umiałbym znaleźć, po prostu – skonkludował Maciej Wojtyszko.

Źródło:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: To był cudny człowiek. Maciej Wojtyszko wspomina Franciszka Pieczkę - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto