Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wigilia pod czerwoną gwiazdą

Marta Jenner
Marta Jenner
Wigilia w Rosji
Wigilia w Rosji Marta Jenner
Późne lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Moskwa czasów "pierestrojki". Z grupą przyszłych filologów spędzam Boże Narodzenie w Instytucie Języka Rosyjskiego im. A. S. Puszkina.

Dla większości z nas będą to pierwsze w życiu Święta obchodzone poza domem. Stęsknieni już za krajem i rodzinami, chcemy zrobić wszystko, żeby te dni jak najmniej odbiegały od polskiego obyczaju. Czy nam się uda?

Na jakiś tydzień przed Wigilią jedziemy na Dworzec Białoruski. Na trzydziestostopniowym mrozie przytupujemy na peronie i rozcieramy zgrabiałe ręce w oczekiwaniu na pociąg z Polski. Mamy odebrać od konduktora paczuszkę opłatków. Spotyka nas radosna niespodzianka - razem z opłatkami przyjechały kartki z życzeniami od najbliższych, koncentrat czerwonego barszczu i wianuszek suszonych grzybów. Prawdziwe szczęście w czasach, gdy list z Krakowa do Moskwy wędrował co najmniej trzy tygodnie, a paczki często docierały do adresata ogołocone. O ile docierały.

Nie mamy pojęcia, skąd wziąć warzywa na świąteczną sałatkę - sklepowe półki zapełniają głównie wielkie słoje konserwowych ogórków i pomidorów w zalewie. Prosimy o radę "babcię" Wierę Fiodorownę, emerytowaną bibliotekarkę, która mimo siedemdziesiątki na karku w pocie czoła sprząta nasze piętro (emeryturę ma niewielką, a życie w stolicy Kraju Rad nie jest tanie). Wyjaśnia, jak trafić na bazarek, gdzie po czarnorynkowych cenach można kupić takie rarytasy jak pietruszka czy seler.

Zapraszamy przemiłą staruszkę na wieczerzę wigilijną, ale z zakłopotaniem kręci głową. Wyjaśnia szeptem, że mogłaby stracić pracę, bo "etażowa" (recepcjonistka na piętrze) musiałaby donieść do dyrekcji, że koleżanka spoufala się z gośćmi. Musiałaby? - dziwimy się naiwnie. Przecież recepcjonistki przyjaźnią się z Wierą Fiodorowną! Nie miałaby wyjścia... - wzdycha "babcia". W przeciwnym wypadku ktoś inny doniósłby na "etażową".

Kręcimy nosem na sztuczne noworoczne "jołki" o nienaturalnie zielonych lub srebrzystobiałych gałązkach, które kojarzą się nam ze szczotkami do mycia butelek. Marudzimy tak długo, aż zdesperowani koledzy sobie tylko znanym sposobem zdobywają kilka gałęzi świerczyny. Wsadzamy je do wielkiej szklanej bani po korniszonach, dla niepoznaki okręconej zieloną cynfolią.
Spędzamy dwa wieczory na wyczarowywaniu cudeniek z bibuły i kolorowego papieru - przydają się umiejętności zdobyte kiedyś na zajęciach praktyczno-technicznych i lekcjach plastyki. Chłopcy ograniczają się do produkcji łańcucha, najprostszego z możliwych, za to wkładają w to tyle zapału, że gdybyśmy ich nie powstrzymały, pewnie zdołaliby nim opasać kulę ziemską...

24 grudnia przygotowania od rana ruszają pełną parą. Pora lepić uszka, ale we wspólnej kuchni nie przewidziano wałka ani stolnicy. Wracamy do naszego pokoju, szorujemy niemal do białości blat biurka, usypujemy kopczyk mąki, wbijamy jajko. Ciasto wałkujemy butelką po gruzińskim winie. Zostaję oddelegowana do smażenia ryb i nieoczekiwanie wpadam w wir egzotycznej zabawy. Grupa studentów z Mali właśnie pichci w kuchni jakieś tradycyjne danie, skracając sobie czas pląsami w rytmie bębna. Fantastyczny widok, ten korowód ciemnoskórych postaci odzianych w wielobarwne szaty i wzorzyste zawoje. Ponownie zobaczę coś takiego dopiero po dwudziestu latach w stolicy Zjednoczonego Królestwa.

Koło południa zaczynamy chodzić po prośbie, pożyczając od kogo się da dodatkowe krzesła, talerze, sztućce. (Mamy konkurencję, bo do Moskwy przyjechały w tym roku dwie polskie grupy - z Krakowa i Białegostoku). Najbardziej uczynni okazują się wietnamscy doktoranci i Hindusi. Nadchodzi wieczór, zjawiają się nasi goście. Choć tylko niektórzy z nich są katolikami, dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia w jedynym zrozumiałym dla wszystkich języku - po rosyjsku. Przewidziany na ten uroczysty dzień fragment Ewangelii św. Łukasza uzupełniamy ze względu na nich urywkiem wzruszającego wiersza Borysa Pasternaka "Gwiazda Bożego Narodzenia". Japończycy z przejęciem wypytują o liturgię świąt, o chrześcijańskie tradycje. Z apetytem zajadają się kolejnymi daniami.

Latynosom smakuje zwłaszcza pikantny barszczyk, do którego ktoś nieopatrzenie wsypał chyba pół torebki pieprzu. Zupa jednogłośnie zyskuje nowe miano: smocza krew. Choć po życzeniach podniosły nastrój zmienia się w radość przyjacielskiej pogawędki, coś mi doskwiera i nie pozwala oddać się wesołości. Nie mnie jednej - pozostałych Polaków też ogarnia nostalgia. Odzywa się tęsknota za bliskimi, których nie widzieliśmy od czterech miesięcy. A padający za oknem śnieg przypomina o Pasterce, na którą w tym roku nie będzie nam dane pójść. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie wspólnemu kolędowaniu, zwłaszcza że niektórzy goście przynieśli instrumenty. I tak oto w rosyjską mroźną noc śpiewamy "Wśród nocnej ciszy" przy akompaniamencie gitary i samponii - andyjskiej wersji fletni Pana...

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto