Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zezem z półobrotu, czyli krótko o parytetach

Stefan Górawski
Stefan Górawski
W seksie, za normę uważa się każde zachowanie, także takie, gdy pojawia się zdecydowana dominacja jednego z partnerów, nawet klaps czy fizyczne skrępowanie. Ale domowe relacje, kiedy para dzieli swoje obowiązki na damsko - męskie, są już be.

Ostatnio znowu sporo słyszę o parytetach, które mają rzekomo wyrównać szanse kobiet i mężczyzn w niektórych obszarach życia, szczególnie w takich formach aktywności społecznej, jak polityka. Być może doczekamy czasów, kiedy stanie się on obowiązujący, ale dla mnie parytet jest czymś zupełnie bezsensownym, co w gruncie rzeczy przyniesie skutek odwrotny od oczekiwanego.

O czym świadczy parytet?

Nie mam nic przeciwko temu, żeby kobiety zdominowały politykę, ale tylko wtedy, kiedy (w swojej masie) będą tego chciały, będą do tego kompetentne i otrzymają stosowną liczbę głosów. Nigdy nie miałem zahamowań przed oddaniem swojego głosu na kobietę, zrobiłem tak też podczas ostatnich wyborów, ale nie dlatego, że kandydatem była kobieta, ale że wydała mi się najlepszym kandydatem, przez to, co sobą reprezentuje.

A co nam da parytet? Ściślej mówiąc, co da kobietom? Złośliwi czy seksiści i tak będą mogli powiedzieć czy pomyśleć wtedy, że „znalazła się w Sejmie, Senacie, jest ministrem czy szefem tylko dlatego, że jest... kobietą; że zabrała miejsce komuś lepszemu, że ktoś musiał jej ustąpić, bo urodził się facetem”. I to parytet właśnie podzieli na lepszych i gorszych różne mniej lub bardziej szacowne grona. A może i odbierze satysfakcję komuś, kto bez niego sobie radzi?

Zresztą „pójście w parytety” zaprzecza równości właśnie, bo wskazuje, że szansę trzeba dawać administracyjnie, tworząc prawne ułatwienia. A komu się ułatwia? Słabszym, skrzywdzonym… Jest także niebezpieczne z tego powodu, że pociągnie za sobą kolejne. Bo skoro w parlamencie ma być 50 pocent kobiet (a dlaczego nie 52, skoro taką mniej więcej część społeczeństwa stanowią), to kiedyś swoje 30 procent będą chcieli mieć blondyni, a o działkę upomną się jeszcze niscy, wysocy, homoseksualni, biseksualni, mańkuci, łysi...

Wiem, trochę się zagalopowałem, ale chyba nie aż tak bardzo i wracam już do zupełnej powagi. Czy jest do pomyślenia, żeby w jakimś kraju wprowadzić parytet rasy? Oczywiście, że nie, bo to byłby rasizm, dyskryminacja… Przecież wszyscy jesteśmy równi, bez względu na kolor skóry. No, jesteśmy, a ze względu na płeć to już nie?

W seksie można wszystko, ale nie w kuchni?

I jeszcze z innej beczki. Współcześni seksuolodzy, których trudno podejrzewać o konserwatyzm, uważają za normę każde zachowanie, także takie, kiedy pojawia się dominacja, w tym relacja pan – niewolnik (bądź odwrotnie) albo wulgaryzmy. Jeżeli tylko odbywa to się za akceptacją obojga zainteresowanych, to wszystko jest OK. Rozumiem, dla mnie też OK. Ale czemu w takim razie relacja, w której kobieta i mężczyzna na swój sposób dzielą się domowymi obowiązkami jest już nierównouprawnieniem? I podobne pytanie odnieść można do relacji społecznych czy rodzinnych. Podkreślam: przez wszystkich akceptowanych.

Niedawno w „Gazecie Wyborczej” w felietonie cenionej przeze mnie Dominiki Wielowiejskiej przeczytałem o wyrażonym żalu, że u nas: „O partnerstwie w rodzinie, gdzie kobieta i mężczyzna dzielą się domowymi obowiązkami, możemy tylko pomarzyć.”

No tak, ale ja mam pytanie: Jaki to związek partnerki i właściwy podział ról? Czyli w seksie można wszystko, nawet bić czy wyzywać, ale jeśli mężczyzna pracuje w garażu, a kobieta kroi sałatkę, albo po prostu facet zarabia, a kobieta chce zająć się domem, to już nierównouprawnienie, tak?

Dla mnie nie ma gorszej ani lepszej płci, ale na szczęście różnimy się między sobą, co stanowi urodę tego świata, mamy też różne predyspozycje, nieco inną konstrukcję psychiczną (statystycznie oczywiście), inną wydolność organizmu i po co to zacierać; czemu to służy?

Uważam, że równość płci nie podlega dyskusji, ale także jej różnorodność (powiedzmy inność) i walczenie z tym jest po prostu absurdem. Często tak jest, że słuszna idea zamienia się w karykaturę. Mam wrażenie, że w etapie walki o równouprawnienie dochodzimy do takiego właśnie momentu. I niech będzie, że jestem szowinistyczną świnią, albo kimś takim.

Ale taki już jestem, że wszystko mi jedno jakiej płci będzie nasz prezydent, ale na samotnej wyspie wolałbym zostać z kobietą, a budować drogę albo korczować las z facetem. Nawet jeśli znalazłyby się wyjątki, to wiadomo, co one potwierdzają.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto