Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Weekend w industrialu i co ma wspólnego Nowa Muzyka z Berlinem?

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Ten festiwal przeżyłam pod hasłem "daj się zaskoczyć". Muzycznie wyniosłam zeń kilka odkryć i rewelacji, ale i bodźce wizualne złożyły się na wielki sukces tej edycji. W obraz wkradł się też mój ulubiony Berlin.

Na dobre wyszła tegorocznej edycji festiwalu budowa muzeum na terenie Kopalni Węgla Kamiennego. Standardowy teren został brutalnie rozkopany, więc namioty i sceny przeniosły się nieco wyżej, zmieniając kompletnie kontekst, widok i klimat miejsca - wieża i szyb przestały dominować, za to miasteczko zostało fenomenalnie wkomponowane w stare, zaniedbane budynki kopalniane, w których ukryto wystawę fotograficzną, ekspozycję maszyn i całą imprezową infrastrukturę.

Piękny to był efekt, stara cegła, zaniedbane budynki, plaże pod niektórymi scenami sprawiały, że spacer między miejscami był zawsze swoistym doznaniem. I tu po raz pierwszy pojawia się Berlin, z postindustrialnym klimatem Tacheless, w którym zaniedbana i urokliwa architektura staje się tłem dla alternatywnej sztuki.

Później Berlin przypomniał się jeszcze czarnym wozem z Fritz Colą i innymi napojami, które mają status kultowych w stolicy Niemiec. Pojawiła się i Mate, i Wostok, i różne odsłony napojów, które mocno kojarzą się z tym miastem.

Wreszcie muzyka dość często prowadziła nas do Berlina. Przyjechali stamtąd i Bodi Bill, i Modeselektor, i Apparat z zespołem. Zaprezentowali kilka twarzy muzycznych swojego miasta - jeśli byli równie zachwyceni miejscem jak ja, to swoimi opowieściami zachęcą znajomych, i być może w następnym roku Tauron zaleje berlińska publiczność, której ten właśnie śląski festiwal odpowiadałby wybitnie.

Na początek - bo mamy do nadrobienia aż trzy dni festiwalu - lista najlepszych koncertów
z uzasadnieniami.

1. Amon Tobin. Okej, okej, to może zabrzmieć jak sztampa, oddawanie sprawiedliwości lub hołdowanie starociom, ale to naprawdę był niezwykły spektakl. Ustawiona na scenie rzeźba zbudowana z sześcianów, w której centrum znajdował się sam artysta, czasami wynurzający się z kakofonii wizualizacji w kabinie, była tłem dla fenomenalnej płyty "ISAM". Czy faktycznie można było do niej tańczyć pozostaje kwestią dyskusyjną i mocno zależną od poczucia muzyki i wrażliwości. Dla mnie były to przede wszystkim silne doznania dźwiękowe, brutalny, IDMowy szoł, znacznie przyjemniej przemawiający do wyobraźni niż ubiegłoroczne Autechre, które w kompletnym braku scenerii pozostawia publiczność na pastwę wyobraźni i domaga się od nich jakiejś reakcji - tutaj trudna warstwa muzyczna została niejako zneutralizowana przez to, co widzieliśmy.

Świetna synchronizacja ciężkich brzmień z laserowymi efektami, animacjami jak z "Transformersów" i widokami na kosmos sprawiała, że w sumie uczestniczyłam w jednym z najlepszych pokazów 3D w swoim życiu - a że generalnie 3D mnie irytuje, to duży komplement w stronę Tobina. Wielki koncert.

2. Darkstar. Po ubiegłorocznym występie na Offie (wokalista miał mówić teraz, że to ich pierwszy raz w Polsce - najwyraźniej zapomnieli, że rok temu jeden z muzyków reprezentował ich już w tym samym miejscu) pozostał niedosyt, podsycany oczekiwaniami na pełny album, który od czasu EPkowego debiutu był gigantyczny. No i wydarzyło się, płyta wyszła znakomita, wpisując się z miejsca w kanony dubstepu, a potem nadszedł czas weryfikacji na żywo. Pięknie brzmi "North" na żywo, które w czarno-czerwonym otoczeniu zagrała Darkstarowa trójca.

Pięknogłosy blondyn co prawda kompletnie pozbawiony był zdolności komunikacyjnych z tłumem (a próby spalały na panewce, co w sumie jest dość dziwne jak na generalnie entuzjastyczną polską publikę), za to śpiewał znakomicie. Koncert okazał się mocno transowym, mrocznym doznaniem, tajemniczym i pięknym jak sama płyta. Rewelacyjny, wciągający, cudownie nagłośniony koncert.
Jedyne "ale" - marzył mi się krótki bis z " Aidy's Girl's A Computer".

3. Seefeel. Nagrali co prawda tylko cztery pełne albumy w swojej długiej, bo dwudziestoletniej już, karierze muzycznej, za to zarówno z muzyki studyjnej, jak i koncertów, bije niesamowita świadomość dźwięku i instrumentów. Imponujące było to spotkanie, dosłownie transcendentne spotkanie z dźwiękiem, który stał się tworzywem w procesie tworzenia długich, złożonych, dronowych wręcz pejzaży. Kto lubi eksperyment, czyste brzmienia, powtarzalne struktury, improwizację i wkomponowany w shoegazeową miłość do efektów delikatnie taneczny rytm, temu łatwo będzie docenić talenta Brytyjczyków.

Prześliczne wokalizy niepozornej gitarzystki w "Faults" czy "Sway" podkręcały eteryczną atmosferę. Zabrzmiała cała EPka "Faults" i duża część płyty "Seefeel", a więc muzyka dopracowana, dopieszczona, przemyślana w każdym drobnym szczególe. Szkoda, że ekipa festiwalowa od razu zabrała się za demontaż skomplikowanego sprzętu zespołu, bo chcieli zagrać bis dla zachwyconej publiki. A tej przydałoby się jeszcze pięć minut chociażby dopieszczonego grania.

4. Little Dragon. To było do przewidzenia - przywieźli do nas nową płytę, której krytycy i słuchacze oprzeć się nie mogą, mają poza tym jeszcze około półtorej godziny materiału z dwóch poprzednich płyt, z których nietrudno jest wyciągnąć taneczne szlagiery, więc musiało się udać. Choć nie bez zastrzeżeń, czasami gubili się w dłużyznach albo te przedziwne rzeczy, które działy się z charakternym "Two Step" - cały ten podarty bit zniknął gdzieś w chaosie wraz z tanecznym potencjałem utworu.

Poza tym było świetnie: idealnie zaśpiewane przez roztańczoną Nagano, soczyste kompozycje, które rozgrzewają każdy parkiet, wprawiły tłum w euforię. W dużej mierze zaprezentowali to, co na "Ritual Union" najciekawsze, przeplatając to utworami z "Machine Dreams", uzyskując wielce energetyczne efekty. Dwa ostatnie utwory były totalnym apogeum pełnym skojarzeń z house'ową muzyką i jakimś przyjemnym techno. Little Dragon wkrótce wracają do Polski na klubowe koncerty, jest to propozycja warta rozważenia.

5. Boxcutter. Nie do końca wiem jak ugryźć temat, żeby oddać temu uroczemu Irlandczykowi sprawiedliwość. Sprostał wyzwaniom, nie atakował zbyt garażowym i brutalnym elektronicznym graniem, nie poszedł po Burialowe dubstepy, wszystko zaś co intrygujące w nurtach, w których działa, zmiksował w piękną, spójną, równą całość. Do tego miłe wizualizacje i bas zagrany na żywo do ostatnich dwóch utworów - nie wiem jak was, ale mnie Barry zachwycił dojrzałym i bardzo otwartym podejściem do tworzenia na granicy gatunków, racząc nas klimatami "dissolve-owymi".

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto