Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wciskanie emrytalnego kitu. Część II

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
Zamiar ustanowienia nowej granicy wiekowej dla emerytów obojga płci ma swoje głęboko ukryte uzasadnienie, znane jedynie Donaldowi Tuskowi. Jednakże bardzo dużo w tym względzie do myślenia daje informacja o stanie polskiego, zagranicznego zadłużenia.

Tak zwana terapia szokowa, wprowadzona przez guru polskiej neoliberalnej myśli ekonomicznej Leszka Balcerowicza na początku lat 90. XX wieku, doprowadziła do zmiecenia z powierzchni polskiej ziemi praktycznie wszystkich państwowych zakładów produkcyjnych, których istnienie stwarzało mocne gwarancje socjalne dla tzw. ludzi pracy najemnej (dawniej zwanych robotnikami). Gwarancje te zawarte były m.in. w kompatybilnym wewnętrznie systemie prawnym, który w zakresie ochrony pracy i płacy opierał się na szczególnie korzystnym dla zatrudnionych Kodeksie Pracy, oraz na Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, zapewniających wypłatę świadczeń emerytalnych.
ZUS został powołany i utworzony rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej z 24 października 1934 r. o zmianie ustawy o ubezpieczeniu społecznym i z kilkuletnią przerwą (II wojna światowa oraz okres od 1955 – 1960 r.) instytucja ta funkcjonuje do dnia dzisiejszego.

Warto przypomnieć, że funkcjonowanie ZUS wzorowało się na wydanych w 1889 r., z inicjatywy kanclerza Ottona Bismarcka, ustawach o ubezpieczeniowych, które były zalążkiem pierwszego w Europie systemu ubezpieczeniowego. Miał on charakter przymusowy - jego koszty mieli ponosić solidarnie robotnicy i właściciele zakładów.

W trakcie istnienia PRL, zgodnie z gwarancjami zawartymi w Konstytucji PRL z 1952 r. ze zgromadzonych na koncie składek, ZUS finansował wszelkie emerytury „ludu pracującego miast i wsi”, chociaż w jego ramach istniały wyodrębnione systemy ubezpieczeń emerytalnych dla poszczególnych grup zawodowych. Było to efektem konieczności zróżnicowania praw, w zależności od występujących rodzajów zawodów różniących się stopniem uciążliwości i złożoności

Mniej więcej wyglądało to tak, że od każdego pracownika objętego systemem ZUS pobierana była składka ubezpieczeniowa nie przekraczająca 30proc. wynagrodzenia, natomiast wypłacane emerytury stanowiły 75 proc. wysokości uzyskiwanych zarobków, co było gwarantowane przez państwo. System ten opierał się na tzw. solidaryzmie społecznym, czyli aktualnie pracujący płacili na tych, którzy już nie pracowali, a więc młodsze pokolenie utrzymywało starsze. Gwarantem funkcjonowania tego systemu była polityka pełnego zatrudnienia, której realizacji, przez cały okres istnienia PRL, szczególnie pilnowano.

Osobiście pamiętam czasy, kiedy tych, którym się nie chciało pracować nazywano błękitnymi ptakami i mimo że konstytucja PRL mówiła o prawie do pracy, milicja obywatelska i ORMO zacięcie ich ściągała. Było to efektem szczególnej interpretacji konstytucyjnych zapisów dotyczących prawa do pracy, jakie państwo robotniczo-chłopskie gwarantowało swoim obywatelom. Otóż władze PRL uznawały, że z prawa do pracy wynikają konkretne obywatelskie obowiązki, które państwo musiało od obywateli egzekwować. Celem ułatwienia obywatelom realizacji ich praw do pracy, na pełnych obrotach funkcjonowały wydziały zatrudnienia, które wystawiały im stosowne skierowania do konkretnie wskazanych zakładów pracy. A te państwowe zakłady pracy (i spółdzielnie, produkcyjne), realizując program rządu, regularnie i co miesiąc na konto ZUS przelewały wymagalne składki, nie ukrywając stanu zatrudnienia i wysokości płaconego wynagrodzenia.

Tak realizowana polityka zatrudnienia spowodowała, że praktycznie aż do lat 80. ZUS dysponował sporymi nadwyżkami finansowymi, które lokowano w budżecie państwa lub w banku w formie oprocentowanych lokat. Ponadto w 1974 r. zlecono Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych do realizacji wypłatę świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego. Ostatnia nadwyżka finansowa ZUS miała miejsce jeszcze w 1988 r. To finansowanie (z uzyskanych nadwyżek) deficytowych działów budżetu państwa poniektórym pseudo politykom i takim samym historykom pozwala dziś na głoszenie idiotyzmów, że PRL przejadała składki emerytalne. Finansowanie budżetu było wspólnym interesem wszystkich Polaków ponieważ pozwalało na szereg ważnych inwestycji lub dotowania społecznych i opiekuńczych funkcji państwa.

Wspomniana wyżej terapia szokowa, w postaci reform Balcerowicza, doprowadziła do tego, że praktycznie z dnia na dzień ZUS utracił prawie 3 mln płatników składek, a zyskał tyle samo świadczeniobiorców, co spowodowało, iż jego fundusze zaczęły topnieć jak przysłowiowy śnieg na wiosnę. Ponadto, po roku 1990, mimo że liczba płatników (prywatne podmioty gospodarcze) zwiększyła się pięciokrotnie, to płatnicy ci, jako przymuszeni do płacenia składek pracowniczych, zaczęli nagminnie ZUS oszukiwać, przyczyniając się w znaczący sposób do zachwiania jego płynności finansowej. I to jest prawdziwy powód dzisiejszych kłopotów - chroniczny spadek zatrudnienia, armia bezrobotnych i naturalny biologiczny proces starzenia się, co powoduje, że coraz mniej osób płaci składki, a coraz więcej pobiera świadczenia.

I dlatego, aż mnie skręca w środku, gdy słyszę różne bzdury opowiadane przez strugaczy wariatów, uznających Polaków (wzorem klasyka z PiS) za ciemną masę, która wszystko kupi. W wolnym i demokratycznym kraju, władza jest powoływania nie po to, aby dać pracę iluś tam ministrom i całej rzeszy ich administracyjnego zaplecza, ale po to, aby obywatelom życie organizować w taki sposób, by było ono godne i bezpieczne. Niech zatem premier Tusk przestanie biadolić i wcielać w życie swoje chore pomysły, a przyjmie do wiadomości kilka prawd podstawowych.

Pierwsza – prywatni przedsiębiorcy swoją działalność rozwijają nie dlatego, że mają taki akurat kaprys, ale dlatego, że zwyczajnie clącą na tym zarobić, o czym już dawni napisał K. Marks. A inwestować aby zarabiać, mogą jedynie w przyjaznych dla nich warunkach (niskie podatki, minimalna biurokracja, prostota uregulowań prawnych), co państwo winno im zagwarantować, poprzez czytelne i proste ustawodawstwo. W takich okolicznościach, z chęci zysku (bo nie z powodów charytatywnych przecież), podniosą nakłady na rozwój i modernizację, na zatrudnienie i wyższe wynagrodzenia dla zatrudnianych fachowców.

To z kolei spowoduje zwiększony strumień składek na ubezpieczenie, a przy okazji zlikwiduje bezrobocie i ściągnie do kraju całe rzesze emigrantów.

Po drugie – polityka zatrudnienia to obowiązek państwa, a nie prywatnych przedsiębiorców. Państwo stwarzając tymże przedsiębiorstwom dogodne warunki swobodnej działalności gospodarczej (czyli możliwość osiągania zysków), ma prawo i obowiązek ustanowić sztywne zasady w zakresie zatrudnienia. Najprostszym i najbardziej skutecznym sposobem jest wprowadzenie (na wzór czasów PRL) władczej roli urzędów pracy, w ten sposób, że przedsiębiorca zostanie zobowiązany do przyjmowania pracowników jedynie za pośrednictwem urzędów pracy, które na jego zlecenie poszukiwanych pracowników do niego skierują.

I wówczas premier Tusk nie będzie musiał – tak jak ostatnio – publicznie biadolić, że dzisiejsze urzędy pracy są po to, aby dać zatrudnianie pracującym tam urzędnikom. Istotnym efektem tego typu rozwiązania byłoby usuniecie problemów z zatrudnieniem osób z pokolenia 50+, dotykających rzesz starszych wiekiem Polaków, szukających dziś bezskutecznie jakiejkolwiek pracy. Ponadto, stworzenie sprzyjającej dla przedsiębiorców atmosfery w zakresie faktycznej swobody gospodarczej, spowodowałoby gwałtowne ożywienie gospodarki i likwidację – zwłaszcza wśród młodych – poniżającego stanu bezrobocia.

I po trzecie – aby zwiększyć napływ rąk do pracy (zwiększyć dochody ZUS), należy ludziom stworzyć cały ciąg zachęt instytucjonalnych w postaci infrastruktury zaplecza społecznego, czyli tanich żłóbków, przedszkoli, preferencji dla rodzin wielodzietnych, zniżek na podręczniki, ubranka, opiekę medyczną dla dzieci i młodzieży. Czyli wszystko to, co dawniej PRL zapewniała, a co Balcerowicz zniszczył. I wtedy znów ZUS będzie mógł uzyskiwać nadwyżki finansowe, tak jak działo się to do czasów solidarnościowej wygranej w czerwcu 1989 r.

Wydaje się to proste. Prawda? Ale najsmutniejsze jest to, że właśnie najprostsze rozwiązania, w naszym kraju, jest najciężej do realizacji wdrożyć, bo jak stwierdziła nie tak dawno Jolanta Fedak (PSL), nasz system emerytalny jest eksperymentem narzuconym nam przez Bank Światowy. I wszystko jasne, bo czas spłaty zagranicznego zadłużenie kiedyś nadejdzie (za 20-30 lat), więc łatwiej jest Polaków zmusić do dłuższej pracy, bo mniej z nich wyciągnie ręce po emerytalne zasiłki, co również spowoduje nadwyżki finansowe. I o to chyba w tym wszystkim D. Tuskowi chodzi.

Rozpoczął się konkurs Dziennikarz obywatelski 2011 Roku.
Zgłoś swój materiał! Zostań najlepszym dziennikarzem 2011 roku. Wygraj jedną z ośmiu zagranicznych wycieczek.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto