Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia z niebieskim mundurkiem i togą w tle

Redakcja
fot. Alicja Nowak
Toczący się w mediach spór o kompetencje i rzetelność wykonywania zawodu prokuratora, policjanta i detektywa, spowodował, że wróciły do mnie wspomnienia z niebieskim mundurkiem i togą w tle.

Policja i prokuratura to organy do których nie mam za grosz zaufania. Nie wierzę ani jednym, ani drugim– chociaż wśród pracowników obu instytucji, tak jak zresztą w każdym zawodzie, trafiają się perełki. Uważam, że ustawy i procedury stanowią doskonałe alibi dla działań znacznej części pracowników w mundurach i togach. Przeciętny obywatel może się jedynie cieszyć, jeżeli nie znajdzie się na ich celowniku. W innym przypadku za kratki potrafią wprowadzić każdego, i co najgorsze- zawsze mają rację, a jak nie mają, to i tak prawda jest po ich stronie.

W pamięci na zawsze pozostanie mi pewien październikowy dzień 2009 roku i tylko dolegliwości związane z chorobą Alzhaimera mogą wymazać związane z nim przeżycia i wspomnienia. Wszystko przez moją skłonność do stawania w obronie pokrzywdzonych– tym razem był to młody Senegalczyk, którego na skutek zmontowanej intrygi wyrzucono z trzecioligowego klubu piłkarskiego. Lokalne władze umyły ręce, zostawiając rozwiązanie sprawy w gestii prezesa– cwaniaka.

Niestety, pomagając jednemu, w łapy mściwego lokalnego układu wepchnęłam własnego syna. Do aresztu trafił kilka godzin po tym, jak temat klubowej zmowy nagłośniłam medialnie, a także upubliczniłam prosząc o pomoc pewną europosłankę, która z kolei do wyjaśnienia sprawy zobligowała kolegę posła i obecnego na spotkaniu burmistrza. Nie wiedziałam wówczas, że drogi wszystkich znających sprawą osób zbiegną się w jednym miejscu– hali sportowej, na której jako wolontariusz udzielał się mój syn, a prezes- cwaniak robił za konferansjera. Wiadomość o mojej aktywności otrzymał wraz z pojawieniem się na prowadzonym przez niego koncercie gości.

Syn- drugi rok z rzędu- był współgospodarzem tego lokalnego przedsięwzięcia rozrywkowego, którego celem- jak się później dowiedziałam- była promocja
lokalnej elity politycznej. Rola jaką pełnił, była znacząca, bo wymagała fizycznego zaangażowania. Krótko mówiąc odwalał czarną robot– używając siły mięśni przy budowaniu sceny, na której później rej wodził wcześniej wspomniany prezes.

Około 400 nastolatków nieświadomych konsekwencji płynących ze znowelizowanej ustawy o imprezach masowych korzystało z pełnego luzu–
i to dosłownie. W hali sportowej, w której święto muzyki i tańca się odbywało, krążyły puszki z piwem, dostarczane z prowizorycznego barku, za który służyło okienko w damskiej toalecie. Nad całością czuwało pięciu ochroniarzy z firmy należącej do krewnego burmistrza, a dowodzonych przez kuzyna komendanta policji. Całości zabezpieczenia dopełniało czterech strażaków z ochotniczej straży pożarnej bez wymaganych ustawowo uprawnień do zabezpieczania tego typu spotkań.

Można by pokusić się o zestawienie zachowań organizatorów, uczestników i gości z zapisami ustawy o imprezach masowych. Sądzę, że poszczególne jej ustępy pozwoliłyby każdemu z obecnych coś przypisać. Stało się jednak tak, że konsekwencjami obciążono jedynie dwóch uczestników gorącej sobotniej nocy. Jednemu za zbytnie wczucie się w klimat muzycznych zmagań – radośnie wywinął kurtką młynka- wymiar sprawiedliwości zaserwował dwa dni aresztu i dwa tysiące grzywny. Drugiemu za łyk płynu– z zielonej puszki, która jak fajka pokoju krążyła z ust do ust wśród siedzącej widowni – otrzymał od prokuratury propozycję sześciu miesięcy więzienia z zawieszeniem na dwa lata plus dwa i pół tysiąca grzywny z podaniem wyroku do wiadomości publicznej włącznie. Do dziś mam wrażenie, że ta ostatnia część prokuratorskiego żądania skierowana była pod moim adresem- uczucie to mnie nie opuszcza pomimo upływu czasu.

Ostatecznie nikogo nie skazano– ochroniarze okazali się niewiarygodni, składali sprzeczne zeznania. Nie zabezpieczono dowodów, skasowano monitoring.

Wyszło na to, że wszyscy byli niewinni, a ustawa o imprezach masowych dotyczy jedynie uczestników. Organizatorzy nie ponieśli konsekwencji za niedopełnienie nakładanych przez ustawę obowiązków- w papierach ponoć wszystko się zgadzało. Tak naprawdę porządnie przyłożono się do tego, by nie ustalić faktów. Postronnej osobie trudno było udowodnić, że organizatorzy sami na teren obiektu sportowego wnosili alkohol i spożywali go. Bez konsekwencji pozostała sprawa ilości osób zabezpieczających imprezę- w bliżej nieokreślony sposób strażacy i ochroniarze ulegli rozmnożeniu, a w dokumentacji z kontroli przeprowadzonej przez straż miejską aż czarno było od wciskanych dopisków i poprawek.

Pomimo tego, iż sąd ostrzegał, że składanie fałszywych zeznań jest karanle, nikt za kłamstwa nie został ukarany. Policja do niczego nie mogła dojść, a prokuratura skierowała sprawę do sądu, chociaż nie miała żadnych dowodów - oprócz pokrętnych zeznań ochroniarzy, które oczywiście w sprawie sądowej się nie potwierdziły. Sumując - przez kilka miesięcy sąd zajmował się łykiem piwa, do którego syn się przyznał i nie trzeba było mu tego udowadniać.

Za wszystko zapłacił skarb państwa, a wystarczyło jedynie zgodnie z ustawą zabezpieczyć dowody, a przede wszystkim zapis z monitoringu i sąd miałby wolne, a pieniądze, które wydatkowano na niepotrzebne procesy, można było pożytecznie zagospodarować, przy okazji eliminując z zawodu nieuczciwych pracowników ochrony.

Powinnam być zadowolona– syn został oczyszczony z zarzutów. Niestety, nie byłam i nie jestem. Przeraża mnie nadużywanie władzy, rutyna i bezkarność tych, którzy powinni stać na straży praworządności. Widząc ludzi w mundurach, nie czuję się bezpieczna. Idąc do sądu, nie oczekuję sprawiedliwości, czekam na wyrok.

Pracując z ludźmi i wśród ludzi mam okazję konfrontować swoje opinie ze zdaniem innych. Oceny są zbieżne– brak zaufania do służb mundurowych. Tak samo rzecz się ma z wymiarem sprawiedliwości. Powszechna jest opinia, że Polska to nie kraj prawa, tylko państwo prawników. Prawo służy tym, którzy potrafią z niego korzystać.

Znajomy opowiedział mi anegdotkę, która świetnie odzwierciedla sytuację przeciętnego obywatela w machinie, jaką jest polski system prawny:

„Spotkałem dzisiaj pewnego prawnika. Spytałem – która godzina?
– 150 odpowiedział.
– Za co? – zapytałem.
– Razem 300 – dorzucił.
– Dalej nie pytałem, nawet nie powiedziałem „dziękuję”, aby nie usłyszeć– dodatkowo 150 proszę.
– Nie daj Boże, żebym musiał potrzebować pomocy prawnej.”

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto