Ogromne oczekiwania trochę zawiodły, ale pewnie muszę zrzucić to jednak na lublańską pogodę - po odbyciu krótkich acz rzeczowych konsultacji społecznych doszliśmy do wniosku, że jednak coś z meteo w tym mieście jest nie tak ostatnio i wszystkim ciężko się cieszyć czymkolwiek. Więc i Youngbloodzi mnie nie zabili.
A La Fu podobał mi się znacznie bardziej - świetnie przemyślana mieszanka dźwięków. Firmowany przez Ninja Tune, Va Va Records i Big Dadę, z uznanymi mixami takich artystów jak Coldcut czy Saul Williams i koncertami na koncie z całą masą dobrych muzyków, Brytyjczyk musiał być niezły na żywo. Imponowała jego biegłość w poruszaniu się po bardzo różnych gatunkach - była w tym jazzowa awangardowość podobna do Skalpela i wielu innych projektów spod znaku Ninja, ale też wyraźne ciągoty w stronę dubstepów, elektro czy wręcz drum'n bassów. Wszystko to fenomenalnie zmiksowane i zbalansowane, tak że potencjalne konflikty estetyczne rozwiązywały się same i z góry. Czterdzieści minut bardzo konkretnego i przekonywującego DJsetu, pan godny polecenia.
Tymczasem dla Youngbloodów, choć to niewątpliwie grupa utalentowanych i pomysłowych muzyków, trębaczy z krwi i kości zasilonych trzeba zestawami perkusyjnymi (małymi co prawda) i hip-hopowym wokalem, musiałam ukuć jakąś teorię wyjaśniającą ich popularność w Lublanie. I wreszcie znalazłam - jest to sentyment i słabość publiczności bałkańskiej do orkiestr, a ten zestaw jak najbardziej się w kategorii mieścił. Jednocześnie odlegli od kiczowatej estetyki turbofolku Słoweńcy poszukują bardziej wyrafinowanej formy brassowej ekspresji - i tu Youngblood serwuje rzecz wyśmienitą, bardzo zachodnie podejście do grania, nowojorski luz. Ich, nie da się ukryć, kompletnie niekonwencjonalne podejście do grania, mieszanie jazzowych melodii z tym miejskim stylem śpiewania przypominają nam o korzeniach jazzu i o jego egalitarnej filozofii na samym początku, zanim stała się o ironio elitarną rozrywką dla wysublimowanych gustów. Kolesie ubrani jak skejterzy wychodzący na rampę, często z mało popkulturowym brzuszkiem, też zaprzeczali stereotypom. A radość po obu stronach sceny była tak widoczna i ewidentna! Tak więc jest to wszystko wynikiem bałkańskich sentymentów z Lublańskim, czyli zbliżonym do Austrii i Włoch, wysmakowaniem. Jak dla mnie trochę zbyt wtórne w sensie nieustannej repetycji rozwiązań, które choć dobre, to nudzą po chwili. Godzina z zespołem zupełnie mi wystarczyła. Niestety, rzadko się to zdarza, ale nie jestem w stanie orzec, o której skończyli i ile było bisów.
Dla ciekawych, co w Siskowym menu w najbliższych dniach, polecam ich
http://www.kinosiska.si/- a tam mnóstwo łakoci, z King Midas Sound, fascynującym słoweńskim N'toko i polskimi Mitchami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?