Z Gorzowa udaje nam się wypłynąć bez kłopotów. Kierujemy się na Santok, ale w nim nie stajemy. Ponieważ płynie się w miarę dobrze, postanawiamy dopłynąć do Drezdenka - w tym miasteczku jeszcze nie staliśmy. Niestety zamiary, zamiarami, a los robi swoje. Pięć kilometrów przed Drezdenkiem ponownie daje o sobie znać nie do końca sprawny silnik. Pomruczał, "pobuczał" i stanął. Dobrze że Noteć niezbyt bystra i w miarę szybko cumujemy do rosnącego przy brzegu drzewa. Robi się późno, postanawiamy nocować na wodzie, a rano się coś wymyśli.
Czytaj też: Wodna włóczęga - wymuszony powrót
Nadszedł poranek, ptaszki śpiewają, a my stoimy. Wszelkie próby uruchomienia silnika spełzły na niczym - trzeba szukać ratunku. Wodą do Drezdenka jest 5 km, ale lądem około 15. Przedzieram się przez przybrzeżne chaszcze i docieram do łąki. Harcerskim zwyczajem szukam drzew, które zwykle rosną przy drogach i po półgodzinie marszu jestem na wiejskiej drodze. Do asfaltówki jakieś trzy kilometry. Na szczęście widzę przystanek autobusowy. W Drezdenku idę do bazy Rejonowego Zarządu Gospodarki Wodnej (w skrócie RZGW), ale na kierownika muszę trochę poczekać. Kiedy się zjawia, decyzję podejmuje od ręki - pomożemy. Daje mi łódź, którą dysponuje, a ja płynę po Halinkę. Wyczekała się na mnie sporo godzin, także nie dziwię się wcale jej radości. Bała się, że drugą noc na wodzie spędzi sama, a tego by nie zdzierżyła.
Cumujemy nasz jachcik do barki i po chwili jesteśmy w Drezdenku.
Drezdenko
Niewielkie, przepięknie położone miasteczko leży na granicy Pojezierza Wielkopolskiego i Pomorskiego. Historia tego miejsca podobna do historii wszystkich przygranicznych miejscowości - bardzo burzliwa. Gród założył tu Mieszko I, ale wkrótce walki o te tereny rozgorzały na całego. Pomorzanie, Brandenburczycy, Słowianie - wszyscy mieli ochotę na ten strategiczny, bo przecież graniczny, gród.
Miejscowość przechodziła z rąk do rąk, aż w końcu tereny kontrolowali Krzyżacy, a po nich ponownie Brandenburczycy. Drezdenko wróciło do Polski, podobnie jak wszystkie te ziemie, po II wojnie światowej. Zabytki, które warto obejrzeć to: budynek dawnego Arsenału, w którym dzisiaj mieści się Muzeum Puszczy Drawskiej i Noteckiej; neogotycki ratusz; najstarszy budynek w mieście (od XVII wieku znajduje się tutaj apteka), czy wreszcie - kościół parafialny z przełomu XIX i XX wieku, który znany jest z tego, że ma trzy potężne dzwony (Wiara, Miłość i Nadzieja).
Z nadzieją, że jutro rano uda nam się przy pomocy pracowników bazy RZGW uruchomić łódź, wracamy do portu. Okazało się, że co dwie głowy to nie jedna i, korzystając z rad, odpalamy silnik. Żegnając przyjazne Drezdenko – płyniemy dalej.
Powrót
Kolejny przystanek to znany nam Czarnków. Mamy szczęście, bo silnik staje tylko raz, na jednej ze śluz, ale po chwili płyniemy dalej. W Czarnkowie poznajemy Marka, kapitana jachtu "AS". Na nasze szczęście płynie z nami aż do Nakła. Jego pomoc okazuje się nieoceniona. Już w połowie drogi do Ujścia, bierze nas na hol.
W Ujściu spotykamy się ponownie z "Łokietkiem" – szkolnym statkiem z Nakła. Pomimo ich starań, nasza łódka płynie o własnych siłach tylko parę kilometrów i znów na hol.
Do śluzy Nakło Zach. dopływamy z piętnastominutowym opóźnieniem. Prosimy śluzowego, żeby nas przepuścił. Do portu w Nakle mamy 2 km i dopiero tam będziemy mogli poważnie zająć się naprawą. Niestety niektórzy śluzowi to panowie na włościach - żadne argumenty do niego nie trafiły. Jednemu z nich wypomniałem, że przez cały dzisiejszy dzień nie prześluzował jeszcze ani jednej łodzi i za 2 tyś. miesięcznie to się tutaj nie napracuje. Ten odpowiedział, że "możemy go pocałować" i "co wy możecie zrobić". Po tym monologu zobaczyłem go dopiero rano, kiedy to łaskawie otworzył śluzę.
W Nakle trzeba było się przyłożyć do bieżących napraw, bo dalej będziemy płynąć sami i holu już nie będzie. Udaje nam się na tyle naprawić łódź, że dopływamy bez pomocy do śluzy Okole. Na szczęście to już Bydgoszcz - jesteśmy w domu.
Nasza łódeczka zostaje oddana w ręce fachowca i po dwóch tygodniach jest jak nowa. Silnik mruczy tak cicho, jak nigdy. Niestety planowaną wyprawę musimy odłożyć na rok następny. Zrobiło się późno i nie zdążymy przed zimą dopłynąć na południe, a poza tym - i to chyba najważniejsze - środki przeznaczone na rejs zostały pochłonięte przez wieczne naprawy. Trzeba się teraz skupić na znalezieniu środków na rok następny. Byłem jeszcze po naprawie jachtu na Wiśle, ale o tym w kolejnej relacji.
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?