Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uroki północnej Mongolii, czyli od zawodu po zachwyt

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Lotnisko w Moronie.
Lotnisko w Moronie. http://commons.wikimedia.org/wiki/Image:Moron_airport_Mongolia.jpg Creative Commons Attribution 2.5
W czasie podróży przypadkowo trafiamy na słynny Naadam, ale widowisko nas rozczarowuje. Na szczęście wszystko rekompensują dziewicze okolice jeziora Khovsgol, gdzie korzystamy z lokalnych atrakcji.

Moron to prawie czterdziestotysięczna miejscowość, jedna z największych w północnej Mongolii. W czasach, gdy kraj był radzieckim satelitą, z powodu bliskości granicy miasto i reszta regionu prężnie się rozwijało. Jedną z pozostałości po tamtym okresie jest lotnisko, z którego nie wiadomo za bardzo, kto ma teraz korzystać. Obecnie miasto pełni głównie funkcję przystanku dla turystów jadących do pobliskiego jeziora Khovsgol, zwanego „małym Bajkałem”.

Po przyjeździe do Moronu kierowca informuje nas, że właśnie rozpoczął się Naadam, czyli coroczny festiwal, składający się z trzech konkurencji: łucznictwa, zapasów i wyścigów konnych. Zachęceni opisem idziemy na pobliski stadion, gdzie odbywają się zawody.

Na miejscu dowiadujemy się, że walki zapaśników, czyli główna atrakcja dnia, zaczną się dopiero za kilka godzin. Zawiedziony udaję się na zawody łucznicze, ale okazują się strasznie monotonne i szybko mi się nudzą. Wracam na stadion, na którym nic się nie dzieje i przez najbliższych kilka godzin się to nie zmieni. Mimo to widzowie zajęli już wszystkie miejsca chroniące przed słońcem, a pozostałe szybko się wypełniają.

Lejący się z nieba żar, otaczający mnie zewsząd kurz i duchota mocno uprzykrzają mi życie. Aby sobie ulżyć, biorę przykład z miejscowych i przykrywam głowę gazetą, co daje mi upragniony cień. Zmęczony i coraz bardziej znudzony idę na pobliski targ, na którym można zagrać w karty, kupić los na loterię, zrobić zdjęcie z przywiązanym do drzewa reniferem albo posilić się w stylizowanej na jurtę restauracji. W pewnym momencie uderza mnie widok kłębiących się wokół stadionu koni, którymi zjechało tu wielu widzów. Mam wrażenie jakbym znalazł się obok jakiegoś dziwnego parkingu i przypominam sobie, że dla Mongołów koń to nadal podstawowy i najlepiej przystosowany do tutejszych dróg środek lokomocji.

Godzinę później, pragnę jedynie doczekać walk zapaśniczych w jakimś osłoniętym od słońca miejscu, przez co coraz mocniej boli mnie głowa. Wyczerpany wracam na stadion, chowam się za dającym trochę cienia murem, siadam na gazecie, kupuję co chwilę coś do picia i czekam na gwóźdź programu. Czas skracam sobie obserwując kamienne twarze widzów, nieczułe na wszelkie niedogodności i wolno upływający czas.

W końcu rozpoczynają się zawody. Na środek stadionu wchodzi kilku zapaśników i po odprawieniu długich rytuałów przechodzą do walki. Niestety wszystko odbywa się w dość dużej odległości tak, że prawie nic nie widzę. Na dodatek walka toczy się strasznie wolno, patrząc na nią nie czuję żadnej dramaturgii. Pluję sobie w brodę za długie godziny spędzone w kurzu i słońcu i zły wracam do hostelu.

Następnego dnia kierujemy się do pobliskiego jeziora Khovsgol. Miejsce od razu przypada nam do gustu. Szybko się rozbijamy i idziemy popływać w krystalicznie czystej wodzie. Wokół nas pływają ryby, których Mongołowie nie jedzą, uważając je za robaki wodne. Jezioro jest ogromne, z plaży nie sposób dostrzec przeciwległy brzeg. Wodę otaczają porośnięte przez sosny wzgórza, w których grasują wilki i niedźwiedzie. Trudno dojrzeć ślady ręki człowieka, wrażenie wzmacniają rozsiane jurty i przemierzający okolicę konni jeźdźcy.

Po kąpieli wynajmujemy konie wraz z przewodnikiem. Mężczyzna udziela mi krótkiej lekcji jazdy, i choć jestem nowicjuszem, to przełamuję tremę i jakoś sobie radzę. Świadomość, że kieruję żywym stworzeniem i mogę mu narzucić swoją wolą daje poczucie kontroli i uspokaja mnie.

Niestety mój wierzchowiec często nie reaguje na polecenia, wystarczy, że przestanę go przez chwilę popędzać żeby stanął i zaczął skubać trawę. Mam problemy z jego prowadzeniem i muszę mocno zaciskać lejce, żeby zmusić go do skrętu. Zmęczony szarpaniną robię chwilę przerwy i daję się poprowadzić w lasek. Nieświadomy niebezpieczeństwa siedzę wygodnie w siodle i podziwiam piękne widoki. Nagle na wysokości mojego brzucha ukazuje się sterczącą gałąź, w którą za chwilę uderzę. Instynktownie kładę się na plecach i z mocno obtartym nosem udaje mi się jakoś przejechać. Zły na konia skręcam w bok i uderzam go ostrogami, kierując się byle dalej od drzew.

Doganiam znajomych i wjeżdżam na pustką polankę. Popędzam konia, który stopniowo przechodzi w galop. Świat zaczyna mi się coraz szybciej przesuwać przed oczami, mam wrażenie, że każdy krok wierzchowca to daleki skok. Co chwilę wylatuję z siodłem w górę i boję się, że zaraz coś się odwiąże i wyląduję na ziemi. Z czasem przyzwyczaj się do prędkości, zaczynam się nią upajać. Czuję jak bije serce, czuję, że żyję!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto