Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ułan Bator - miasto namiotów

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Osiedle jurt w Ułan Bator
Osiedle jurt w Ułan Bator http://commons.wikimedia.org/wiki/Image:YurtnederzettingUlaanbaator.jpg licencja GNU Free Documentation
Kiedyś myślałem, że wszystkie miasta wyglądają w gruncie rzeczy tak samo. Po tygodniu mieszkania w hotelu otoczonego namiotami, wiem, że Ułan Bator wyłamuje się z tej reguły.

Ułan Bator to miejsce wyjątkowe. Choć w przeciwieństwie do wielu inny mongolskich miast po ulicach nie jeździ się tu końmi to klimat Azji jest wyraźnie widoczny. Dla człowieka Zachodu najbardziej szokujące jest, że w tej 800-tysięcznej metropolii sporo ludzi mieszka w jurtach, czyli koczowniczych namiotach, które mocno kontrastują z budynkami z wielkiej płyty. Ich największe skupiska znajdują się zazwyczaj na obrzeżach, ale żeby je znaleźć wystarczy kilkunastominutowy spacer spod parlamentu, czyli ścisłego centrum. Są to zazwyczaj jednoizbowe pomieszczenia, ze stołem, szafami, i innymi domowymi akcesoriami, czasem sprzętem elektronicznym. Nie ma w nich kanalizacji i dlatego w ich okolicy czuć zapach moczu.

Takie osiedla przywodzą na myśl slumsy, biedę i przestępczość, ale byłbym ostrożny z tą etykietą. Mimo że nasz hotel był otoczony jurtami to nie spotkaliśmy się z żadnymi zaczepkami ani agresją i czuliśmy się tam zupełnie bezpiecznie. To prawda, że ludzie są tu biedni, ale życie w Mongolii jest tanie, zwłaszcza jedzenie (obiad w restauracji kosztuje dolara) więc do przeżycia nie potrzeba aż tak wiele. Być może na obrzeżach sytuacja wygląda gorzej, ale do faweli z Rio de Janeiro z pewnością nawet się nie umywają.

Muszę jednak przyznać, że Ułan Bator bywa niebezpieczne, zwłaszcza nocą, z powodu … otwartych studzienek kanalizacyjnych. Nie są one w żaden sposób zabezpieczone, w większości miejsc jest ciemno, więc o tragedię bardzo łatwo. Niewiele lepiej jest przy przechodzeniu przez szosę, a to ze względu na kierowców, którzy nie zważają na światła, pasy, ani jakiekolwiek przepisy, choć zdarzają się wyjątki, które na widok człowieka lekko zwalniają. Zazwyczaj jednak ograniczają się do trąbienia na pieszego, źli, że o mało co nie porysowali sobie na nim karoserii i nie obchodzi ich, że to on miał zielone.

W Mongolii duży problem stanowi bariera komunikacyjna. Co prawda nauka rosyjskiego jest niby obowiązkowa, ale ciężko znaleźć kogoś z kim można się w tym języku dogadać. Angielskim posługują się tylko niektóre osoby pracujące w turystyce i dzieci bogatych rodziców, których stać na opłacenie korepetycji. Zawodzi nawet uniwersalny język gestów. Nie trzeba jednak żadnych słów, by odczuć, że ludzie są tu gościnni, mili i skorzy do pomocy, zwłaszcza poza miastem. Czasami prowadzi to do absurdalnych sytuacji, na przykład, gdy ktoś próbuje objaśnić obcokrajowcowi rozkład jazdy autobusów, choć jedyne obce słowo, jakie zna, to „yes”.
Wyjątek stanowią grupki dzieci, które obskakują każdego człowieka o białej skórze i nie odstępują go, wyciągając ręce i krzycząc „money, money, money”.

Kolorytu dodają również mongolskie „budki telefoniczne”, czyli sprzedawcy, którzy wystawiają na chodniki telefony stacjonarne, pobierając za korzystanie z nich drobne opłaty. Dla Polaków powodem do dumy może być wszechobecność polskich produktów: pasztetów, słodyczy i wielu innych. Nawet w najgłębszym stepie, jeśli uda nam się znaleźć sklep, to możemy być pewni, że wśród skąpego asortymentu znajdą się również drażetki o swojsko brzmiącej nazwie „Korsarze”.

Po kilku dniach człowiek przestaje się wszystkiemu dziwić i miasto zaczyna go męczyć. Zabytków jest tu niewiele i nie są specjalnie ciekawe – jeden dzień na zwiedzanie spokojnie wystarczy. Nie ma też co liczyć na życie nocne, bo przed północą całe centrum zamiera i trzeba się mocno namęczyć, żeby znaleźć czynny lokal. Poza tym, choć miasto jest duże to obcokrajowcy przebywają na obszarze ograniczonym do kilku ulic, więc otoczenie szybko zaczyna nużyć. Do tego dochodzi stres związany z przechodzeniem przez ulice i ciągłe przepychanki w kolejkach.

Mimo to branża turystyczna w Ułan Bator trzyma się całkiem nieźle. Każdy z licznych tu hoteli jest jednocześnie zakamuflowaną agencją turystyczną, organizującą wycieczki w step i na pustynię Gobi. W czasie wyprawy przewidziane są takie atrakcje jak uczestniczenie w codziennym życiu koczowników, spanie w jurcie, jazda na koniu i wiele innych. Takie wycieczki są niestety trochę sztuczne, a poza tym można je zorganizować na własną rękę kilka razy taniej. Niemniej naprawdę warto na nie pojechać, bo z własnego doświadczenia wiem, że każdy dzień na stepie jest niezapomnianą przygodą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto