Na tę chwilę wyniki włoskich wyborów parlamentarnych wciąż nie są pewne. Centrolewica idzie łeb w łeb z centroprawicą Silvio Berlusconiego, wszystko w zasięgu błędu statystycznego. Czekamy więc na podliczenie wszystkich głosów, aby móc wyrokować nad dalszymi losami Włoch i jak się wydaje skomplikowanej sytuacji - stworzenie koalicji rządowej będzie bardzo trudne. Jednak to, co zwróciło moją uwagę to liczba osób, które oddały głos we włoskich wyborach. Według wciąż nieoficjalnych danych frekwencja wyniosła ponad 74 proc. W ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce w roku 2011 - 48 proc. Wstyd nam? Tak i to bardzo.
Będzie nam jeszcze bardziej wstyd kiedy dodam, że to najgorszy wynik Włochów na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. W roku 2008 frekwencja wyniosła ponad 80 proc. Jednak włoscy komentatorzy martwią się tym stanem rzeczy i mówią o kryzysie demokracji, znudzeniem i niechęcią wobec polityków.
Włosi - jak Wy to robicie?
Po kolei. Wybory parlamentarne we Włoszech zostały podzielone na dwa dni - odbywały się w niedzielę i poniedziałek. Jest więc to pierwsze utrudnienie dla chcących zagłosować, bowiem poniedziałek wyborczy nie jest we Włoszech dniem wolnym od pracy. Dwa - pogoda nie była w tych dniach zachęcająca do odwiedzania lokali wyborczych - wiał silny wiatr, a także obficie padał deszcz.
Teraz coś z naszego podwórka. Wybory parlamentarne z 9 października 2011 roku. Piękna polska złota jesień, sezon wakacyjny w pełni zakończony. Pewnie pogoda mogła nas bardziej rozpieszczać, ale jak na październik nie mogliśmy narzekać. Efekt - 48 proc. Ktoś mógłby zwrócić uwagę na to, że w Polsce mieliśmy tylko jeden dzień (niedziela) do oddania głosu. Cofnijmy się więc do roku 2003, kiedy w Polsce odbywało się referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. 7-8 czerwca - zatem przed sezonem wakacyjnym, ale również w ciepłym i przyjemnym miesiącu. Ogromna akcja informacyjna poprzedzająca referendum, przypomnijmy sobie wszystkie debaty, a także zwykłe reklamy w telewizji zachęcające Polaków do głosowania. Znaczenie - skutki referendum zaważyły na losach Polski na kilkadziesiąt lat. Euroentuzjaści cieszyli się z przyjęcia Polski do zjednoczonej Europy, a eurosceptycy mówili o utracie suwerenności - tak czy inaczej referendum było wydarzeniem historycznym. Efekt: frekwencja wyniosła 58 proc., co okrzyknięto sukcesem i dobrym prognostykiem dla polskiej demokracji.
To naprawdę bardzo dziwne, że naród który z taką zaciętością walczył o możliwość podejmowania decyzji przez obywateli, tak słabo radzi sobie z korzystaniem z dobrodziejstw demokracji. Za to bardzo aktywnie wyraża swój sprzeciw po wyborach na różnego typu protestach i manifestacjach. Nie to jest najgorsze. Obawiam się, że znaczna część krzyczących najgłośniej w ogóle do wyborów nie poszła. Powinniśmy przyjąć bardzo prostą zasadę - nie głosujesz, nie masz prawa do krytyki. Już widzę te grupy rozbudzonych ze snu obywateli, którzy usłyszawszy o odebraniu im prawa do narzekania tłumnie sięgają po argumenty zrywów narodowościowych. Po to tylko, aby po wszystkim wywalczone prawo rzucić w kąt. A bo nie ma na kogo głosować. To nie jest żaden argument. Włosi mieli do wyboru byłego zatwardziałego komunistę oraz premiera bunga bunga. A więc kandyduj Ty! Łatwo nie będzie, ale w wyborach samorządowych mamy już częściowe okręgi jednomandatowe, Senat także jest objęty JOWami.
To może obowiązkowe wybory? W niektórych krajach występuje przymus wyborczy - oznacza to tyle, że obywatele są prawnie zobowiązani do uczestnictwa w wyborach. Władze tych państw przyjmują, że "obowiązkiem każdego obywatela jest wykazanie się minimalną choćby troską o sprawy państwa". Ciekawe cóż to za państwo, które zmusza obywateli do głosowania? Na przykład Belgia moi drodzy. Jest w tym coś wyjątkowego, że stolica Unii Europejskiej tak traktuje pojęcie prawa do głosowania.
Należy jednocześnie uczciwie dodać, że wybory we Włoszech również są obowiązkowe, ale tylko w teorii, ponieważ za nieskorzystanie z prawa do głosowania nie grożą żadne konsekwencje. Do lamusa odeszło nawet wywieszanie list osób niegłosujących nazywanych "listami sumienia". Można więc chyba założyć, że Włosi głosują tak "sami z siebie". Tak duży udział społeczeństwa w wyborach do parlamentu daje pewność, że przysłowiowa wola ludu zostanie zrealizowana. Teraz żyjemy w świecie gdzie wygrywa partia z 30-proc. wynikiem. Załóżmy, że frekwencja wyniosła 50 proc. - rządzi nami wola 15 proc. społeczeństwa. Czyja to wina? Nasza.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?