Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Turysty polskiego przypadki

snaj
snaj
Odpoczynek na kempingu
Odpoczynek na kempingu
Integracja Polski z UE zapoczątkowała zmianę procedur związanych z wyjazdami Polaków poza granice kraju, w znacznym stopniu je upraszczając. Teraz, już w warunkach Traktatu z Schengen, mamy całkowitą swobodę poruszania się w tej strefie.

Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy to nasze paszporty leżały zdeponowane w szafach Urzędów Paszportowych, a przydział "dewiz" w granicach 120 - 150 dolarów na turystyczną wycieczkę był loterią. Szczęśliwcy, otrzymawszy przydział walorów, mogli przystąpić do przygotowywania ekwipunku, przy czym przedmiotem najbardziej pożądanym była przyczepa kempingowa N 126.

Jako doświadczeni w wyjazdach "na zachód", byliśmy swoistymi cicerone jednej z wycieczek do Grecji dla towarzyszących nam dwóch par.
Był to rok, kiedy Grecy nabrali już dystansu do tłumnie napływających turystów z Polski i postanowili regulować ich pobyt, różnicując podróżującym razem czas trwania wizy. Tak też potraktowaną naszą grupę stawiało to w mało komfortowej sytuacji. Jednak w myśl niechlubnego porzekadła "jakoś to będzie", ruszyliśmy w drogę.
Trasę przez "demoludy" i Jugosławię pokonaliśmy w ekspresowym tempie, wygospodarowując czas na zwiedzanie Grecji. Zaoszczędzone w ten sposób kilka godzin straciliśmy na przejściu granicznym, ponieważ greckie służby, zapewne realizując "wytyczne" władz, odprawiały nas z ostentacyjną ślamazarnością.

Zmęczeni, uznojeni, pod wieczór rozglądaliśmy się za jakimś kempingiem. Oceniliśmy, że jest zbyt odległy i postanowiliśmy zanocować na przydrożnym parkingu. Rankiem okazało się, że jedno z aut zostało doszczętnie okradzione, a po rabusiach nie było już śladu. Rozważywszy za i przeciw, zdecydowaliśmy się nie zgłaszać zdarzenia Policji, ponieważ dokumenty szczęśliwie zachowały się przy śpiących w przyczepie poszkodowanych.

Lżejsi o kilka przydatnych rzeczy kontynuowaliśmy podróż i wieczorem dotarliśmy do Aleksandrii, gdzie zatrzymaliśmy się u zaprzyjaźnionego Greka.

Drugi pochówek Destiny

Następnego dnia gospodarz zaprosił mnie i towarzyszące osoby na mający się odbyć pogrzeb jego zmarłej przed siedmioma laty małżonki. Zaproszenie przyjęłam, ale wydawało mi się ono tak zaskakujące, że aż nieprawdopodobne. Złożyłam więc to na karb trudności lingwistycznych.

Kolejnego dnia na progu domu ujrzeliśmy zbitą z surowych desek skrzyneczkę z naklejonym na niej wizerunkiem zmarłej żony i trudnym do odczytania napisem. Z wnętrza domu dobiegały odgłosy jakiejś gorączkowej krzątaniny. Wreszcie, odświętnie ubrani domownicy poczęli znosić wypełnione tajemniczą zawartością kosze, umieszczając je w przygotowanych do wyjazdu autach. Do naszego dosiadł gospodarz z ową skrzyneczką, przewodząc kawalkadzie pojazdów.

Zatrzymaliśmy się przed wejściem na cmentarz. W drodze do cmentarnej cerkiewki przechodziliśmy obok zdemontowanego grobowca, jak się okazało, miejsca dotychczasowego spoczynku żony naszego gospodarza.
Przed cerkwią w pośpiechu ustawiano stoły, wykładając na nie zawartość koszyków. Pojawili się popi, którzy gestami błogosławieństwa powitali zebranych. W ciszy, wraz z niosącymi skrzyneczkę członkami rodziny i gośćmi, udali się do położonej w głębi cmentarza budowli.

Tam przy akompaniamencie modlitewnych śpiewów, oczyszczone kości Destiny włożono do skrzyneczki, którą następnie zamurowano w przygotowanej wcześniej wnęce. Przy zastawionych jadłem stołach pożegnaliśmy zmarłą - kto mógł przełknąć - apetycznymi przekąskami i wszyscy już bez oporów kieliszkami wyśmienitej Metaxy. Do końca dnia byliśmy pod wrażeniem tej nie znanej w katolickim obrządku celebracji.

Saloniki - miasto labirynt

Pożegnawszy gościnny dom, udaliśmy się w dalszą podróż. Zmierzaliśmy do Salonik. Trafiliśmy do starej części miasta. Specyficzny charakter tego ludnego miasta, jakże odmiennego od miast północnej Europy - oszałamiał. Jeden z naszych towarzyszy podróży, nonszalancki, postawny warszawiak, po zaparkowaniu auta, wybrał się samotnie na spacer po mieście. Kiedy przez kilka godzin nie wracał, poczęliśmy go szukać, włączając do akcji tamtejszą policję. O zmroku, pełni najgorszych przeczuć, ujrzeliśmy go w pobliżu jego samochodu. Stał w doszczętnie zniszczonym obuwiu, bezradnie rozglądając się dookoła, nie zauważając nawet własnego auta. Okazało się, że zagubiony godzinami dreptał w labiryncie gwarnych i zatłoczonych uliczek o nazwach, których nawet nie potrafił odczytać.

Jego opłakany stan, w innej sytuacji mogący wywołać wesołość, budził współczucie. Bohater nasz, z powodu dotkliwego bólu stóp do końca pobytu "dyżurował" na kempingach, pilnując naszego mienia. Pozostałe towarzystwo mogło w spokoju obejrzeć kolejno Meteory, Mykeny, Delfy, Ateny, Pireus, a po przekroczeniu Kanału Korynckiego, podziwiać fantastyczną akustykę teatru w Epidauros.

Krótki odpoczynek u znajomych w Galaksidi pozwolił nam zregenerować siły na powrotną drogę. Myśl o powrocie trojgu uczestnikom eskapady spędzała sen z oczu, ponieważ przekroczyli określony wizą czas pobytu. Zbliżając się do granicy, coraz częściej zastanawialiśmy się nad konsekwencjami. Na szczęście, tę rozbieżność zauważono tylko u jednej osoby. Zapłaciwszy karę 50 dolarów, po krótkim czasie, dołączyła do nas czekających po drugiej stronie granicy.

Dziś, kiedy od kilku miesięcy jesteśmy w strefie Schengen, nie musimy legitymizować ani celu, ani długości pobytu w żadnym z krajów objętych tym traktatem. Przypomniane w tym tekście emocje, pozostaną jedynie w pamięci ówczesnych turystów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto