Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wisławy Szymborskiej pojedynek z metafizyką

Maria Czerw
Maria Czerw
Niedawna śmierć noblistki sprowokowała kolejny rozdział dyskusji o przeszłości komunistycznej wybitnych Polaków. Ocenę Szymborskiej można sprowadzić do innego wątku. Czy polska literatura może być wielką, nie będąc metafizyczną?

Nobel miał trafić do Herberta; gdy środowisko Tygodnika Powszechnego się o tym dowiedziało, do Szwecji pojechał sam Jerzy Turowicz.

Uważa się

, że nagadał na poetę i przeforsował kandydaturę Szymborskiej.

Od złowrogiego opisu okoliczności przyznania jej literackiej nagrody laureatka nie miała ochoty się uwalniać. Niewiele ją obchodziła plotka o metafizycznym kompleksie intelektualistów z "Wiślnej", którym rzekomo coś zawdzięczała. Choć kto wie, czy autorka dialogu z Platonem nie była we własnych oczach umniejszona poetyką otwarcie nawiązującą do wielkiej tradycji.

Metafizyczni byli trzej wieszcze, Baczyński, współcześnie Herbert, na pewno Twardowski i może Rymkiewicz. Historiozoficzne łamańce, którymi tak fascynowali się jej rodacy, Szymborskiej były obojętne. Z wyjątkiem krótkiego - wypominanego - okresu życia, kiedy napinała żagle i pompatycznie delektowała się marksistowską wizją ludzkości. Nie zawsze była "literatką od mrówek".

W świetle faktów niewiele usprawiedliwia pierwszą damę polskiej literatury.

Świadomość? Składając podpis pod apelem unieszczęśliwiającym tysiące ludzi opowiadała się na trzeźwo przeciw Polsce, patriotyzmowi, Kościołowi i wolności. Jednomyślni z nią byli obaj życiowi partnerzy - Adam Włodek i Kornel Filipowicz, których nazwiska pojawiają się pod haniebnym listem. Osobiście przekazana i ogłoszona przez poetkę na miesiąc przed śmiercią Stalina "Rezolucja Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego" z lutego 1953 roku, gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku, nigdy nie została przez nią bezpośrednio zrewidowana.

Gwałcąc granice sceptycyzmu nienawidziła i czynnie zwalczała transcendencję oraz wiele innych pojęć asymetrycznych do modnego w tamtych czasach kosmopolityzmu. "Religia? - woda nieczysta" - pomstowała w tomiku "Dlatego żyjemy" z 1952, brnąc w kolejne absurdalne deklaracje: "Zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej."

"W erze stalinowskiej chwaliła swym piórem wszystko, co Stalin kazał apologetyzować, i piętnowała wszystko, co było antybolszewickie i patriotyczne" - złościł się Waldemar Łysiak w "Rzeczpospolitej kłamców" punktując jej artystyczne dokonania z tamtego okresu:

"Lenina wprost deifikowala, zwąc go "Adamem nowego człowieczeństwa";
Stalina hagiografowała, twierdząc, że "nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie";partie mordującą akowców opiewała jako "to najpiękniejsze co może się zdarzyć";religie katolicką opluwała jako "cichą truciznę";
rewolucję bolszewicką sławiła jako "wodę źródlaną, z miłością podaną pragnącemu".

Do transformacji 1990 roku nie wyraziła otwartego żalu, choćby symbolicznego nad wierszami dedykowanymi zbrodniarzom. Nawet tak oględnego jak konfesja Konwickiego złożona przed Michnikiem: "błędy wysublimowują człowieka, cóż byśmy znaczyli bez nich". Nie miała takiej potrzeby. "Szymborska jest antywzorem etycznym - krytykował poetkę Łysiak - a jej zachowanie było zawsze pełne nikczemnego serwilizmu wobec ludzi terroryzujących kraj." Co sobie myślała czytając wiersz kolegi noblisty "Który skrzywdziłeś" lub dosadną samokrytykę Czesława Miłosza: "uprawiałem prostytucję"? Czy kogoś tak intelektualnie dojrzałego powinniśmy zwalniać z przeprosin za popełnioną umyślnie zbrodnię?

Autor trylogii o "Salonie" nie lekceważył potencjału twórczego "partyjnej Kariatydy".

"Notabene te prostalinowskie wierszydła są (gdy się patrzy na ich stronę formalną) ekspozycją dobrej poezji, ujawniającą duży talent, zupełnie tak samo jak bolszewickie rymy W. Broniewskiego. Marni ludzie często tworzyli arcydzieła; sztuka nie musi brać ślubu z przyzwoitością, żeby wykuwać jakość klasy olimpijskiej....".

Łysiak ma rację w tym, że podłość i talent są wolne i chadzają od czasu do czasu parami. Szymborskiej nie zmuszano do oddawania hołdu idolom "marksistowskiej głębi". Robiła to z przekonania. Potem jej nie wypadało otwarcie lgnąć do ateizmu, zwłaszcza, że komunizm rozpadł się w drobny mak.

Po przekwitnięciu światopoglądu lat 50. polskość ledwie tolerowała, może gardziła nią a na pewno przesunęła na margines twórczości. Podział na "siebie i polskie" przebiegał i trwał w jej życiu w złagodzonej postaci do śmierci. Słowa rzeźbione przez miłą starszą panią w kapeluszu niegdyś prześladującą amerykańskich szpiegów w sutannach nie traciły z biegiem lat na laickiej konsekwencji.

Można wyciągnąć stąd wniosek, że jedna tylko ideologia naprawdę ją namiętnie uniosła a metafizyka, jeśli za jakąś jej wersję uznać komunizm, tkwiła w tej poezji stale, pod przekorną warstwą zabawy z egzystencją.

Jeśli postawa życiowa "wierszokletki komunizmu" budzi szacunek to analogicznie do "bohaterstwa" generała Jaruzelskiego. Do końca swoich dni - jak generał - mistrzyni literackiej formy pozostała "duchową" spadkobierczynią ateizmu, przez wierność świeckości. Rzadko się zdarza, by ktoś tak konsekwentnie prowadził swoje życie wzdłuż jednej, niezagmatwanej linii. Apogeum "zdziwienie" poetki nad metafizyką osiągnęło w dniu pogrzebu, który zgodnie z wolą zmarłej miał charakter świeckiej ceremonii.

Przygotowała na tę okazję sarkastyczne epitafium:

"Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.(...).
Ale też nic lepszego nie ma na mogile
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy."
("Nagrobek")

Wymazaniu metafizyki bardzo często towarzyszy zdecentralizowanie ludzkości. Śmierć kota prezentować się mogła w tej twórczości bardziej znacząca lub równie ważna co odejście człowieka. A miłość? "Nigdzie jej nie ma. Z tą wiarą lżej im, będzie żyć i umierać" ("Miłość szczęśliwa").

W przemówieniu noblowskim zaledwie wspomniała o istnieniach. Nie wiemy, czy miała na myśli ludzkie istnienia.

"(…) w języku poezji, gdzie każde słowo się waży, nic już zwyczajne i normalne nie jest. Żaden kamień i żadna nad nim chmura. Żaden dzień i żadna po nim noc. A nade wszystko żadne niczyje na tym świecie istnienie."

W orientacji filozoficznej, za którą podążała, potomkowie Adama zdają się malutkim ogniwem przyrodniczego łańcucha.

Noblistka jest odosobnionym przypadkiem. Nie przeszła metanoi Miłosza, Kołakowskiego czy choćby Kuronia. (Spektakularne odwrócenie się od przeszłości być może nie było jej do niczego potrzebne, bo nigdy nie miała ambicji awansu). Nikt nas nie przyzwyczaił do tego, że od przeszłości nie trzeba się odżegnywać i nadrabiać potknięcia z neoficką gorliwością. Można ją traktować z przymrużeniem oka albo do niej zawracać w "szykownym stylu gęsi" lub "nie dodawać ostatniego zdania" ("Fotografia 11 września"), żeby lepiej opisać "gęsi (nie)lot". Przeszłość można odrzeć z moralności, lecz "jest to gorzkie i bolesne".

"Przyzwyczajenie do altruizmu wcale nie jest chwalebne", może być takim samym złym towarzyszem, jak biologizm, w który poetka zaczyna z biegiem lat wątpić. - "Czemu, u licha, zaczął szukać wrażeń w złym towarzystwie materii?" - pyta w wierszu "Platon, czyli dlaczego".

Wartości tej twórczości nie podważył żaden autorytet teologiczny, choć kto wie co tam jeden z drugim sobie myślą, przecież "nie ma rozpusty gorszej niż myślenie" ("Głos w sprawie pornografii"). Nie będąc bogoojczyźnianą, nie będąc nawet głęboko ludzką - przynajmniej na tyle głęboką, jakby oczekiwał tego wychowany na romantyzmie czytelnik - drażni się z wiecznością. Powoli dostrzega - na swój sposób - własną małość.

"Sama się sobie dziwię, jak mało ze mnie zostało:
pojedyncza osoba w ludzkim chwilowo rodzaju,
która tylko parasol zgubiła wczoraj w tramwaju."
("Przemówienie w biurze znalezionych rzeczy")

Kot ("Kot w pustym mieszkaniu") personifikuje uczucie żalu autorki po stracie długoletniego partnera - przyjaciela. A wierszyk o miłości adresowany jest do ludzi, którzy udają, że jej nie zaznali.

O miłości napisała najpiękniejsze zdanie, które mieści w sobie wszystek zapał lirycznej klasyki: "Posłuchaj, jak mi prędko bije twoje serce."
("Wszelki wypadek")

Transcendencja jest w końcu dla niej "niepojętym przypadkiem", a człowiek? Poetka dziękuje swojej "opatrzności" za to, że nie jest:

"Kimś dużo mniej szczęśliwym,
hodowanym na futro,
na świąteczny stół,
czymś, co pływa pod szkiełkiem.

Drzewem uwięzłym w ziemi,
do którego zbliża się pożar."
("W zatrzęsieniu")

W "Trzech słowach najpiękniejszych" buduje poetycką naukę o istnieniu:

"Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie."

Chętnie zwracała się do filozofów. Tak też zrobiła w nowym w XXI wieku tomiku "Chwila". Podmiot liryczny rozmawia z Platonem.

"Z przyczyn niejasnych,
w okolicznościach nieznanych
Byt Idealny przestał sobie wystarczać.

Mógł przecież trwać i trwać bez końca,
ociosany z ciemności, wykuty z jasności,
w swoich sennych nad światem ogrodach."

Co ów tekst przypomina? Czy nie jest jak wielki prolog pism biblijnych i dramatyczne dociekanie teologii o powód, dla którego Bóg inkarnował się? Byt Idealny pisany z dużej literatury nie chce być antymaterią. Poprawna teologicznie poetka miażdży heretycki pogląd o rozejściu się doskonałości i ziemskości.

Przekorna metafizyka Szymborskiej jak negatyw fotografii pięknie odbija się w polskiej literaturze i religijności. W sympatycznym naturalizmie wołanie o wiecznotrwałość, które przemycała mogło brzmieć autentycznie i dramatyczne, bardziej niż przekłady psalmów Miłosza. Tak bywa, że "jedno oszczędne słowo, gasi pożary albo je wznieca". Podobnie jest z rewizją minionego. Czego Szymborska żałuje?

"Spytałam go o tamte czasy,
kiedy byliśmy jeszcze tacy młodzi,
naiwni, zapalczywi, głupi, niegotowi.
Spytałam go, czy nadal wie na pewno,
co dla ludzkości dobre a co złe.

Najbardziej śmiercionośne złudzenie z możliwych
- odpowiedział."
("Stary profesor")

Czy to dyskretne rozliczenie z przeszłością? Niejeden z admiratorów jej pióra w sercu usłyszy: "wolę ciche przyznanie się do winy". Intuicja go nie zawiedzie. Z wywiadu udzielonego Włodzimierzowi Lizędze (Przepustowość owiec. Rozmowa z Wisławą Szymborską, "Teksty Drugie" 1991, nr 4) dowiadujemy się, że "wówczas" poetka była głęboko przekonana o słuszności tego, co pisze, choć, "stwierdzenie to nie zdejmuje z niej winy wobec tych czytelników, na których jej wiersze jakoś oddziaływały".

Czy żałowała?

"(...) gdyby nie ten smutek, to poczucie winy, to może nawet nie żałowałabym doświadczeń tamtych lat. Bez nich nigdy bym nie wiedziała, co to takiego jest wiara w jakąś jedyną słuszność. I jak łatwo jest wtedy nie wiedzieć tego, czego wiedzieć się nie chce. I do jakich akrobacji umysłowych można się posunąć przy konfrontacji z cudzymi racjami. "

Łysiak mógł się mylić.

"Zrozumiałam też - mówi noblistka - że miłość ludzkości jest uczuciem bardzo niebezpiecznym, bo najczęściej prowadzi do uszczęśliwiania ludzi na siłę. No i wreszcie jeszcze jeden wniosek: że można z tego zaślepienia jakoś się otrząsnąć, że jednak można wyzdrowieć...".

Poezja Szymborskiej świetnie dopełnia poważne i tragiczne strofy patriotyczne, religijne i te wyrosłe z nawrócenia "kunktatorów". Bez paradoksów pani Wisławy utonęlibyśmy w namaszczeniu i mesjańskim egoizmie. Dla człowieka wierzącego, drwina z nadprzyrodzoności w wierszach krakowskiej - bądź co bądź - poetki jest tylko rozbrajającym "ciąganiem taty za wąsy", targowaniem się z ojcem ("Życie Warszawy" 5-6 września 1996). Jej dobre relacje z ojcem potwierdzają ciepły i opiekuńczy obraz "nie zawsze obecnego Boga".

Wisława Szymborska nie bagatelizowała metafizyki i bilansowała życie, robiła to jednak w niepowtarzalnej, charakterystycznej konwencji, apolitycznie i areligijnie, niezwykle prosto i obok Polski narodowej. W bezpośrednim odniesieniu do osobistego doświadczenia utraty ukochanej osoby i zależności od przyjaciela, w którym upatrywała cel życia bardzo daleki mentalności kokietującej doczesność.

Nie chciała się podobać, była sobą. Pozostawiła słowa, które rodzą niekłamany podziw u odbiorców literatury szanujących albo darowujących jej życiowe wybory niekoniecznie się z nimi zgadzając.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto