Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klekotki, kroszonki i nóg obmywanie

Redakcja
banderaia gospodarzy śląskich
banderaia gospodarzy śląskich Ze zbiorów autorów
Niewiele mamy autentycznych przekazów z obszaru dzisiejszej Rudy Śląskiej o obyczajach i obrzędach ludowych związanych z dorocznym cyklem obrzędowym. Dlatego cenić należy dorobek w tej mierze, nielicznych rudzkich kronikarzy.

Zacznijmy od Aleksandra Widery, który w monografii: "Parafia Rudzka i Biskupicka, ich dawniejsze i dzisiejsze stosunki" [ok. 1966], zawarł sporo opisów dotyczących okresu wielkanocnego.

Najpierw dowiadujemy się o magicznym i obrzędowym wykorzystaniu palemek wielkanocnych. Były skuteczne na choroby gardła, odpędzały burze, leczyły przypadłości bydła. W niedzielę palmową, każdy członek rodziny, zjeść musiał jedną baśkę - łyczko z poświęconej palmy, która się składała z prętów wierzbowych, borowiny i jałowca, a to dlatego, żeby go chroniła od chorób. Po załatwieniu tej ceremonii, umieszczano ją za obraz albo za okno, podczas burzy, kładziono ją obok zapalanej gromnicy, a gdy bydło zachorowało, dawano trzy poświęcone łyczki do pokarmu, a w Wielką Sobotę zanoszono je do kościoła, gdzie palono je na placu kościelnym, zaś popiół zbierano do blaszanych pudełek, którym w środę popielcową posypywano czoła.

Przed świętami skrupulatnie poszczono. Tymczasem w dniach wielkiego postu nie było zwyczaju podawania specjalnych potraw do stołu "słony harynek - śledź, kartofle ze skórom", w kożuszku, kasza jaglańca, maślanka, kiszka czyli siadłe mleko, albo żur podawano na zmianę w kuchniach gospodarstw wiejskich; na jednej wspólnej glinianej misie były kartofle z kawałkiem śledzia, a na drugiej maślanka albo siadłe mleko, a na trzeci misie kasza. "(...) W trosce o zachowanie postu, w przeddzień środy popielcowej, pochowane musiały być wszystkie "boncloki", czyli garnki gliniane z smalcem (...)".

Wyrzekano się nie tylko lepszego jedzenia, ale niektórych codziennych dotąd przyjemności:
"... starzykowie, dziadkowie zawieszali swoje fajki na długiej rurce i mieszki z tabakom na hak, do niedzieli wielkanocnej. Tudzież nasze młode gosposie, dziewczęta oraz starsze gospodynie, ubierały się w najskromniejsze suknie, chusty i fartuchy".

W Wielkim Tygodniu przygotowania do Wielkanocy nabierały rozpędu. Wtedy powszechnym na całym Śląsku był obyczaj symbolicznego oczyszczania ciała i duszy. Na pamiątkę, że Pan Jezus przed swoją męką wrzucony został do rzeki Cedron, panował w naszej starej Rudzie dawniej, zwyczaj kąpania się albo przynajmniej mycia się w otwartych wodach w Wielki Czwartek i Wielki Piątek przed świtem słońca. "Rózgą wyganiał ojciec dzieci ze swych łóżek i zmusił je do kąpania, względnie mycia się, w ubraniu bardzo niezupełnym. Nasze mamulki w Rudzie zbierały się z pociechami przy krzyżu, tj. tam gdzie dziś stoi krzyż pamiątkowy z 1848 i 1852 roku - zarazy tyfusowej, w tym miejscu stykały się wówczas trzy mało ważne strumyki źródlanej wody, a więc jeden od lysków, drugi od strony tzw. dębowiny, a trzeci od wilczych dołów, czyli badurowca, a tuż odpływały mało wartościowym strumykiem do Bytomki. Zaznacza się, że w drodze do strumyka, jak przy powrocie do domu dzieci zachować musiały zupełna ciszą, albowiem w domu czekał ojciec z rózgą (...)".

Trochę inaczej wyglądało to w Bielszowicach i inaczej tłumaczono genezę obmywania, co zanotował Grzegorz Bolesław Marek, Bielszowianin mieszkający obecnie w Łaziskach, autor nieopublikowanych, choć znakomitych i szczegółowych monografii dzielnicy. "W Wielki Piątek o ile pogoda dopisywała, wcześnie rano co pilniejsi i utrzymujący starą tradycję spośród młodzieży wraz ze znajomymi i dziewczynami lub rodzeństwem biegli do pobliskiego strumyka dla obmycia nóg w wodzie. Nawiązywano tym do obmycia win przez Piłata.
Potem było już mniej groźnie, a bardziej świątecznie.. W Wielki Piątek ... w godzinach popołudniowych wszystkie „muterle” (...) zabierały swoje pociechy do kościoła, Ponbuczka krzyż pocałować".

Był to wówczas, do 1900 r., jeden, bodajże jedyny dzień w roku kalendarzowym, gdzie przy kościele stały stragany z piernikami, kroszonkami i innymi smakołykami, na które dziatwa nie mogła się napatrzeć. Wieki Piątek był więc przede wszystkim świętem „małych dziatek”, a zapisków o straganach z piernikami, malowankami, cackami i łakociami dla najmłodszych zachowało się mnóstwo. Niestety, nie w Rudzie!

Opowieści te pokrywają się z zapiskami Jana Dworaka w Pierwszej wersji monografii Nowego Bytomia, spisanej w Krakowie w roku 1944. Wczesnym rankiem dążono do pobliskich stawów, aby się umyć i pomodlić. Nie zważano przy tym na mróz. Za dnia udawano się z dziećmi do kościoła na całowanie krucyfiksu, po czym rozdawano im kraszanki. Na Śląsku wykształciła się wtedy, obecnie zapomniana już tradycja, że kiedy dziecko było zajęte składaniem pocałunku na krucyfiksie, starsi niepostrzeżenie podrzucali obok malowane jajko lub inne bawidełko.

Specyficznie rudzkim zwyczajem wielkoczwartkowym, gdzie indziej nie odnotowanym było pobieranie soku brzozowego, uznawanego za specyfik o właściwościach zdrowotnych: "gdy w Wielki Czwartek pogoda dopisała, a gdy niedaleko miejsca zamieszkania był las, w którym rosły grube drzewa brzozowe, tam odważniejsi chłopcy szkolni, zaopatrzeni w butelki, świder i gęsie pióra, skraplali wodę brzozową do zawieszonych butelek; biada temu chłopcu, którego przy tej manipulacji złapał gajowy".
Niezwykle popularnym zwyczajem praktykowanym na śląskiej wsi oraz tylko w niektórych miastach - a Ruda była wsią - było chodzenie z klekotkami. Kościelne dzwony milczały przecież na znak żałoby, zdrady Judasza i początku męki Chrystusa począwszy od połowy mszy wielkoczwartkowej aż do popołudnia Wielkiej Soboty. Po ceremoniach Wielkiego Czwartku, aż do Wielkiej Soboty, gromada chłopców z drewnianymi klekotkami, względnie rzekotkami, zbierała się na placu kościelnym, po trzykrotnym obejściu na około kościoła, rano, w południe i wieczorem, wracali do swoich domów.

G. M. Marek dorzuca wyjaśnienie. Dzwony kościelne były zablokowane i dzwoniono tylko za pomocą kołatek drewnianych, które nazywano „klekotkami”. Z takimi klekotkami chodzili dawniej ministranci od domu do domu i w takt klekotania śpiewali smutne pieśni postne. Gospodarze obdarowywali ich pieniędzmi lub jajkami.

W Wielka Sobotę na najmłodszych synów w rodzinie spadał zaszczytny, choć pewnie mało przyjemny, za to szczególnie wynagradzany obowiązek: "obmywali wieczorek tatulkowi nogi; czynili to z niesamowitą gorliwością, której przyczyną był pieniążek, który zawsze znajdował się pod tatulkowymi stopami, na dnie cebrzyka z wodą".

Widera niewiele miejsca poświęca głównym obrządkom wielkanocnym: "Rezurekcje wielkanocne odbywały się o godzinie 5-tej rano, a orkiestry kościelne popisywały się swemi intradami (...), a po nieszporach świątecznych bawiono się przy resztkach święconego i wódce, w miarach dozwolonych możliwości". Więcej nieco dopisuje Marek: "Po rezurekcji można się było dopiero do syta najeść. Wielkanocy stół świąteczny w różnych rodzinach też i różnie był zastawiany. Przeważnie podawano kiełbasy i szynki oraz jajka. Do tego obowiązkowo musiał być chrzan".
Niezwykle ciekawa jest za to relacja Widery odnosząca się do procesji polnych, jedyny znany nam przykład z naszego regionu Śląska, gdyż np. w regionie opolskim, raciborskim i gliwickim znano raczej zwyczaj objeżdżania pól konno. Wyruszano na pola w intencji zapewnienia zdrowych i obfitych plonów.

Posłuchajmy jednak opowieści świadka: "Skoro jesteśmy przy opowiadaniu świąt wielkanocnych, warto podnieść, że w drugie święto wielkanocne wyruszała w Rudzie od 1870 roku procesja do rudzkich pól, po powrocie nasze młode panienki przyozdabiały chorągwie wianuszkami ze zboża. Tradycja ta z roku na rok coraz bardziej zanikała, nie przypadała do gustu miejscowemu, centrowskiemu duszpasterstwu, ponieważ trąciła charakterem polskim (...) W Rudzie po raz ostatni odbyła się w 1914 roku".

W okolicach Bielszowic G. B. Marek zaobserwował inny, aczkolwiek w sensie podobny zwyczaj magiczny, sprowadzający urodzaj. W pierwsze święto wielkanocne wybierano się w pole z krzyżykami wykonanymi z gałązek wierzby poświęconej w Niedzielę Palmową. Obsadzano nimi poszczególne kawałki pola i święcono wodą święconą.

Generalnie jednak drugi dzień świąt upływał pod znakiem dyngusu, swawoli. Marek konotował: "Święta Wielkanoce miały wspaniały wydźwięk w śmigusie obowiązującym w Poniedziałek Wielkanocny. Wtedy chłopcy nie żałowali wody dziewczynom. Zwyczaj ten, ogólnie znany, w nowszych czasach zatracił swój pierwotny charakter, przez wprowadzenie pewnego umiaru, polegającego na skrapianiu pachnącą wodą lub bardziej elegancko, skrapianie paniom tylko prawej dłoni. Za lanie otrzymywało się „kroszonki” różnie zdobione, czasami bardzo pięknie i artystycznie".

Zachęcamy do kultywowania naszych rudzkich, lokalnych, nieco odmiennych niekiedy zwyczajów. W nadchodzące święta wielkanocne wszystko powinno było pięknie, wszystko w zgodzie z odwiecznym obyczajem. Tylko to skrapianie paniom perfumami prawej dłoni wydaje się być manierą tak pretensjonalną, że nie do zaakceptowania.

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto