Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z łagru do milicji. Wojenne wspomnienia Henryka Gaponika

Redakcja
Udostępnione przez Henryka Gaponika
W wieku 87 lat życia, podupadły na zdrowiu, Henryk Gaponik mieszka samotnie, chociaż opiekują się nim synowie. Niekiedy krzepi ciało i ducha frontowym zwyczajem - wychylając kieliszek - za zwycięstwo!

W karnej kompanii
Urodził się w 1925 roku w Grodnie na Białorusi, gdzie spędził dzieciństwo i młodzieńcze lata. Tutaj w latach II wojny kilkakrotnie zmieniali się okupanci. W sierpniu 1944 roku, zaraz po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną, Wojenkomat powołał Henryka do służby. Trafił do obozu szkoleniowego w okolicach Kaługi. W rosyjskiej gazecie wyczytał o formowaniu polskiego wojska. Uciekł i pokonawszy prawie tysiąc kilometrów dotarł ponownie do Grodna.

Nie docenił sprawności NKWD. Ujęty, osądzony przez sławetną „trójkę” w trybie zaocznym, został skazany na 10 lat łagru z paragrafu 58. „za zdradę ojczyzny”. Wyrok jednak zmieniono, i tak znalazł się
w karnej kompani w Sokółce. Tam szkolono i kompletowano kompanię do stanu 250 ludzi. Uzbrojenie etatowe: tylko karabiny i 3 ręczne karabiny maszynowe Diegtiariewa. Ciężka broń i broń wsparcia nie była dla nich przewidziana. Nawet granaty. Po kilku tygodniach szkolenia skierowano ich na front, gdzieś w Prusach Wschodnich, w pobliżu wybrzeża Bałtyku.

Którejś nocy runęli do ataku. Niemcy byli okopani na wzgórzu od dawna. Mieli czterolufowe sprzężone cekaemy, którymi "strzygli trawę". Płaski teren, bez ukryć. Gwałtowny ostrzał artylerii niemieckiej. I miny przeciwpiechotne. Henryk strzelał z przydzielonego erkaemu. Ktoś dał sygnał do odwrotu. Cofnęli się, zabierając rannych. Wróciło ich tylko 47. Ogłuszeni i odrętwiali z szoku. Przecież do szturmu ruszyło dwustu pięćdziesięciu.

Po krwawym zrywie dowództwo uznało, że żołnierze pozostali przy życiu zmyli
swoją hańbę i można im przywrócić prawa żołnierskie. Wyrok 3 miesięcy służby w karnej kompanii skracano skazanym w przypadku zranienia, złapania jeńców lub dokonania bohaterskich czynów.

Za radinu, za Stalinu, na boj, na boj, na boj!

Po formalnym "darowaniu winy wobec Związku Radzieckiego" i rozliczeniu z karną kompanią, Henryka wcielono do 23. Pułku 51. Dywizji Witebskiej Krasnoznamionnoj Ordiena Suworowa i Ordiena Kutuzowa, należącej do 3. Frontu Białoruskiego. Dywizja zajmowała pozycje na linii Biebrzy i dalej wzdłuż Narwi, gdzie zastygł front po letniej ofensywie.

Srogiej zimy, na początku 1945 roku, Pułk poderwany rozkazami pośpiesznym marszem skierował się w stronę Tylży i Gąbina, w ogólnym kierunku na Królewiec (Königsberg). Kilkudziesięciokilometrowe dobowe odcinki wyczerpywały organizm do granic możliwości. Czerwonoarmiści zasypiali w pochodzie, walili się w zaspy albo do rowów. Przed nimi trwała walka. Natrafiali nieustannie na zgliszcza, wraki pojazdów, niepogrzebane trupy.

Szturm na Królewiec

Na początku kwietnia boje trwały już na przedpolach Królewca. Zaczął się szturm. Henryk pamięta koszmar powtarzanych w nieskończoność ataków i walk w ruinach miasta. Zgliszcza, pożary, trupy, ogień artylerii i ogień broni strzeleckiej. Niemcy broniący się uporczywie.
- Po paru dobach nastała cisza. Twierdza skapitulowała. Na uroczystej zbiórce wręczono odznaczenia. Wśród wyróżnionych byłem i ja - wspomina Gaponik. - Otrzymałem Order Sławy - wysokie bojowe wyróżnienie porównywalne u nas do Krzyża Walecznych. I dyplom od Stalina, za odwagę wykazaną w walkach. A w miesiąc później medal "Za zdobycie Królewca".

Z Orderem Sławy na Syberię

Mimo zakończenia wojny Gaponika nie zwolniono do domu. Pracował w batalionach roboczych w okolicach Stalingradu. Uciekł, pragnąc dotrzeć do Polski przez zieloną granicę. Nie udało się. Odczytano wyrok: 10 liet prinuditielnych rabot. Trafił do łagru na dalekiej północy, niedaleko Workuty, nad rzeką Peczorą. Ponad tysiąc więźniów rozlokowano w dużych drewnianych barakach. Wokół druty kolczaste i wieżyczki z uzbrojonymi, czuwającymi
strażnikami. W barakach drewniane, podwójne, zapluskwione nary, służące do spania.

Głównym zajęciem skazańców było karczowanie tajgi. Praca ponad siły przy bardzo słabym wyżywieniu. Silny mróz dopełniał miary nieszczęść, Henryk szybko opadł z sił. Mocno opuchła mu głowa. Kiedy nie mógł pracować, skierowano go na dwa tygodnie do obierania kartofli w kuchni. Był to rodzaj rekonwalescencji, w cieple, przy lekkiej pracy. Można też było podjeść surowych kartofli.

Amnestia po trzech latach

I znowu łut szczęścia. Na mocy amnestii zaczęto zwalniać z łagrów Polaków. Jakie to szczęście, że nie podpisał wcześniej protokołu ze śledztwa, wypierając się polskiej narodowości. Jego koledzy z ulicy Podolnej (spotkał ich dopiero po kilku po latach) podpisali zeznania, podając narodowość radziecką, w nadziei lepszego losu. Srodze się zawiedli. Dla nich wyrok nadal istniał w pełnym wymiarze.

Granicę państwa przekraczał w 1947 roku, w Brześciu, jeszcze w
konwoju. Dowódca konwoju - major NKWD - oznajmił więźniom: - Teraz jesteście już wolni. Idźcie i urządzajcie swoje życie na nowo. Wasza przeszłość pozostaje po tej stronie granicy.

Z łagru do milicji

W zniszczonym wojną kraju, młody człowiek z doświadczeniem frontowym, szybko trafił do pracy w Brygadzie Służba Polsce, pełniąc funkcję instruktora polityczno-wychowawczego. Poznał swoją przyszłą małżonkę. W 1952 roku podjął służbę w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach. Założył rodzinę i zamieszkał w Zabrzu, gdzie otrzymał etat technika dochodzeniowego w Komendzie Miejskiej MO. W służbie dochodzeniowo śledczej pracował do emerytury w 1978 roku. Do służby kontraktowej w MO powrócił w 1981 roku, a po jej zakończeniu w roku 1983, poświęcił się pracy społecznej w komitecie osiedlowym.

Dożywać ciężko…

Dziś w wieku 87 lat życia, podupadły na zdrowiu, po śmierci bliskich mu osób, żony, przyjaciół, kolegów, pan Henryk mieszka samotnie.
Opiekują się nim trzej synowie.
Często zagląda też Marek Adamczyk prezes zabrzańskiego Koła Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów Policyjnych, któremu powierza wspomnienia. Jak sam mówi: - Dożywać ciężko. Ale jak kiedyś, tak i teraz, nie poddaje się biernie losowi, walczy ze stresem i dolegliwościami dnia powszedniego. Niekiedy krzepi ciało i ducha, frontowym zwyczajem, wychylając kieliszek: - Za zwycięstwo!

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto