Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z wizytą w urzędzie pracy

Małgorzata Skowrońska
Małgorzata Skowrońska
Powszechnie wiadomo, że lipiec to sezon ogórkowy. Nie dzieje się nic ani w handlu, ani w polityce. Niewiele też dzieje się w Powiatowym Urzędzie Pracy w Łodzi przy ul. Kilińskiego. W ciągu roku bywało inaczej...

W chłody w Urzędzie ciepło

Marzec 2012 - brudne szare przedwiośnie. Na dworze chłód i plucha. Jestem bezrobotna. W Urzędzie Pracy melduję się już o 8, by uniknąć kolejek. Skoro o 8.15 otwierają, nie powinno być problemów. Nic bardziej mylnego. Kiedy tylko przekroczyłam próg, moim oczom ukazał się przeraźliwy tłum. Pod samym wejściem na klatkę schodową, prowadzącą do sali A, gdzie przyjmuje się petentów na tzw. wizyty, ustawiła się już grupa podchmielonych mężczyzn, którzy przepychają się między sobą i odgrażają każdemu, kto próbuje podejść bliżej. Kiedy otwierają się drzwi na klatkę, pijani panowie popychają jakiegoś młodego chłopaka i starszą panią. Nikt nie reaguje. Żadnej ochrony, żadnych protestów ze strony zgromadzonych ludzi. Jest im wszystko jedno.

Poczekalnia przed salą A. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy w Unii. Francja-elegancja. Krzesełka w rzędach, maszyna z bilecikami, dużo stanowisk, wszystko skomputeryzowane. Pięknie. Po chwili jednak ze smutkiem zauważam, że to jednak Polska. Z piętnastu stanowisk pracują trzy. Panie urzędniczki powoli załatwiają sprawy petentów, rozmawiają ze snującymi się bez celu praktykantami, którzy do niczego chyba się nie przydają. To wszystko trwa strasznie długo. Zaczynam podejrzewać, że może faktycznie urzędnicy prowadzą z petentami jakieś wywiady lub szukają im pracy. Wizja jednak nie trwa długo. Szybko dochodzą mnie słuchy z sali, że to tylko rutynowe "odhaczanie" zapisanych i nie ma co mieć nadziei. Na razie nie daję temu wiary i nastawiam się pozytywnie.

Bujne życie bezrobotnych

Siedzę już ponad godzinę. Nudzę się, więc obserwuję ludzi. Zauważam panią, która szybko wychodzi z sali wprost do czekającego na nią mężczyzny, który trzyma w ręku jej futro i modną skórkową torbę. Pani ubierając się, ustala już przez iPhone'a spotkanie biznesowe. Za ową panią z sali wytacza się pan po trzydziestce. Widać, że chociaż przydałaby mu się proteza górnej szczęki, woli wydawać pieniądze na tanie wino. Nie dotrzeźwiał nawet z okazji bytności w Urzędzie. Obok mnie usiadła dziewczyna po dwudziestce. Wyraźnie nie potrafi odnaleźć się w sytuacji... Kręci się niespokojnie, nie wie, dokąd ma iść i po co. Po chwili zaczepiają ją młodzi ludzie o niewybrednym słownictwie. Przyszli w pięciu odprowadzić kolegę. Mimo chłodu ubrani są w dresy i cuchną piwem.
Po jakimś czasie sadowi się za mną dwóch panów po pięćdziesiątce. Jako jedyni wydają się zainteresowani znalezieniem pracy. Okazuje się, że są stałymi bywalcami Urzędu. Przychodzą tu od 15 lat. Nie ma dla nich pracy, a jeśli już gdzieś ich skierują, pracodawca rezygnuje z powodu wieku potencjalnego pracownika. Panowie są już mocno zniechęceni i podłamani. Szybko decydują się na wyjście na piwo, nim przyjdzie ich kolej. Jak widać, jeśli już nawet są chęci, to brak możliwości.

Po co to wszystko?

Mijają kolejne trzy godziny. Wreszcie moja kolej. Podchodzę do stanowiska. Pani przegląda mój profil na komputerze i smętnie patrzy. Podaje mi listę prac dostępnych z góry informując, że nie ma nic dla osób z wyższym wykształceniem. Jest za to sporo pracy dla sektora budownictwa. Oznajmiam więc gotowość uczestnictwa w kursie na koparko-ładowarkę. Niestety, nie ma takiej możliwości. Szkoda. Jak widać sławne "wizyty" faktycznie są tylko rutynową formą weryfikacji martwych dusz w kartach urzędu. Odchodzę z poczuciem bezsensu i informacją, że mam pojawić się za cztery miesiące. Tym sposobem Urząd zbył kolejnego petenta, który akurat naprawdę chciałby pracować.

Opuszczam Urząd Pracy z wrażeniem zmarnowanego czasu. Po drodze na ulicy spotykam grupkę panów, którzy wraz ze mną tkwili w kolejce. Najwyraźniej po wyjściu też odetchnęli z ulgą i teraz spokojnie piją piwo wymieniając się uwagami, że lepsze to niż chleb, bo kalorii ma więcej, a gryźć nie trzeba. To nie brzmiało jak żart, lecz jak styl życia.

Gdy jest ciepło, lepszy skwer

W lipcu bezrobocie w Łodzi zasadniczo chyba spada. Tak przynajmniej zdaje mi się, gdy ponownie odwiedzam Urząd. Sale świecą pustkami mimo, że jest już po 9. Zniknęli nawet snujący się bez celu praktykanci. W poczekalni siedzi para starszych ludzi i rozmawiają. Poza tym - nikogo. Podobnie sprawa wygląda w dziale rejestracji i w pozostałych salach. Aż dziwne. Czyżby wszyscy nagle zdobyli cudem pracę? Dobrze by było.Tajemnica rozwiewa się samoistnie tuż po wyjściu z Urzędu. Na skwerku przy sklepie monopolowym siedzi kilku panów z butelkami w ręku i głośno wymieniają uwagi.
- Heniu, idziemy dziś do Urzędu? - wskazuje palcem budynek, z którego właśnie wyszłam.
- Nie, jutro. Dziś jest za gorąco. Wypijmy jeszcze po jednym.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto