Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ormiański przyjaciel z Sewanu

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Wybieram się do Sewanu, górskiego jeziora w Armenii. Noc spędzam u przypadkiem spotkanego mężczyzny, na którym ciąży trauma wydarzeń sprzed prawie 20 lat.

Po dwóch dniach w bijącym rekordy upałów Erewaniu mam dość. Biorę przykład z mieszkańców stolicy i w poszukiwaniu niższych temperatur udaję się nad położony na wysokości 2000 m n.p.m. Sewan, czyli armeńskie "morze", atak naprawdę zajmujące 5 proc. powierzchni kraju górskie jezioro, które rekompensuje Armenii brak dostępu do prawdziwego morza.

Wizytę w Sewanie zaczynam od poszukiwania noclegu. Niestety, liczne domki wczasowe wpisują się w postradziecki standard, oferując kiepskie warunki za wysoką cenę. Na szczęście zawsze mogę skorzystać z namiotu. Wędrując wzdłuż plaży, trafiam do hotelu, przed którym stoi znak z wymalowanym polem kempingowym. Co prawda, nie widzę żadnego w okolicy, ale nic nie szkodzi spytać. Trafiam do kierownika, który upewnia się, że podróżuję sam i przyjechałem nad Sewan tylko na jedną noc, po czym pozwala mi się za darmo rozbić przy jednym z budynków. Radzi jednak bym najpierw udał się nad jezioro, a jeśli nie znajdę tam odpowiedniego miejsca, to zawsze mogę wrócić do hotelu.

Czytaj także: Sewan - duma Ormian

Zakładam plecak i z całym dobytkiem ruszam na plażę. Woda jest chłodna i czysta. Po kąpieli myślę nad planem na resztę dnia. Wokół mnie jest kilka plaż, hoteli i barów, czyli nic, co by mnie interesowało. Przez chwilę rozważam powrót do Erewania. Przypominam sobie jednak rozpalone ulice tego milionowego miasta i postanawiam odpocząć jeden dzień nad rześkim Sewanem.

Rok 1991

Wyjmuję z plecaka karimatę i rozkładam się na ocienionej części plaży. Pół godziny później zauważam, że koło mnie kręci się pięćdziesięcioletni, wysportowany mężczyzna, który wyraźnie jest czymś zainteresowany. W końcu podchodzi do mnie i pyta się o materiał, na którym leżę. Wstaję z ziemi, zachęcam go, żeby dotknął karimaty i wyjaśniam do czego ona służy.

Mężczyzna zaspokaja swoją ciekawość i zaczyna opowiadać o sobie. Ma na imię Surik, na stałe mieszka z rodziną w Erewaniu, a latem przyjeżdża sam nad Sewan. Oprócz tego dużo czyta i gdy słyszy, że jestem z Polski, chwali się znajomością Henryka Sienkiewicza.

Pytam się Surika o dobre miejsce na rozbicie namiotu. Mężczyzna cieszy się, że może mi pomóc i prowadzi mnie na polanę, która już wcześniej wpadła mi w oko. Na miejscu zachęca żebym szybko się rozbił, bo za chwilę mogą się tu zjawić inni wczasowicze. Jest dopiero południe, więc najwyraźniej nie zrozumiał, że szukam miejsca na nocleg, a nie na plażowanie. Widzę jednak, że bardzo chce mi pomóc, dlatego, żeby sprawić mu przyjemność wyjmuję namiot i zaczynam go rozkładać. Mężczyzna bierze ode mnie część rzeczy i z przejęciem oznajmia, że nigdy wcześniej nie rozbijał namiotu.

W międzyczasie podchodzi do nas właściciel pobliskiej restauracji, który żąda 20 tysięcy dram (20 złotych) za rozbicie się na jego ziemi. Normalnie wziąłby więcej, ale ponieważ zna Surika, dlatego opuści mi nieco z ceny. Bardzo mnie to bawi, bo za niewiele wyższą cenę mógłbym znaleźć miejsce w kwaterze prywatnej, a poza tym nie mam zamiaru płacić za namiot, który o tej porze nie jest mi do niczego potrzebny. Z kolei Surik jest wyraźnie oburzony, mówi restauratorowi, co myśli o jego chciwości i każe mi się przenieść pod pobliski domek letniskowy jego znajomego. Tłumaczy, że Ormianie to przedsiębiorczy naród i pośród wielu życzliwych ludzi zawsze znajdzie się jakiś cwaniak.

Idziemy do oddalonego o kilkadziesiąt metrów domku letniskowego i ku wielkiej radości Surika po raz drugi rozbijamy namiot. Następnie mężczyzna pyta się czy mam ochotę coś zjeść. Przytakuję, więc Surik oferuje, że zrobi zakupy w znajdującym się kawałek stąd sklepie, ale prosi mnie o pieniądze. Dając gotówkę obcym ludziom trzeba liczyć się z tym, że kiedyś się ją straci, ale Surik wydaje się być osobą godną zaufania. Przekazuję mu więc równowartość kilkunastu złotych, kwotę na tyle małą, by nie odczuć jej straty, gdybym miał już jej nigdy nie zobaczyć. Godzinę później Surik zjawia się z chlebem, jajkami, papryką, parówkami i winem. Zabieramy się za jedzenie, a w międzyczasie Surik wykłada mi swoją wersję najnowszej historii Armenii.

Za czasów Związku Radzieckiego może i nikt nie był bogaty, ale przynajmniej każdy miał pracę i mógł zarobić te parę groszy na swoje utrzymanie. Wszystko szło jako tako aż władzę przejął Michaił Gorbaczow, który swoimi reformami zrujnował gospodarkę i doprowadził imperium do upadku. Co prawda właśnie dzięki temu Armenia stała się niepodległym państwem, ale cóż z tego skoro władzę przejęli oligarchowie reprezentujący interes 15 proc. najbogatszych i nie dbający o los reszty narodu, która klepie biedę.

Weźmy choćby tą okolicę. W czasach Związku Radzieckiego były tu duże zakłady przemysłowe, które dawały pracę tysiącom ludzi. Teraz fabryki stoją zamknięte, a tutejsi mieszkańcy nie mają z czego żyć. Jakby tego było mało, nastąpił wysyp chuliganów, którzy niszczą co popadnie, napadają na zwykłych ludzi i wymuszają od nich pieniądze. Żeby się przed nimi bronić Surik nosi przy sobie schowany w torbie metalowy pręt.

Z czego biorą się te gorzkie słowa Surika? Z jego tęsknoty za państwem, które wszystko za niego załatwi? Z lenistwa, braku zaradności i niechęci do korzystania z szansy jaką dała mu wolność? Nie do końca. Co prawda, jego obsesja na punkcie chuliganów jest pozbawiona podstaw, bo podczas półtoratygodniowego pobytu w Armenii nie spotkało mnie tu nic złego. Ale poza tym słowa Surika dobrze oddają kiepskie warunki życia większości Ormian.
Żeby lepiej zrozumieć gorycz Surika, trzeba cofnąć się do uzyskania przez Armenię niepodległości w 1991 r. Ormianie przyjęli długo wyczekiwaną wolność z radością, którą szybko przysłoniły piętrzące się problemy. Z dnia na dzień państwo przestało funkcjonować. Brakowało benzyny, a z powodu niedoboru energii władze wprowadziły przerwy w dostawach prądu. Sroga zima stała się takim utrapieniem, że jedna z gazet odliczała dni do jej zakończenia. Władze miejskie nie potrafiły poradzić z takim zadaniem jak wywiezienie śmieci, czy sprzątnięcie zasp śnieżnych. Ogrzewanie nie działało nawet w ministerstwach, więc urzędnicy przyjmowali interesantów w kurtkach, szalikach i rękawiczkach. Zmarznięci ludzie rzucili się wykupywać świece i zapałki, na które wkrótce wprowadzono kartki.

Jakby tego było mało, dotychczasowe wartości stanęły na głowie. Fabryki upadały, więc wielu ludzi traciło zatrudnienie. Ci, którzy mieli więcej szczęścia za ciężką i uczciwą pracę, dostawali grosze. Z kolei obrotni i ustosunkowani kombinatorzy szybko dorabiali się fortun. Co prawda od tamtej pory minęło już 20 lat i w międzyczasie Armenia zaczęła powoli kroczyć ku normalności, ale Surik i wielu Ormian ocenia swój kraj przez pryzmat tamtych wydarzeń.

Wariat z Polski

Robi się późno, więc Surik pyta się, gdzie zamierzam spać. Mówię mu, że w namiocie, na co ten łapie się za głowę i patrzy na mnie jak na wariata. Tłumaczy mi, że samotny turysta na pewno przyciągnie chuliganów, którzy wparują w nocy do namiotu i okradną mnie z pieniędzy. Następnie kategorycznym tonem oznajmia, że nie pozwoli, by stała mi się krzywda i w związku z tym zaprasza bym przenocował u niego. Zgadzam się, choć mógłbym usprawiedliwić swoją nierozwagę tym, że chciałem rozbić się pod hotelem. Ale po co psuć nastrój Surikowi, zadowolonemu z tego, że uratował skórę polskiemu turyście.

Idziemy do kilkupiętrowego budynku oddalonego o parę minut drogi od jeziora. Szybko przemykamy przez zawaloną śmieciami, cuchnącą klatką schodową. Po drodze Surik spotyka sąsiadującego z nim umundurowanego policjanta, któremu opowiada o moim planie nocowania w namiocie. Mężczyźni uśmiechają z pobłażaniem nad naiwnością turysty, który nie rozumie, że Armenia to dziki kraj, a nie Polska czy inne państwo Zachodu.

Mieszkanie jak na Armenię jest duże i dobrze umeblowane, co trochę mnie dziwi, bo mój gospodarz liczy się z każdym groszem. Okazuje się, że jego rzeczywistym właścicielem jest krewny Surika, które mieszka na stałe w Rosji. Intuicja podpowiada mi co kryje się za tym stwierdzeniem, ale drążę temat. I rzeczywiście, krewny Surika jest członkiem rosyjskiej mafii, co tego praworządnego człowieka napawa wstydem.
Surik częstuje mnie skromną kolacją, a w międzyczasie opowiada o popularnym wśród Ormian przekonaniu na temat podobieństwa pomiędzy ich nacją a Żydami. Rzeczywiście, ten pogląd nie jest pozbawiony podstaw. Ormianie słyną ze smykałki do handlu, w przeddzień I wojny światowej w ich rękach było 80 proc. gospodarki Zakaukazie. Między innymi z tego powodu nigdy nie byli lubiani przez sąsiednie narody, które zazdroszczą im długiej historii, wykształcenia i majątku.

Większość Ormian żyje na emigracji gdzie dzięki dobrej organizacji tworzą wpływowe lobby. Do swoich sukcesów zaliczyć mogą nakłonienie Francji i Stanów Zjednoczonych do poruszenia tematu ludobójstwa z 1915 r., którego dopuściła się licząca się w świecie Turcja. Ormiańskiego pochodzenia są sławne na cały świat postacie, takie jak Gari Kasparow, Andre Agasii, czy Kirk Kekorian, przed kryzysem numer 41 na liście najbogatszych ludzi na świecie.

Pomijając jednak fakt, że Kasparow jest częściowo Żydem, to wybitni Ormianie nie są postaciami tego formaty, co George Soros, czy Albert Einstein. Oprócz tego, jak zauważa Surik, Żydzi na emigracji zawsze się wspierają, w przeciwieństwie do Ormian, którzy dbają tylko o swój interes. Co więcej Żydzi wykorzystali swoją przedsiębiorczość i stworzyli najprężniejszą gospodarkę na Bliskim Wschodzie. Z kolei Ormianie żyją w dziadowskim państwie, gdzie nawet w oddalonym o kilkaset metrów od jeziora bloku Surika kanalizacja działa przed kilka godzin na dobę, a większość tutejszych mieszkańców zamiast spłuczki używa wiadra.

Surik kończy swój smutny wywód i oświadcza, że czas położyć się spać. Wcześniej jednak na wypadek gdyby do jego mieszkania mieli wparować chuliganie, każe mi zabrać z plecaka wszystkie pieniądze i inne kosztowności.

Pożegnanie

Rano Surik zaprasza mnie na śniadanie. Za chwilę będziemy musieli się rozstać, ale wcześniej chce mi jeszcze trochę o sobie opowiedzieć. Od młodości był spragniony wiedzy i uwielbiał czytać. Gdy zdawał na studia, uzyskał jednak zbyt słaby wynik i nie został przyjęty. Od tamtej pory nie miał okazji, by się dalej kształcić. Z kolei jego syn dostał się na uczelnię, ale nie mógł znieść życia w biedzie, więc rzucił naukę, by zarabiać na utrzymanie rodziny. Tymczasem Surik nie może znaleźć pracy. Co prawda, marzy tylko o stanowisku stróża nocnego, ale nawet o taką posadę jest tutaj trudno.

Po skończonym posiłku Surik zabiera mnie na trasę wylotową do Erewania. Zatrzymuje dla mnie autobus i na pożegnanie wyświadcza mi ostatnią przysługę. Spisuje numer rejestracyjny pojazdu, na wypadek gdyby jego kierowca miał mi zrobić jakąś krzywdę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto