Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zimny świat "Sali samobójców" Jana Komasy

Redakcja
Plakat filmu Jana Komasy.
Plakat filmu Jana Komasy.
Sądząc po kolejkach, które ustawiają się do kas, film Jana Komasy "Sala samobójców", sukces finansowy ma gwarantowany. I dobrze, bo to ważny obraz, jakże różny od wszelkich "cellulitów", "wojen żeńsko-męskich" i tym podobnych pierdółek, które zapomina się zaraz po wyjściu z kina.

Na "Salę samobójców" chodzą głównie młodzi widzowie, bo to film o nich, ale zdarza się, iż na widowni zasiadają stare zgredy, w okolicach pięćdziesiątki. Na przykład piszący tę recenzję. Po co? A choćby po to, by poznać bliżej świat dzisiejszej młodzieży i z ulgą stwierdzić, że stosunki międzyludzkie "za moich czasów" były zdecydowanie prawdziwsze, prostsze i bardziej ludzkie, po prostu...

Natomiast świat przedstawiony w filmie Jana Komasy, który napisał także scenariusz, jest niezwykle sztuczny, zimny, pozbawiony ciepła i prawdziwych uczuć. I dotyczy to zarówno młodego, jak i starszego pokolenia. Dominikowi Santorskiemu pozornie nie brakuje niczego: chodzi do prywatnej szkoły i na zajęcia pozalekcyjne, na które zawozi go i przywozi wynajęty kierowca, natomiast nielegalnie przebywająca w naszym kraju Ukrainka dba o to, by chłopiec nie chodził głodny, a jego "wypasiona" chata nie zamieniła się w śmietnik.

"Sala samobójców" objawieniem polskiego kina?

O kasę na te wszystkie fanaberie (w tym imprezy, stroje i modne gadżety synalka) dbają zapracowani rodzice: matka, Beata Santorska, szefowa prężnej firmy odzieżowej, bezwzględnie traktująca swoich podwładnych i ojciec, Andrzej, doradca ekonomiczny w bliżej nieokreślonym ministerstwie. Są tak zajęci swoją karierą, iż nie zwracają uwagi na problemy dorastającego syna, praktycznie nic o nim nie wiedzą. Nie umieją odpowiedzieć psychiatrze, jakiej muzyki słucha Dominik, jakie książki czyta. Ba, nie zauważają, że syn przez 10 dni nie opuszcza swego pokoju, w którym za pomocą internetu łączy się z niejaką Sylwią, królową "sali samobójców" (intrygująca kreacja Romy Gąsiorowskiej-Żurawskiej), miejsca, z którego nie ma ucieczki, niczym z sekty. Paradoksalnie w tym niebezpiecznym miejscu, portalu dla potencjalnych samobójców, Dominik znajduje przyjaciół, osoby, które otoczą go miłością i zrozumieniem, a w finale bezwzględnie wykorzystają i doprowadzą do tragedii. To przenikanie się dwóch światów: realnego i wirtualnego jest w filmie Jana Komasy niezwykle ciekawe, chociaż animowane wstawki, zrealizowane na wzór japońskiej mangi są momentami przydługawe, a co za tym idzie, nieco nudnawe.

Piąta edycja konkursu Dziennikarz Obywatelski 2010 Roku trwa! Dołącz, wygraj 10 tysięcy

Większym jednak "grzechem" filmu wydaje się schematyzm rysunku postaci. Nie po raz pierwszy w polskim (i nie tylko) kinie mamy do czynienia z rodzicami, zajętymi robieniem kariery i pieniędzy, na czym cierpią ich dzieci. W "Sali samobójców" zostało to tak spotęgowane, że momentami wydaje się to wręcz nieprawdopodobne (choćby wtedy, gdy syn Santorskich przez kilka dni siedzi zamknięty w swoim pokoju, a rodzice tego nie zauważają; dodam, iż dobrowolny "domowy" areszt Sylwii trwa 3 lata - sic!). Film, mający, jak mniemam, być oskarżeniem niewrażliwych, niekochających rodziców staje się w pewnym momencie również krytyką niezwykle konsumpcyjnie nastawionego młodego pokolenia. Tu także liczy się pozycja w grupie, zewnętrzny blichtr, gadżety i kasa. Rówieśnicy również potrafią psychicznie zniszczyć nielubianego kolegę, któremu się lepiej powodzi. Dominik Santorski nie budzi mojej sympatii i współczucia, choćby dlatego, że bez skrupułów korzysta z zafundowanych mu przez rodziców dobrodziejstw i bez szacunku odnosi się do kierowcy czy recepcjonistki w biurowcu, gdzie pracuje jego matka. I jest z tego powodu niezwykle zadowolony. Nie przejawia też potrzeby (a przynajmniej jej nie artykułuje) porozmawiania z rodzicami na temat własnych problemów, a fakt swojej homoseksualnej orientacji prowokacyjnie ogłasza podczas bytności z rodzicami w operze, w obecności ministra, przełożonego ojca. Sprawia to wrażenie wykalkulowanej chłodno prowokacji.

Ogromną wartością filmu Jana Komasy "Sala samobójców" jest natomiast obsada aktorska. Poza wspomnianą już Romą Gąsiorowską - Żurawską, wielką kreację tworzy także Agata Kulesza jako bezkompromisowa, momentami wulgarna matka Dominika. W niektórych scenach jest ona wręcz autentycznie przerażająca. Cieszy powrót na duży ekran Krzysztofa Pieczyńskiego, jednego z najbardziej "magicznych" i ... niewykorzystanych aktorów polskich. Jego Andrzej Santorski jest człowiekiem, który wyjdzie najbardziej poturbowany z całej tej historii i Pieczyński w bardzo sugestywny sposób przedstawia tragizm tej postaci. No i przede wszystkim jest Jakub Gierszał, student krakowskiej PWST, w roli Dominika. Bardzo autentyczny, a przez to przekonujący w odtwarzanej roli. Myślę, że spory udział w sukcesie filmu Komasy ma właśnie rola Gierszała.
Jak już pójdą Państwo do kina (a naprawdę warto zobaczyć "Salę samobójców"), to proszę zwrócić też uwagę na epizod Kingi Preis.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto