Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wakacje, wakacje... Żenszczyna, nie choczesz ryby?

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Odessa, pałac, pałac Woroncowa, Ukraina
Odessa, pałac, pałac Woroncowa, Ukraina AKPA
Namówiona przez dwie wytrawne globtroterki, które w czasach realnego socjalizmu zwiedziły demoludy, dałam się namówić na dwa tygodnie wczasów w gorbaczowowskim ZSRR.

Tam...

Kwatera w ośrodku letniskowym, wycieczki do Odessy, murowana pogoda i Morze Czarne – jednym słowem cudo, a do tego taniocha. Na wydatki poza limitem wystarczyło zabrać znoszone ciuchy, by ruble same drzwiami oknami się pchały. Towarzystwo wczasowe z całej Polski skompletowało się na granicy, niewielkie grupki zabawiały familiarnie towarzyskim „rozhoworem” dwie panie – mama z córką, które bywały w Odessie często. Córka miała tam narzeczonego, mama pilnowała jej cnoty, wiec jeździły zawsze obie, jak papużki nierozłączki.

Domki wypoczynkowe dawały po bliższym oglądzie niezbite świadectwo, że od lat wielu służyły radzieckim ludziom, którzy swą radość z wypoczynku oraz miłosne uniesienia utrwalili na drewnianych ścianach cyrylicą, piktogramami i płaskorzeźbą.
W jedynym murowanym budynku mieściła się obszerna jadalnia z lśniącymi bielą obrusami, oraz kuchnia, gdzie królował masywny szef, ostrzący każdego ranka wielkie noże na schodkach.

Maleńkie „łazienki” wyposażone były w szlauch, karaluchy, spleśniałe kratki pod nogi oraz wiaderka na ciepłą wodę (do przyniesienia z kuchni). Takie same wiadra, ale z zimną wodą stały w wucetach. Porządek w domkach i łazienkach utrzymywała towarzyszka sprzątaczka. Wiedziona współczuciem dla wyraźnie zmęczonej kobieciny, zaprosiłam ją któregoś popołudnia na papierosa, na co przystała chętnie wciągając mnie na ławeczkę zakrytą bujnym krzewem. Towarzyszka sprzątaczka okazała się emerytowanym profesorem historii, a obdarowana dyskretnie paczką Carmenów i kremem do rąk szepnęła:
- Wnimanie rebiata, ana szpion, sobaka!
- Kakoj szpion - zapytałam.
- Nu, tiszina, tiszina - rzekła towarzyszka sprzątaczka i znikła w bocznej ścieżce, by pojawić się po chwili z wiadrem wody, szmata i miotłą z całkiem innej strony niewielkiego parku.

Program wycieczki realizowano starannie; plaża, Odessa, słynne schody, nieśmiało odradzające się, już czynne cerkwie, ogromny bazar i czas wolny na zakupy w zapchanych towarami z całego świata komisach. Regularne odwiedziny tubylców zmniejszały nasze bagaże, przysparzając rubli, za które – w „wielkiej tajemnicy” kupowaliśmy złote drobiazgi. Mama i córka, które wiodły żywot owiany tajemnicą nie udzielając się w grupie, zjawiały się w odpowiednich momentach, aby doradzić, co i jak.

...i z powrotem

Przyszedł dzień odjazdu i oto na dworcu w Odessie ujrzeliśmy naszą panienkę w towarzystwie narzeczonego. Przystojny mundurowy ze śmiechem nałożył wojskową czapkę na główkę narzeczonej, która z wdziękiem pozowała mu do pamiątkowych zdjęć. Na tle wycieczkowiczów.

Postój po rosyjskiej stronie granicy przedłużył się nieco, potem nastąpiła kontrola, potem gdzieś w tle przewijała się panienka z mamusią, potem wskazano palcem kilkanaście osób – wysiadka – potem pociąg odjechał i zostaliśmy, nieliczna gromadka, zapędzeni do specjalnej kontroli z wykrywaczem metali oraz celniczką w gumowej rękawicy.

Przepisy na użytek chwili okazały się kwadraturą koła – złota i rubli należy się pozbyć, ale budynku dworca opuszczać nie wolno. Mijały godziny, pędziły przez stacje pociągi, skończyły się kanapki i picie, rósł – układany w kącie sali odpraw stos „niczyich” towarów, których pozbywali się kolejni zatrzymani. Siedziałyśmy ogłupiałe w kącie rozmawiając o d…Maryni, bo przy każdej grupce podróżnych stał – po prostu stał facet z nastawionym uchem, gryząc z króliczym zapamiętaniem ziarna słonecznika. Pracowali na trzy zmiany.

Po 24 godzinach byłyśmy już gotowe czołgać się gdziekolwiek i jakkolwiek, ale informacja była jednobrzmiąca: - Jak wam pozwolą, to pojedziecie. Po północy wmaszerował chwiejnym krokiem do hali dworcowej czerwonoarmiejec z orderami i ryknął na dobry początek:
- Małczat’ sabaki!
W odpowiedzi, gdzieś w kącie zajętym przez grupkę rosyjskich studentów, rozległa się gitara i ballada Wysockiego.
- Małczat ”job twoju mat” - zakomenderował bohater wojenny i potoczył się wyegzekwować swój rozkaz. Trach, trach gitarą o podsadzkę, drzazgi pod obcas, ręka na pistolecie. - Nu?
Wreszcie zapanowała cisza i obrońca władzy radzieckiej walnął się na posadzkę. Nad jego spokojnym snem czuwaliśmy wszyscy.

Zadławiona strachem i smrodem ustępów, w których właśnie sprzątały babiny w gumiakach spychając nieczystości do dziur w posadzce, odeszłam na palcach do innej części „zony”. W kącie, w półmroku siedział człowiek z tobołem na kolanach.
- Ot swołocz, zagadał do mnie.
- A ty, kto?
- Ja Kazach.
- A co ty masz w tym tołubie - zapytałam węsząc czujnie.
- Rybu.

I tak pogadaliśmy sobie spokojnie z ruska po polsku. Przywiózł na sprzedaż wędzone ryby. W domu bieda. I patrzy, co ta swołocz robi. Do rana czeka. Tknięta genialną myślą wręczyłam człowiekowi rulon banknotów, których powinnam się pozbyć.
- Ja tobie rybu dam, żenszczyna, nie choczesz ryby?
Nie chciałam ryby, czas był najwyższy stanąć w tłoku do kolejnej odprawy. Rubli nie znaleźli, na albumy z rosyjskim malarstwem patrzyli z niedowierzaniem, bo nikt tego nie kupował.
Całkiem pomylona „Paliaczka” się trafiła.

Sadowiąc się wreszcie pociągu ocierałam łzy bezsilnej złości i upokorzenia. Jedno było pewne: spełniło się błogosławieństwo biednego rybaka: – Jestem szczęśliwa i wracam do domu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomocnik rolnika przy zbiorach - zasady zatrudnienia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto