Wręcz odwrotnie. Jest galimatias, jakiego polskie kino jeszcze nie widziało. Ale powody do tak niezwykłego scenariusza, może dać tylko jeden autor – życie. Jest zatem grudzień roku pańskiego 1945. Życie w klasztorze wygląda na uporządkowane, w odróżnieniu od powojennego świata, który dopiero jest porządkowany. Porządki będą musiały zrobić też siostry zakonne, gdyż wojna uczyniła je brzemiennymi. I to dosłownie. Historia oparta na faktach. Mamy więc pierwszy mega punkt zapalny. Z jednej strony biologii nie sposób odczarować, nawet najbardziej gorliwymi modlitwami – odliczanie dziewięciu miesięcy do rozwiązania trwa. Z drugiej strony siostry chcą ukryć prawdę, nie narażając się na hańbę. Pomiędzy jednym a drugim można by zadać pytania, które nie padają. Kto odbierze poród? Co z nowo narodzonymi dziećmi?
Galimatiasu ciąg dalszy. Tajemnicy nie da się ukryć. Siostrom spada niczym z nieba do pomocy ateistka Mathilde, francuska sanitariuszka z Czerwonego Krzyża. Trzeci punkt zapalny, który nabierze blasku, kiedy do pomocy katolickim siostrom zaciągnie swojego znajomego żydowskiego lekarza. W tle czuwają wciąż sprawcy całego zamieszania, żołnierze Armii Czerwonej. Traumy przez to nie sposób ugłaskać, strach wisi w powietrzu.
Punktem zapalnym są też bohaterowie sami dla siebie. Pokiereszowani przez wojnę (siostry). Jak bowiem wpisać gwałt na służebnicach w plan boży? Ale i melancholijnie oddaleni, jakby przeżywali wewnętrzną pustkę, nie potrafiąc na ruinach powojennych znaleźć miejsca dla siebie i być może kochać, jak Mathilde.
"Niewinne" to film przyjemnie cichy, przypomina klimatem "Idę". Tym bardziej dramaty i grzechy są w tym chciałoby się powiedzieć sterylnym moralnie środowisku, bardziej widoczne – niczym zarazki na sali operacyjnej. Poród, w czasie którego zakonnica mająca za sobą śluby czystości, wydaje na świat dziecko, a kałuże krwi dowodzą, że nie jest to niepokalane poczęcie – to coś więcej niż poharatanie zasady decorum.
Film w reż. Anne Fontaine odkrywa kolejny trudny fragment powojennej historii. Mam jednak głębokie poczucie, że jest w nim mnóstwo ze współczesności. Pierwsza przekonuje mnie o tym postać matki przełożonej, która zostawia nowo narodzone zimą pod krzyżem w zawierzeniu opatrzności. Ewidentny przykład wiary ślepej, zagłuszania głosu rozsądku milczeniem Boga, życia w imię wartości za wszelką cenę i zbyt wielkiej ofiary złożonej z niewinnego życia. Przesada – mimo że będąca w tym przypadku konsekwencją dramatycznego wyboru – w szafowaniu wartościami paradoksalnie poprzez bezmyślność wartości dewaluuje i prowadzi do katastrofy. Bynajmniej jednak jest to film antyklerykalny. Jest też w nim inny przykład wiary: mniej zaczadzonej, a za to podziurawionej jak ser szwajcarski wątpliwościami, jednocześnie jednak dyscyplinującej do bardziej ostrożnego stawiania kroków.
W kontekście coraz bardziej rozkrzyczanych ekstremizmów, pewnych siebie głosicieli prawd, "Niewinne" subtelnym tonem przypominają, że największą wartością, wartością uniwersalną, ponad religiami (kulturami, ideologiami etc.) - jest życie. To życie może mieć różne oblicza: może być ubrane w habit, być Żydem, niekoniecznie musi wierzyć w Boga, może być też dzieckiem na ulicy lub nowo narodzonym. I nie potrzeba wielkich haseł, by do tego życia przemówić, raczej ogromnej odwagi, choćby w nie mniej pokornym niż zakonna modlitwa spełnianiu obowiązku lekarza, niesieniu pomocy. Myślę tutaj o Mathilde, która nieodparcie nasuwa mi jednego autora – Alberta Camusa – i jego samotność i solidarność. Wynagrodzeniem za to może nie będzie życie wieczne (choć kto wie), ale wdzięczność, przyjaźń, uśmiech, poczucie bycia potrzebnym. Niewiele a tak wiele.
Czar par, czyli filmowy "Homar" po grecku
Bardzo słony film. "Na granicy" już w kinach
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?