Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z połową zespołu Kyst - Tobiaszem Bilińskim

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Będzie to rozmowa o muzycznych fascynacjach, norweskich początkach, koncertach i wielu innych sprawach.

Jak to się wszystko zaczęło? Macie za sobą już ponad dwa lata grania, wszystko narodziło się gdzieś w Norwegii, co na Was wpłynęło? Czym różni się Kyst dzisiejszy od Kysta sprzed EPki "Tar"?
- W Internecie krąży wiele plotek jakoby zespół założony został przez 4 Polaków na emigracji w Norwegii, co jest oczywiście jedną wielką bzdurą. Zespół założyłem ja w małym mieście Halden, gdzie też nagrałem EPkę "Tar", po czym wróciłem do Polski (w Norwegii przebywałem tylko rok) i tu Kyst powstał na nowo, w czysto polskim składzie. Za narodziny zespołu można przyjąć sierpień 2008 roku.

Na początku graliśmy utwory z EPki, ale potem Adam i ja uznaliśmy, że czas stworzyć coś nowego - i od tamtej pory komponowaliśmy już wszystko we dwóch. Ciekawie się muzycznie uzupełniamy, jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami - Adam patrzy na świat przez raczej pastelowe okulary, jazda latem na rowerze przez Kreuzberg w Berlinie i Kings of Convenience na słuchawkach, takie sprawy. A ja, no cóż, powiedzmy, że należę do ludzi nieco bardziej melancholijnych. Jak wiadomo, cechy charakteru i spojrzenie na świat przekładają się na brzmienie utworów - wydaje mi się, że w Kyst występuje ciekawe połączenie dwóch skrajności.

Biorąc pod uwagę szumne zapowiedzi o zespole rozrastającym się do małej orkiestry i skromnym składzie, jakim występujecie podczas tej trasy (przynajmniej w Polsce), czy jest wam trudno kompletować zespół do grania na żywo? A jak to wygląda podczas pracy w studiu, czy większość pomysłów należy od początku do was, czy pozostawiacie pozostałym muzykom pole do popisu?
- Jeśli chodzi o szumne zapowiedzi, to przed zespołem rozrastającym się do małej orkiestry pojawia się słowo "czasem" lub synonim. Zdarza nam się grać z sekcją smyczkową lub dętą, jednak najczęściej występujemy w składzie dwu- lub trzyosobowym.

Zebranie muzyków do wspólnego grania nie jest problemem, mamy wielu przyjaciół w tej "branży". Bardzo chcielibyśmy zagrać wszystkie koncerty na trasie w składzie mini-orkiestralnym, ale wiąże się to z o wiele większymi kosztami, na co nie możemy sobie jeszcze pozwolić. Może kiedyś...

W studiu mówiliśmy tylko gościom, jak mniej więcej wyobrażamy sobie partie, które mają zagrać, a oni interpretowali to na swój własny sposób. Nie byli to muzycy wzięci z ulicy, tylko specjalnie dobrani ludzie ze świetnym wyczuciem i talentem - z zadania wywiązali się świetnie, jestem naprawdę bardzo zadowolony z partii smyczkowo-dętych.

Jak Wam się podoba praca z takimi gwiazdami polskiej sceny jak Ziętek, Cieślak, czy Cichy? W jaki sposób zaczynają się takie znajomości i czy nie daje to poczucia "przynależności do wielkiej muzycznej rodziny"?
- Praca jest oczywiście niesamowicie przyjemna i rozwijająca. Od Maćka Cieślaka i Michała Bieli wiele się nauczyliśmy, ten drugi w pewnym sensie "wprowadził" nas w środowisko muzyczne - z zespołem Small Things, którego Michał był basistą, zagraliśmy w sopockiej Papryce nasz (Adama i mój) pierwszy w życiu koncert.

Swego rodzaju "muzyczna rodzina" rzeczywiście istnieje i tak, mam poczucie przynależności do niej. Jest to bardzo miła świadomość.

Dlaczego nie gracie nowego albumu na tej trasie? I jak doszło do współpracy z Touchy Mobem?
- Nie uważam, żeby koniecznym było chodzenie utartymi szlakami pt. "wydać płytę i grać ją na koncertach". Nagraliśmy "Cotton Touch" i jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi, ale powstało już bardzo dużo nowego materiału (w zasadzie na kolejną płytę) i chcemy go ćwiczyć. Odbierany był najczęściej entuzjastycznie, co bardzo nas cieszy.

Adam i ja prowadzimy własną agencję koncertowo-wydawniczą Gingerbread Records & Booking i czasami sprowadzamy różne przez nas lubiane zespoły/wykonawców (jak np. AU czy ostatnio Denis Jones). Odkryłem Touchy Mob na Myspace i zaproponowałem mu wydanie płyty u nas - następnie zorganizowałem mu krótką trasę po Polsce. Kiedy uznaliśmy, że na trasę należy nieco wzbogacić nowe kompozycje Kyst, zadzwoniłem do niego z zapytaniem, czy nie chciałby dołączyć. Jak widać, zechciał i spędziliśmy świetne 2 tygodnie grając koncerty w Europie.

Jesteście przez wiele niezależnych portali chwaleni i uznawani za wielką nadzieję polskiej sceny muzycznej. Jak się do tego ustosunkowujecie? Czy nie wywiera to na was presji?
- Faktycznie, ostatnio przeczytałem na Onecie news pt. "Nadzieja polskiej alternatywy rusza w trasę!" i nawet troszkę mnie to rozbawiło. Wbrew powszechnej opinii jestem raczej skromnym człowiekiem i nie uważam się za wybitnego muzyka i osobę, która zrewolucjonizuje polski rynek muzyczny (który notabene niezbyt mnie obchodzi).
Z pewnością takie opinie wywierają pewną presję, ale raczej mobilizującą niż przytłaczającą. Przynajmniej mamy jakiś motor napędzający nas do działania i staramy się tworzyć coraz lepszą muzykę.

Wreszcie, czym najbardziej się inspirujecie, pisząc teksty i muzykę? W sieci krąży wiele porównań, mniej lub bardziej trafnych, jak to jest Waszym zdaniem? I czym tak właściwie jest "free folk"?
- Jeśli chodzi o zespoły, to obaj bardzo lubimy scenę Chicagowską późnych lat 90. (Tortoise, Gastr Del Sol, Jim O'Rourke) oraz niezależny amerykański folk (The Microphones, Bon Iver, starsze Akron/Family). Bez przerwy jesteśmy porównywani do The Microphones, a raczej nazywani ich marną polską kopią - uwielbiam Phila Elveruma, ale niestety w Kyst nic z jego projektów nie słyszę. No ale każdy ma prawo do własnego zdania, prawda?

Free folk, hm... Cząstka "free" ma na pewno związek z naszą główną zasadą dotyczącą muzyki - totalna wolność. Nie dopasowujemy się do żadnych trendów ani nie tworzymy na siłę utworów ze "stopką na raz" (choć i takie w swym repertuarze mamy), nasze kompozycje są wypadkową tego, jak się w danej chwili czuliśmy, ile papierosów spaliliśmy, jaka była pogoda i kto ile poprzedniego dnia wypił. Bardzo mały procent naszych kawałków został w typowy sposób "napisany", może poza How I Want, choć i on po części wyszedł z improwizacji. Tak, na pewno w dużej mierze chodzi o improwizację i wolność muzycznego wyrazu.

Jeśli chodzi o cząstkę "folk", to myślę, że chodzi tu o pewien ładunek emocjonalny, który muzyce folkowej od zawsze towarzyszył i towarzyszy do dziś. W muzyce Kyst nie ma wiele z "folku" w dosłownym znaczeniu (jako muzyki ludowej), jednak przykładamy ogromną wagę do przekazu emocjonalnego, co - jak sądzę - sprawia, że mamy z tym "tagiem" wiele wspólnego.

Jestem absolutnym przeciwnikiem zamykania muzyki w ramach jakichś tam gatunków, chociaż nazwa "free folk" jest całkiem fajna.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto