Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Toskyczny jad

Artur Hampel
Artur Hampel
Las jesienią
Las jesienią Artur Hampel
Wiele zwierząt cierpi z powodu braku ludzkiej wyobraźni, żeby nie powiedzieć głupoty. Zdarza się, że cierpią i ludzie.

Słońce nie przejęło się zmianą wskazówek na zegarach. Wstało jak zwykle i jak zwykle poczęło wspinać się po niewidzialnej drabinie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że będzie dzisiaj cudowna pogoda.
To prawie już listopad a ciepły wiatr cicho szumiał w uszach.Parujące łąki i lasy unosiły w powietrze mętną zawiesinę, gwiazda zbladła i zaczynała powoli przypominać mleczną żarówkę.
W pierwszym odruchu chciałem skierować się nad niewielkie jezioro. Idąc leśnym duktem nagle usłyszałem ujadanie psa. Dziwny, niemal skomlący głos docierał gdzieś z głębi lasu. Pierwszą rzeczą jaka przyszła mi na myśl, to taka, że ktoś uwiązał nieszczęśnika do drzewa i tak pozostawił. Udałem się więc za dźwiękiem, który jednak nagle umilkł.

Postanowiłem zejść z duktu i pójść prosto w to miejsce, z którego dochodziło jeszcze przed chwilą ujadanie. Nagle szelest, jeden, drugi... chwila ciszy i znów. Tym razem o wiele bliżej.
Po chwili ukazał się kilka kroków przede mną "jamnikopodobny" pies, za chwilę drugi... i trzeci!
W ogóle nie zwróciły na mnie uwagi. Najwyraźniej były czymś gorączkowo zajęte.

Szybko doszedłem do wniosku, że to ujadanie, to nie było wołanie o pomoc maltretowanego psiaka. Przynajmniej nie o taką pomoc chodziło o jakiej myślałem. Jeden z psów prawdopodobnie natrafił na jakiegoś zwierza i dawał sygnał pozostałym.
Jak się pojawiły, tak znikły. Aby nie robić hałasu szeleszczącymi, opadłymi liśćmi podczas marszu, wyszedłem z lasu ponownie na drogę.

Dociera do mych uszu dźwięk. Klip, klap, klip, klap, klip, klap... .
Z za zakrętu wyłoniły się dwie postaci. Niektórzy nazywają je "patyczakami". No wiecie, chodzi o ten nording coś tam... .
Towarzyszył im również jakiś "terierek", tyle, że tym razem przycumowany do właściciela.

Znajdowałem się właśnie u wlotu bocznej dróżki. Skręciłem w nią gwałtownie. Nie miałem ochoty na kontakt z ludźmi a tym bardziej nie byłem pewny, czy ów psiak nie zacznie za chwilę ujadać i nie narobi awantury na całą okolicę.
Właściwie, to byłem niemal całkowicie przekonany, że nic ciekawego już w lasie tego dnia nie zobaczę.

Doszedłem na skraj lasu. Przede mną rozpościerała się podmokła łąka. Po lewej stronie mleczna żarówka opuściła się nisko nad wierzbowymi zaroślami i jakby z powodu zbyt małego napięcia powoli gasła. Opary, które stały się jeszcze gęstsze niż kilka chwil temu sprawiały wrażenie, jakby jakaś wiedźma w wierzbowych chaszczach gotowała swój paskudny wywar.
Nagle ni stąd, ni zowąd wybiegły znane mi już trzy psiaki i mknąc lotem błyskawicy pognały przez łąkę do przeciwległego lasu. Tak jak poprzednio, w ogóle się mną nie zainteresowały. Aż poczułem lekki zawód taką ignorancją!

Idąc kawałek wzdłuż otwartej przestrzeni wszedłem ponownie w las, wdrapując się na nieznaczne wzniesienie. Patrzę... a tam zasapana sarna stoi i gapi się na mnie, po czym dała nura w gęstwinę.

- No tak. - Pomyślałem - Oto i odpowiedź na trzy pędziwiatry ganiające po okolicy.

Pomimo mało ciekawych zdarzeń delektowałem się ostatnim ciepłem października, liśćmi buków bawiącymi się własnymi kolorami w blasku słońca i grzybowym posmakiem powietrza.
Postanowiłem skierować swoje kroki nad jezioro i zanim zajdzie słońce zrobić kilka zdjęć.
Tafla jeziora było spokojna, tak jak przystało na śródleśne oczko. Pałki wodne w niewiarygodnych ilościach uwalniały swój puch, od czasu do czasu zastukał dzięcioł. Ogólnie cisza i spokój. Żywej duszy.

Tu pstryk, tam pstryk. Czas upływał miło i przyjemnie.
Postanowiłem sfotografować suchą trawę na tle próchniejącego pnia. Jak zwykle w takich sytuacjach musiałem się znaleźć nieco bliżej ziemi.
Jedno zdjęcie, drugie... poprawienie parametrów i znów kilka klapnięć.

- Wystarczy - Myślę sobie. Odwracam się i...., spoglądam prosto w oczy sporej wielkości psa.
Byłem tak zaskoczony, że nawet nie pomyślałem, by i jemu pstryknąć fotkę. Sprawiał wrażenie nie mniej zaskoczonego. Wraz z ociekającą mu z pyska pianą wyglądał całkiem zabawnie, choć sytuacja mogła się za chwilę taką nie okazać.
Najwyraźniej nie wiedział jak ma się zachować. Niby chciał szczeknąć, później warknąć, ale za każdym razem dławiło go coś w gardle i wciąż sprawiał wrażenie zbitego z tropu.
Jako, że znajdowałem się po części w szuwarach, dopiero po chwili zauważyłem nadchodzących dwoje ludzi.
Najprawdopodobniej był to ojciec z synem. Powoli się wyprostowałem obserwując bacznie reakcję psa i trzymając niezauważenie rękę na rękojeści noża.

Spacerowicze powoli się zbliżali, pies stał jak wryty a ja zagaiłem rozmowę mówiąc dość głośno.

- Dlaczego puszczacie psa luzem w lesie? Na dodatek bez kagańca?
- Słuchaaam? - nawołuje właściciel czworonoga. Odczekałem chwilę aż się zbliżyli i powtórzyłem.
- Dlaczego puszczacie psa luzem? Kagańca też nie ma. Czy chciałby pan, aby panu jakiś myśliwy zastrzelił psa? Będzie miał do tego pełne prawo.

Właściciel się zbliżył na tyle, by przypiąć psu smycz jednocześnie odpowiadając

- A co to? Pies nie może sobie pobiegać?
- W lesie luzem biegać nie może - Odpowiedziałem.
- On idzie razem z nami, przy nodze. A gdzie zresztą ma się wybiegać jak nie w lesie?
- Tak, przy nodze- kontynuuję - dopóki nie zauważy sarny lub zająca.
- Dopóki nie zauważy - parafrazuje właściciel psa błyskając jednocześnie szeregiem zadbanych zębów od ucha do ucha.

W takich chwilach jak ta, zaczyna we mnie narastać złość. Szybko jednak się opanowałem i powiedziałem na koniec. No... myślałem, że na koniec.

- Proszę pana. Zwróciłem panu uwagę, gdyż to panu, a właściwie psu, powinno najbardziej zależeć na tym, by nic złego mu się nie stało.

- Taaaa, myśliwi tylko czekają na taką okazję. A ostatnio się pozabijali na polowaniu! Słyszał pan? - mówił do mnie odwracając głowę i szyderczo się śmiejąc. - Wszyscy powinni się powystrzelać!

- Wypadki się zdarzają - rzekłem poirytowany - pogryzienia przez psy również!

Mężczyzna w towarzystwie dwunasto, może trzynastoletniego chłopca i psa, który nadal nie bardzo wiedział jak ma się zachować, zaczął powoli się oddalać.
Pomyślałem, że zrobię im zdjęcie, ot tak, do archiwum. Odwróceni plecami, twarzy nie widać, może przyda się kiedyś do jakiegoś artykułu. Jak się później okazało i tak wyszło poruszone.
Patrzę i oczom wiary nie daję! Oddalony ode mnie zaledwie o dwadzieścia, trzydzieści metrów mężczyzna, choć nadal jest pośrodku lasu, spuszcza ze smyczy psa ponownie.

Krzyczę głośno, by usłyszał - Gdybym był teraz złośliwy, to właśnie dzwoniłbym na policję!
Coś odpowiedział. Pewnie skierowane pod moim adresem, ale powiedziane tak, bym tego nie usłyszał. Z pewnością nic miłego.
Poczułem jak zalewa moją krew toksyczny jad. Sam nie wiem dlaczego, ale kawałek dalej zacząłem namiętnie fotografować muchomory.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto