Szkolne podróże autostopem po Europie
Radek Andrzejewski z Dąbcza jest uśmiechniętym facetem, którego pasją są góry i podróże. Wszystko zależy od tego ile zbierze kasy na wyprawę. Jeśli z nią jest krucho, to podróżuje autostopem po Polsce i Europie. Na swoim koncie ma prawdziwe wyprawy, które wymagały kilkumiesięcznych przygotowań. Tak było z podróżą do Indii, które odwiedził z żoną czy wyprawą na najwyższą górą w Ameryce Południowej.
Chyba nie miałem jeszcze 10 lat, gdy ojciec zabrał mnie na wyprawę w Tatry. W technikum przejechałem autostopem całą Polskę. Gdy brakowało pieniędzy zarabiałem grając na gitarze przy głównych ulicach miast. Cel swoich podróży zawsze dokładnie planowałem, choć bywało że zmieniałem prowadzącą do niego drogę. - opowiada Radosław Andrzejewski.
Podczas każdej wyprawy w Tatry (zebrało się ponad 20) Radek wspominał swojego idola Jerzego Kukuczkę. Gdy koledzy z podstawówki dekorowali swoje pokoje plakatami ulubionych kapeli rockowych, on powiesił nad tapczanem zdjęcie Kukuczki i cały czas marzył o wysokogórskich wyprawach.
Wracając autostopem z Hiszpanii pomyślałem, by wspiąć się na Mont Blanc. A że nie miałem odpowiednich butów i raków, trzeba było na nie zarobić. Przez trzy dni grałem na gitarze w Chamonix - wspomina.
Hindus zwrócił portfel z pieniędzmi
Radek po ślubie wybrał się z żoną Marysią do Indii. Plan był prosty. Żadnych szaleństw, tylko zwykła turystyczna wycieczka. Taka jak większości turystów odwiedzających ten egzotyczny kraj.
Po odwiedzeniu świątyni Dalajlamy obejrzeliśmy plac, gdzie w niepozornych budynkach były urzędy ministerialne i parlament. Zwiedzając przeszliśmy całą miejscowość. Nagle spotkaliśmy na swojej drodze napotkaliśmy stado krów. A że było dosyć wąsko, to w korycie skalnym utknąłem z jedną z krów. Długo nie schodziliśmy sobie z drogi! - śmieje się. - W końcu dotarliśmy do przełęczy, przy której stał niewielki sklepik. Gdy żona chciał zapłacić za colę zorientowała się, że nie ma portfela. Zaczęliśmy poszukiwania. Wchodziliśmy do wszystkich sklepików i świątyń, w których byliśmy wcześniej, pytając o zgubiony portfel. Straciliśmy już nadzieję na odzyskanie zgubionych pieniędzy. W pewnym momencie zobaczyliśmy że leży na jakimś kramie. Sprzedawca z uśmiechem zwrócił zgubę, nie oczekując żadnej rekompensaty. Już po wszystkim Marysia rozpłakała się. W środku oprócz pieniędzy miała paszport.
Podobna historia przytrafiła się Rosjance, żonie hindusa, który gościł Radka w Delhi. Kobieta zgubiła 10 000 dolarów. Wszystkie znalezione przez tubylca pieniądze zostały zwrócone.
Samotna wspinaczka na najwyższy szczyt w Andach
O wyprawie w Andy i zdobyciu Aconcague Radek myślał przez kilka lat. Do swojego pomysłu musiał przekonać żonę. Nie było łatwo, ale po długich rozmowach wyraziła zgodę.
Pomyślałem, że wejdę na Aconcague samemu, a z agencja organizującą wyprawy będę tylko kooperował. Nawiązałem z kilkoma z nich kontakt, ale zrezygnowałem, bo warunki finansowe mnie przerosły. Liczyłem każdy wydany grosz. Zresztą część pieniędzy na wyprawę pożyczyłem od rodziców, część z banku - wspomina.
Podczas przygotowań do wyprawy rozmawiał z doświadczonymi taternikami, dbał też o swoją tężyznę fizyczną. Na sam koniec zostawił poszukiwania niezbędnego ekwipunku. Jak sam zaznacza, głównie dobrych butów, puchowej kurtki i śpiwora. Aconcagua leży w Argentynie i ma wysokość 6961 metrów i jest najwyższym szczytem Andów i obu Ameryk, wyższe góry są tylko w Azji.
Do Chile przyleciał pod koniec stycznia. Po dotarciu do bazy w Plaza de Mullas na wysokości 4440 metrów rozpoczął niezbędną przy wspinaczce aklimatyzację. Spędził ją na rozmowach z miejscowymi tragarzami, grze w siatko-nogę i degustacji miejscowego wina.
Aklimatyzację przyspieszyłem, bo chciałem wykorzystać "okno pogodowe" oznaczające warunki, w których możliwa jest wspinaczka. Kończyły się też zapasy i pieniądze. Co gorsza, przyplątała się gorączka i byłem mocno osłabiony. Gdy tylko pogoda się poprawiła o 4 rano wyruszyłem na szczyt. Szedłem blisko 10 godzin. Po drodze spotkana Polka powiedział że marnie wyglądam. Najtrudniejsze było ostatnie 150 metrów podczas których 2 razy zasnąłem opierając się na kijkach. Ze snu wyrwał mnie okrzyk: Go, Radek, go!. Na szczyt dotarłem około 15.00 - wspomina.
Przemęczonemu i skrajnie wyczerpanemu schodzenie sprawiało dużą trudność. Chwilami musiał korzystać z pomocy innych. Żartobliwie opisując chwile swojej słabość, mówi: wzięli mnie na linkę jak krowę! Już w bazie z pomocą przyszli medycy. Radek wspomina Japończyka, który zmarł w drodze na szczyt. Mówi też o podróżniku, z którym jechał do Mendozy. Po zdjęciu rękawiczek okazało się, że mężczyzna miał odmrożone dłonie.
Po zejściu z góry sprzedał część swojego sprzętu, ale później, spontanicznie zadecydował, że wejdzie na Vellecitos.
Planowałem dojść tylko na Porterilios, czyli przełęcz pomiędzy górami. Później pomyślałem, że wejdę na sam szczyt. W trasie pogubiłem się i w pewnym momencie nie wiedziałem, gdzie jest prawidłowy szczyt. Powolutku, krok za krokiem zdobyłem Vellecitos. Wtedy nie wiedziałem, że najgorsze dopiero mnie czeka. Trzecim szczytem, który zaplanowałem zdobyć był El Plata. W drodze zagubiłem latarkę i szedłem tylko przy blasku księżyca - opowiada.
Radek na szczyt wszedł przy przeraźliwie zimnym wietrz, którego podmuchy w porywach przekraczały 65 km/h, a temperatura spadła do minus 30 stopni Celsjusza. Wracając do obozu był tak mocno osłabiony, że potykał się o własne buty. Wrócił po 20 godzinach od zdobycia Vellecitos. Radkowi Andrzejewskiemu z Dąbcza życzymy spełnienia kolejnych marzeń.
Q&A ROBERT BIEDROŃ
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?