Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Urszula Dudziak: Życie jest bardzo proste, tylko my robimy wszystko, by je pokomplikować

Kamilla Placko-Wozińska
Całe życie piszę pamiętniki. Nie myślałam jednak, że kiedykolwiek będę pisać dla ludzi, pisałam tylko dla siebie - mówi Urszula Dudziak
Całe życie piszę pamiętniki. Nie myślałam jednak, że kiedykolwiek będę pisać dla ludzi, pisałam tylko dla siebie - mówi Urszula Dudziak Przemyslaw Swiderski
Z Urszulą Dudziak, wybitną wokalistką i kompozytorką o uzależnieniu od muzyki i tenisa, nowym domu, książkach i pasjach rozmawia Kamilla Placko-Wozińska.

Zacznijmy od domu, Pani nowego domu na Podlasiu.
To nie jest dom, który ma robić wrażenie, tylko wygodny, drewniany, czyli zdrowy. Mamy na około pola, łąki, lasy i zwierzęta - dwa psy i dwa koty. Życie sielankowe.

Skąd pomysł żeby budować i akurat tam?
Zupełny przypadek. Mam pod Siedlcami koleżankę, która się tam przeniosła z Warszawy. Długo namawiała mnie, żebym do niej przyjechała, ale wydawało mi się to tak daleko. Gdy jednak miałam koncert w Siedlcach, nie było już wymówki. No i przyjechałam, bardzo mi się tam spodobało i zaczęłam częściej odwiedzać Irenkę. Pewnego razu zaproponowała, abym kupiła od niej trochę ziemi. Kupiłam hektar bez planu, że się wybuduję, bo nadal wydawało mi się, że to za daleko. Gdy w moim życiu pojawił się Bogdan, szukaliśmy czegoś w promieniu 30 kilometrów od Warszawy, bo często muszę tu dojeżdżać. Jeździliśmy i nie mogliśmy nic odpowiedniego znaleźć. Ja wierzę w coś takiego, że zobaczę i od razu wiem, że to moje miejsce. Ale nic takiego się nie stało. I Boguś w końcu mówi, a może wybudujemy się na Podlasiu? I tak się stało. Skończyliśmy budowę w zeszłym roku, jeszcze poddasze było do wykończenia. Zdążyliśmy przed pandemią, mieliśmy więc gdzie uciekać. Ja kocham to miejsce, jeżdżę tam gdy tylko mam wolny moment. I okazało się, że to wcale nie tak daleko. Bardzo dużo ludzi dojeżdża codziennie z Siedlec do pracy w Warszawie. To godzina i kwadrans pociągiem.

To nie jest tak, że jestem jakimś cyborgiem, kosmitką. Jestem normalną kobietą, która myśli, kombinuje...

Wspomniała Pani o panu Bogdanie. Tak się zastanawiam, skąd w życiu artystki wziął się kapitan żeglugi wielkiej. Ze statku?
Bogdan jest przyjacielem męża Irenki, Andrzeja. Podobnie jak ja często odwiedzał ich na Podlasiu, ale jakoś się tam nie spotkaliśmy. Kiedyś Irenka pokazała mi w telefonie zdjęcie „kapitana Bogdana”. Patrzę, a tu facet w slipkach stoi u nich na podwórku po kolana w śniegu i leje sobie na głowę wodę z wiadra. Zaraz wzięłam jego numer. Byłyśmy bardzo zrelaksowane i rozbawione, więc od razu do niego zadzwoniłam. Mówię „Halo Bogdan, tu Urszula Dudziak”, a tam cisza. Zaniemówił, bo dwa tygodnie wcześniej był na festiwalu „Solidarity of Arts”, gdzie śpiewałam z Quincy Jonesem, miał moją płytę i próbował się dostać za kulisy, gdzie go ochrona nie wpuściła. No to ja dalej, gdzie teraz jest. Jak odpowiedział, że w Gdyni, spytałam kiedy będzie w Warszawie. Okazało się, że w przyszłym tygodniu. Zaproponowałam, że wyciągnę go na drinka lub kawę.

Czyli pierwsza randka, prawie w ciemno, odbyła się w Warszawie?
Nie. Przyjechał, miałam wbity jego numer, patrzę Bogdan Tłomiński dzwoni do mnie. I się wystraszyłam, co ja oszalałam? Podrywam faceta? Odbiło mi? Nie odebrałam. Potem przyszedł SMS „Ulu gdzie jesteś? Przecież jesteśmy umówieni, jestem w Warszawie”. Nie odezwałam się, wrócił do Gdyni. Po dwóch tygodniach chyba, a był to październik, Irenka zadzwoniła do mnie, że muszę przyjechać na weekend, bo jest taka piękna jesień. Przyjeżdżam, a tam siedzi Bogdan. Pomyślałam, że mnie zbeszta, przeprosiłam, a on: „Nie przejmuj się, wiem, że jesteś zajęta, nie miałaś czasu”. To mi się spodobało. Tak się poznaliśmy, zaiskrzyło między nami. Odwiedziłam go później w Hamburgu, bo pływał z armatorami niemieckimi, ale już wtedy zastanawiał się czy nie przejść na wcześniejszą emeryturę. I tak się stało, zamieszkaliśmy razem na Marszałkowskiej.

Michał Urbaniak, Jerzy Kosiński to artyści. Kapitan to chyba duża życiowa zmiana…
Wcześniej, przez parę lat byłam sama. Moja starsza córka, Kasia, często powtarzała, że wszędzie łażę z koleżankami, że przydałby się facet. Oburzałam się. Po jakiego grzyba? Ja wszystko mam - koncerty, projekty, kanał na youtubie, książki piszę. Mam przyjaciół, podróżuję, po co facet? A potem, gdy Kasia spytała, jak jest z Bogdanem, odpowiedziałam, że to coś niesamowitego, że on wszystko potrafi zrobić. Zawsze miałam mężów czy partnerów artystów, wokół których wszystko się kręciło, ja byłam publicznością. A Bogdan niesamowicie gotuje, sprząta, a jak prasuje! Żadnej zakładki… Kasia na to: „Nareszcie masz żonę”. Gdy się poznaliśmy z Bogdanem, tak się badaliśmy. Okazało się, że gra świetnie w brydża, ja też bardzo lubię. I w ogóle się przy grze nie kłócimy, nie denerwuje się, gdy źle zawistuję, ale potem wytłumaczy na czym polegał błąd. Bardzo się cieszę, że gra też w tenisa. W pierwszych meczach tak mnie chwalił, że aż się zaniepokoiłam, czy się nie podkłada. Ale okazało się, że nie.

Kto wygrywa?
Częściej Bogdan, ale ja czasami też. Mecze są wyrównane, ja się bardzo napalam, a Boguś gra spokojnie, musi prawidłowo odbić.

Tenis pojawił się dopiero w Pani dorosłym życiu, w USA. Tak sobie wyobrażam, że państwo z Michałem Urbaniakiem byliście tam bardzo zajęci. Skąd jeszcze czas na grę?
Jestem uzależniona od muzyki i zdecydowanie też od tenisa. Podobnie Michał. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na korcie. Kiedyś przyjechała do nas z Polski mama Michała i się przeraziła, że pójdziemy z torbami. Mówiła, że bez przerwy gramy w te debile (tak nazywała deble) i że ten Fibak to jak odbija piłeczkę dostaje kasę za to, a my kasę tracimy. To rzeczywiście było szaleństwo, odmawialiśmy koncertów, żeby grać w tenisa. Mieliśmy bardzo wyrównane mecze. Michał strasznie przeżywał, gdy przegrywał, taki typ. Podkładałam się czasami, żeby nie wygrywać. Po latach, ba, po dekadach właściwie, nie tak dawno temu przyznałam mu się do tego. „Nie wierzę w to, kłamczucho jedna” - skwitował.

Skończyłam 77 lat, co gdy pomyślę małymi błyskami stereotypu, wydaje się poważnym wiekiem, a ja się bardzo niepoważnie czuję

Pani tenisowy talent bardzo chwalił sam Wojciech Fibak.
W Nowym Jorku mieliśmy taką fajną grupę grających w tenisa artystów Polaków. Czasami Wojtek jeździł z nami na korty i instruował nas. Kiedyś zrobił taki egzamin. Było nas z dziesięć osób i ja, jako jedyna dostałam piątkę z forhendu. Wojtek mówił, że mam wyczucie timingu, co jest bardzo ważne tak w tenisie, jak i w muzyce. W tamtych latach poznałam Connorsa, Lendla, Borga, Johna McEnroe. To było towarzystwo Fibaka, który nas zapraszał. Mam taką pamiątkę, zdjęcie na którym jest Jimmy Connors z trzyletnim synkiem i ja z trzyletnią Miką. Bawili się razem. Żyliśmy tym tenisem, ja nadal nim żyję. Uczestniczę w turniejach dla artystów.

Pani całym swoim życiem pokazuje, że można kondycję i pogodę ducha zachować przez lata. Zawsze tak było?
Różnie bywało, przechodziłam kataklizmy i nieszczęścia. Uważam, że teraz jestem w najlepszym okresie życia. Skończyłam 77 lat, co gdy pomyślę małymi błyskami stereotypu, wydaje się poważnym wiekiem, ale ja się… bardzo niepoważnie czuję. Czuję, że mam 40, no, może 50 lat. Dla mnie wiek nie ma żadnego znaczenia. Czuję się znakomicie, jedynie muszę zadbać o sen. W Warszawie jest takie centrum, które bada wiek biologiczny i pokazuje jak dbać o zdrowie by żyło się lepiej, tam lekarze od niedawna mnie diagnozują, dzięki czemu pokazują co należy robić, żeby poprawić swoją witalność i wiem, że muszę więcej spać. Miewam problemy z zasypianiem, albo budzę się w nocy. Dzisiaj na przykład spałam trzy godziny, przyjechały ze Szwecji moja siostra Danusia i koleżanki, położyłam się więc o drugiej, a obudziłam o piątej i już nie mogłam zasnąć, bo pojawiło się za dużo myśli. Projekty, „The Voice of Poland”, gdzie jestem trenerką, wywiady, rozmowy z Kasią, która jest teraz na Hawajach, z Miką, która ostatnio dużo maluje i przygotowuje się do nowej płyty… To wszystko są dobre wiadomości, ale jest ich dużo i nie dają spać. Mimo tego czuję się fantastycznie.

Aktywności ma Pani rzeczywiście bardzo dużo i na każdym polu dobrze działa na ludzi. Jakoś tak radośnie…
Dlatego, że taki mam stan umysłu. To tylko i wyłącznie kwestia decyzji, co myślimy. Mamy w głowie takiego pilota swojego organizmu. Jeżeli jesteśmy na tyle mądrzy, żeby nie robić podstawowych błędów, nie nakręcać się, nie osądzać, nie denerwować się czymś, co nas nie dotyczy albo na co nie mamy wpływu, by po prostu zadbać o swój dobrostan, o swój organizm, to on sobie poradzi. Bo my mu tak naprawdę stale przeszkadzamy, to mamy stres, to nie śpimy, to się przejmujemy, źle jemy. Trzeba starać się w miarę możliwości nie przeszkadzać organizmowi, wtedy on funkcjonuje prawidłowo. Przez to że tak myślę, mam uczucie, że energia kosmiczna przepływa przeze mnie bez żadnych zahamowani. Taka już jestem. Jechałam ostatnio z Bogusiem, który prowadził i nagle mówię do niego, żeby ludzie wiedzieli jak fajnie można się czuć, że to kwestia decyzji. To nie jest tak, że jestem jakimś cyborgiem, kosmitką. Jestem normalną kobietą, która myśli, kombinuje. Na przykład, gdy czegoś szukam, nie mówię sobie ty durna pało, nie umiesz się skoncentrować, znowu gdzieś zapodziałaś klucze, ale - nie martw się, zaraz je znajdziesz. I wtedy za parę minut są. Wierzę, że nawiązuję kontakt z taką rzeczą i ona mówi „halo, jestem tu”.

Życie jest bardzo proste, tylko my robimy wszystko, by je pokomplikować. Sama Pani do takich refleksji doszła?
Myślę, że tak, że sama. Czytałam dużo książek „self help”, pomagających w decyzjach, ale nie znajduję w nich niczego co by mnie zaskoczyło, czy nauczyło czegoś nowego. Ja generalnie wszystko czytam - reportaże, biografie, beletrystykę. Ostatnio przeczytałam na przykład, że królowa angielska zażywa dziennie pół łyżeczki sody i tak dobrze się trzyma. Zaraz przypomniałam sobie, że parę lat temu kupiłam dwie książki o sodzie. Część biblioteki mam na wsi, część w Warszawie, więc nigdy nie wiem gdzie co jest. Poszłam do księgarni i kupiłam nowe egzemplarze. Zadzwoniłam do Danusi do Szwecji z informacją, że musimy brać tę sodę. Pamiętała, że razem kupowałyśmy tamte książki i też nie mogła swoich znaleźć.

To z tego czytania wziął się Pani talent do pisania?
Całe życie piszę pamiętniki. Nie myślałam jednak, że kiedykolwiek będę pisać dla ludzi, pisałam tylko dla siebie. Tak się stało, że się spodobało i innym… Teraz chyba zacznę trzecią książkę.

Tę o Jerzym Kosińskim, o której mówiła Pani kiedyś, że bardzo chce ją napisać?
Jeszcze nie. Parę razy się przymierzałam do tego, ale muszę znaleźć odpowiedni klucz. Jak znajdę, zmierzę się. Bardzo bym chciała.

Co chciałaby nam Pani opowiedzieć o Kosińskim?
Chciałabym go pokazać z zupełnie innych stron. Jest taki stereotyp krzywdzący Jurka, że to oszust, megaloman, narcyz. Ja go bardzo dobrze poznałam i chciałabym przybliżyć go ludziom, którzy czytają jego książki. Jemu się to należy…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Urszula Dudziak: Życie jest bardzo proste, tylko my robimy wszystko, by je pokomplikować - Głos Wielkopolski

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto