Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wiktoria Polski, klęska Unii i… wolne żarty

Eugeniusz Możejko
Eugeniusz Możejko
Weto polskiego rządu w sprawie przedłużenia Donaldowi Tuskowi nandatu przewodniczącego Rady Europejskiej było próbą przeniesienia na poziom Unii Europejskiej metody „dobrej zmiany“, stosowanej przez PiS w polityce wewnętrznej.

„Donald Tusk jest politykiem, który łamie elementarne zasady Unii Europejskiej“ – orzekł Jarosław Kaczyński na dziesięć dni przed szczytem UE, na którym tak napiętnowanego polityka unijni partnerzy jednogłośnie wybrali na przewodniczącego Rady Europejskiej. „Walczyliśmy o sprawy Polski, walczyliśmy o zasady - mówiła premier Beata Szydło po przylocie z Brukseli, gdzie dokonano tego skandalicznego wyboru. Według ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, wybór Tuska powinien być uznany za nieważny, ponieważ doszło przy tym do złamania zasad. Premier Szydło odmowę przyjęcia konkluzji (spisanych nie przez kogo innego tylko tegoż przewodniczącego Tuska), uzasadniła wiernością podstawowym zasadom, które powinny obwiązywać w UE. Właśnie ta niezłomna postawa naszej premier sprowokowało prezydenta Francji Francois Hollanda do niesmacznej uwagi: "Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne".

Jakie zasady?

Wykluczając poparcie Tuska w staraniach o przedłużenie kadencji przewodniczącego Rady Europejskiej , Jarosław Kaczyński wskazywał na karygodny grzech, jakiego ten dopuścił się 17 grudnia ub. roku we Wrocławiu, kiedy udzielił poparcia posłom okupującym salę plenarną Sejmu i demonstrantom zgromadzonym pod Sejmem pod hasłami obrony wolności mediów i liberalnej demokracji. Tego jednego wystąpienia wystarczyło, aby rządząca w Polsce prawica uznała wybór Tuska za niedopuszczalny, ponieważ w jej opinii niedopuszczalne jest jakiekolwiek wtrącanie się władz Unii (a w szczególności przewodniczącego Tuska) w wewnętrzne sprawy kraju członkowskiego – zwłaszcza jeżeli tym krajem jest suwerenna pod rządami PiS Polska. Z takich pozycji rządząca od listopada 2015 roku zjednoczona prawica prowadzi „dialog“ z organami sprawdzającymi stan praworządności w naszym kraju – Komisją Wenecką i Komisją Europejską. Polega on na konsekwentnym lekceważeniu uwag i postulatów międzynarodowych ekspertów, a nawet kwestionowaniu ich prawa do recenzowania posunięć rządu powołanego. na podstawie demokratycznych wyborów. Jak dotąd taka postawa nie spotkała się z bardziej zdecydowaną reakcją unijnych organów, ani tym bardziej rządów krajów członkowskich, unikających jak ognia zatargów z umacniającym władzę nad Polską reżimem Kaczyńskiego.

Weto w sprawie przedłużenia Tuskowi mandatu przewodniczącego Rady Europejskiej było próbą przeniesienia na poziom Unii Europejskiej praktykowanej w kraju metody „dobrej zmiany“, polegającej na odrzuceniu zastanego porządku konstytucyjnego i zobowiązań wynikających z traktatów międzynarodowych i zastępowaniu ich „zasadami“ wywodzonymi z woli suwerena, którą ów suweren wyraża w pospiesznie podejmowanych (najchętniej pod osłoną nocy) uchwałach większości sejmowej Ta metoda została zdecydowanie odrzucona na posiedzeniu Rady Europejskiej 9 marca przez wszystkich pozostałych 27 szefów państw członkowskich. Zlekceważyli oni jednogłośnie argumentację premier Beaty Szydło, jakoby do prawomocnego wyboru Donalda Tuska konieczne było poparcie jego macierzystego kraju. Oparli się na jasnym postanowieniu Traktatu Lizbońskiego, że przewodniczącego RE wybierają szefowie państw i rządów kwalifikowaną większością głosów. Niewątpliwie zdawali oni sobie także sprawę, że uleganie roszczeniom rządu w Warszawie oznaczałoby daleko idącą zmianę nie tylko sposobu wyboru przewodniczącego, ale też jego statusu; z niezależnego organu Unii stałby się on delegatem rządu swego kraju do pełnienia tej funkcji i mógłby być przez ten (albo inny, utworzony później) rząd odwołany. W konsekwencji prowadziłoby to także do poddania innych naczelnych organów Unii (przewodniczącego KE i PE) bieżącej kontroli ich działalności przez rządy państw członkowskich. Właśnie taką „dobrą zmianę“ w funkcjonowaniu Unii Europejskiej usiłowała przeprowadzić na doraźny użytek Beata Szydło, szefowa rządu, którego praktyki „dobrej zmiany“ w polityce wewnętrznej są od 13 stycznia 2016 roku poddawane krytycznym ocenom Komisji Europejskiej i Komisji Weneckiej. Wyniki tej kontroli i decyzje, które na tej podstawie powinny być podjęte przez Radę Europejską, budzą gwałtowny protest Warszawy (szczególnie ulicy Nowogrodzkiej), która nie tylko ignoruje zgłaszane z Brukseli i Wenecji zastrzeżenia, ale praktycznie odrzuca traktatowe zobowiązania Polski jako członka Unii, głosząc własne zasady, mające w jej mniemaniu obowiązywać w całej wspólnocie.

Druzgocąca klęska ideowo-politycznej ofensywy promotorów „dobrej zmiany“ na forum europejskim ukazała w jaskrawym świetle głęboki przedział, jaki dzieli Polskę PiS od całej reszty wspólnoty europejskiej, włącznie z jej dotychczasowymi sojusznikami, jak Węgry Viktora Orbana czy domniemanymi sojusznikami z Grupy Wyszehradzkiej.

Beata Szydo nie gnie się i nie kłania

Zdawałoby się, że kategoryczna odprawa, z jaką spotkało się awnturnicze wystąpienie Warszawy na ostatnim szczycie UE, powinno skłonić naszych strategów do krytycznej rewizji polityki europejskiej, uprawianej bez - jak się okazało - jakiegokolwiek oparacia w politycznych realiach Europy. Zamiast tego przystąpili oni do czarowania otaczającej rzeczywistości, ukazując ją cudownie odmienioną. Wbrew pozorom nie była to porażka Polski – twierdziła premier Szydło, kiedy ponowny wybór Donalda Tuska na przewodniuczącego RE stał się faktem. „Jest to porażka przede wszystkim UE – dowodziła - to jest porażka tych zasad, które powinny obowiązywać tutaj, a ta zasada nadrzędna jest taka, że powinno się szanować głos państwa członkowskiego“. Beata Szydło ustanowiła w ten sposób pewną gradację zasad, mających w jej mniemaniu obowiązywać w Unii, uznając poszanowanie głosu państwa członkowskiego za zasadę nadrzędną. Szantażowanie państwa groźbami, że ktoś nie dostanie pieniędzy, uznała za niepoważne i nie szczędziła autorowi niefortunnej uwagi o funduszach strukturalnych lelceważących uszczypliwości na temat jego słabych notowań w kraju. „Walczyliśmy o sprawy Polski, walczyliśmy o zasady. Pokazaliśmy, że Polska jest podmiotowym państwem“ - przekonywała premier w czasie tryumfalnego powitania po powrocie w Brukseli. Skuteczną walkę o podmiotowość docenił prezes PiS Jarosław Kaczyński, nagradzając swoją premier najwyższymi pochwałami za dzielną obronę „polskiej sprawy“. „Beata Szydło należy do tych, którzy się nie gną i nie kłaniają, tylko z podniesioną głową walczą o to, co jest najważniejsze“ – zachwalał szefową rządu.

Wredna Unia

W całkiem nowym świetle przedstawił też Jarosław Kaczyński stosunki swego kraju z Unią Europejską."Dziś to, co tutaj się dzieje, to atak na Polskę, atak pod sztandarami Unii Europejskiej". Według prezesa Kaczyńskiego jest to zarazem atak na to, co jest istotą Unii (co jest tą istotą – nie wyjaśnił ani tym razem, ani przy innych okazjach. Nie wyjaśnił tego także Jacek Sasin w komentarzu na temat ostatniego szczytu, w którym wiernie powtórzył tezę, że „mamy do czynienia z porażką UE, porażką zasad, które legły u podstaw UE“.
Zarzuty pod adresem Unii Jarosław Kaczyński nieco skonkretyzował w udzielonej w tym samym czasie wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej“, w której zdradził, że chodzi mu nie tyle o zasady co o fakt, że Unia została w jego ocenie zdominowana przez jedno państwo, a właściwie przez jedną osobę. Tą osobą jest rzecz jasna kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wybór Donalda Tuska na szefa RE z jej poparciem i czynienie z tego "symbolu sukcesu w proporcji 27:1 wpisuje się w bardzo niedobrą, trwającą co najmniej od XVII w. tradycję zdrady narodowej" – postawił kropką nad „i“ Jarosław Kaczyński.
W tej wypowiedzi prezes PiS ostro przeciwstawił się też idei Unii dwóch prędkości, rzekomo lansowanej przez niemiecką kanclerz. Wiele jednak wskazuje na to, że na stosunek Jarosława Kaczyńskiego do Niemiec wpływają nie tyle pomysły Merkel na reformę UE, co jego idiosynkrazja na Niemcy, będąca kompleksem małego chłopca, który za wszelką cenę chce być duży. Nie chce on za nic w świecie pogodzić się z faktem, że w dającej się przewidywać przyszłości Polska ma małe szanse skutecznej rywalizacji z zachodnim sąsiadem o wpływy polityczne w Europie, a pod wieloma względami nigdy mu nie dorówna (na przykład pod względem liczby ludności).
Wybijanie się Polski PiS na podmiotowość, a zwłaszcza euforyczny zachwyt nad odniesionymi w Brukseli sukcesami, wywołały wesołość u niektórych komentatorów w kraju i za granicą. Jednak wypowiedzi padające ze strony obozu władzy, prezentowane w nich swoiste pojmowanie interesu narodowego i roli państwa, właściwie nikogo nie powinny usposabiać do żartów. Ostre starcia w Brukseli nie wróżą dobrze ani przyszłości Polski w Unii Europejskiej, ani reformie Unii z udziałem Polski. Doświadczenia ostatniego szczytu mogą co najwyżej zmusić władze i partnerów z Unii do pilnego zajęcia się nowym problemem, jakim staje się dla Unii Polska PiS.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto