MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Tuszetia, dwadzieścia cztery przygody na dobę

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Dartlo
Dartlo Radosław Prześlica
Droga do graniczącej z Czeczenią, gruzińskiej Tuszetii przebiega przez strome zbocza i górskie strumienie. To dobra zapowiedź czekających nas tu przygód.

Za kurs z Alvani do oddalonego o kilka godzin jazdy Omalo, kierowca samochodu terenowego chce od nas 250 lari (500 złotych), czyli po 50 lari na osobę (100 złotych). Wiemy, że rynkowa cena wynosi 200 lari (400 złotych), czyli i tak jedną trzecią pensji tutejszego pogranicznika, więc ignorujemy propozycję i idziemy do sklepu zrobić ostatnie większe zakupy przed tygodniową wędrówką po górach.

Za co tutejsi kierowcy żądają aż tyle pieniędzy? Omalo to największa wioska w Tuszetii, zapuszczonym regionie na pograniczu Dagestanu i Czeczenii, odgrodzonym od świata pasmem wysokich gór. Co prawda wybudowana w 1978 roku droga połączyła go z resztą kraju, ale trasa jest przyjezdna tylko od czerwca do października. Większość tutejszych wiosek leży na wysokości przekraczającej 2000 metrów i nie ma w nich swobodnego dostępu do elektryczności. Z powodu tych trudnych warunków wraz z końcem lata mieszkańcy Tuszetii na ogół przenoszą się w niżej położone rejony Gruzji.

W końcu kierowca schodzi z ceny i ruszamy w drogę. Podróż to dobra zapowiedź czekających nas przygód. Jedziemy gruntową drogą obok ciągnących się wiele metrów w dół przepaści. Trasa biegnie przez górskie strumienie, które spływają po dachu samochodu. Jednak roztaczające się za oknem dziewicze góry przypominają o celu naszej podróży i łagodzą dreszczyk emocji. Do położonego na wysokości 1900 metrów Omalo docieramy tuż przed zmrokiem. Pozostaje nam tylko znaleźć odpowiednie miejsce na rozbicie namiotów i położyć się spać.

Czy dam radę?

Dziś pierwszy dzień zaplanowanej na tydzień wyprawy, podczas której towarzyszyć mi będą Radek, Przemek, Wojtek i Grzesiu. Trasa biegnie z Omalo przez Dartlo, Czeszo, Parsmę i Girewe, w którym żegnamy się z cywilizacją. Od tej pory idziemy wzdłuż oddalonej o kilka kilometrów granicy z Czeczenią, wspinamy się na położoną na wysokości 3431 metrów przełęcz, z której schodzimy do Szatili, naszego ostatecznego celu.

Podczas śniadania złożonym z konserwy rybnej i pomidora zastanawiam się, czy wyprawa nie okaże się dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Po pierwsze po dokupieniu zapasu wody mój plecak waży 20 kilogramów, a co gorsza złamała mi się klamra, która pozwala lepiej rozłożyć ciężar bagażu. Po drugie kilka dni temu miałem okazję przeżyć ulewę, która zrobiła spustoszenie w moim namiocie. Na szczęście podróżowałem wówczas ze szwajcarskim małżeństwem, które zaprosiło mnie na noc do swojego samochodu kempingowego. Teraz będę mógł jednak liczyć tylko na siebie. Po trzecie podczas wspinaczki po górach Swanetii z leciutkim plecaczkiem czułem się bardzo osłabiony i ledwo wdrapałem się na szczyt. Teraz będę maszerował z ciężkim bagażem po znacznie większych wysokościach.

Na tropie paliwa

Przed wyruszeniem w drogę sprawdzamy palnik, na którym zamierzamy gotować wodę podczas wyprawy. Niestety kupione w Tibilisi paliwo nie chce się palić. Wobec tego razem z Grzesiem i Radkiem ruszamy do wioski na poszukiwanie czegoś w zamian. Trafiamy do sklepu, gdzie kilku mężczyzn raczy się porannym piwem. Wśród nich jest również nas wczorajszy kierowca, który niestety nie może odstąpić nam z baku benzyny, bo nie miałbym jak wrócić do domu. Zamiast tego sklepikarz daje nam naftę, ale ta również nie chce się palić. Kierowca radzi nam udać się do Kachy, właściciela ciągnika, który o tej porze powinien jeszcze spać.

Znajduję rozsypujący się ciągnik i pukam do stojącej obok chaty. Skacowany Kacha zgadza się odlać nam trochę benzyny. Odkręca kurek, a żeby płyn trafił do butelki, Radek musi zrobić z dłoni lejek. Niestety palnik nadal się nie pali, więc na trasie nie będziemy mogli zagotować wody.

Pomocni drwale

Ruszamy w drogę! Wojtek i Przemek prą do przodu, a ja z Radkiem i Grzesiem zostajemy z tyłu. Mimo że poruszam się po w miarę płaskim terenie to kosztuje mnie to sporo wysiłku. Ciężki plecak daje o sobie znać przy każdym stawianym kroku, a lejący się z nieba żar tylko pogarsza sytuację. Jak by tego było mało straciliśmy kontakt z Wojtkiem , który ma przy sobie mapy i wybierając ścieżki na słabo oznaczonym szlaku musimy kierować się intuicją.

Po kilku godzinach wolnego marszu, przerywanego wieloma postojami na odpoczynek, docieramy do wioski. Pytamy się drwali, którzy ładują drewno na ciężarówkę, czy trafiliśmy do Dartlo, pierwszego celu na naszej trasie. Okazuje się, że na jednym z rozgałęzień drogi powinnyśmy byli skręcić w prawo , a wioska przed którą stoimy to Dochu. W takiej sytuacji szansa, że dotrzemy dzisiaj do Dartlo jest bliska zeru i najprawdopodobniej będziemy musieli nocować w lesie.

Na szczęście okazuje się, że drwale jadą w stronę pechowego zakrętu, więc z ulgą pakujemy się na wypełnioną drewnem ciężarówkę. Wracamy na szlak, który od tej pory biegnie przez chroniący nas przed słońcem las. Na dodatek robi się późno i upał staje się coraz lżejszy. W końcu na horyzoncie pojawia się Dartlo, do którego docieramy tuż przed zachodem słońca.

Gościnna Gruzinka

Witamy się z Przemkiem i Wojtkiem i idziemy na zieloną polaną, gdzie rozkładamy nasze obozowisko. Ponieważ umieram z głodu i nie chce mi się czekać na rozpalenie ogniska, więc udaję z Grzesiem do wioski poprosić o wrzątek do zalania zupki chińskiej. Przy okazji podziwiamy średniowieczne baszty chroniące niegdyś Gruzinów przed zdarzającymi się do połowy XIX wieku napadami górali z Dagestanu i Czeczenii, których łupem padały owce i młode kobiety.

Podchodzimy do pierwszej z brzegu chaty i prosimy stojącą na ganku staruszkę o wrzątek. Kobieta wybucha radością, zaprasza byśmy usiedli na drewnianej ławeczce i wstawia wodę. Korzystając z okazji częstuje nas chlebem, serem, ciastem i kawą, a na koniec kieliszkiem wódki. Grzesiu jest tak oczarowany gościną, że chce za nią zapłacić, ale nie jest to najlepszy pomysł. Gruzini traktują gościa jak zesłańca Boga, a odpłacanie się im za to pieniędzmi uznają za obrazę. Żeby to lepiej zrozumieć czytelniku wyobraź sobie, że amerykański turysta pyta się ciebie o godzinę, a po uzyskaniu informacji wynagradza twoją fatygę ofiarowując ci 5 złotych. Jakbyś się wówczas poczuł?

Mając to na uwagę Grzesiu postanawia odwdzięczyć się w inny sposób. Następnego dnia prezentuje gospodyni zabrany z Polski zegar ścienny, czym sprawia jej ogromną radość.

Druga część relacji zostanie opublikowana w przyszłym tygodniu.

od 7 lat
Wideo

Gala Mistrzowie Motoryzacji 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto