Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pieszo na Koniec Świata

Artur Żejmo
Artur Żejmo
Witamy w Galicji
Witamy w Galicji Artur Żejmo
Od kilku lat średniowieczny szlak Camino de Santiago przeżywa nawrót popularności. Co roku w kierunku stolicy Galicji wędrują tysiące pielgrzymów z całego świata.

W górskim O Cebreiro, pierwszej miejscowości na trasie Camino de Santiago w Galicji, spotykam Oliviera i Filipa. Miła niespodzianka - nie widziałem ich od kilku dni. Byłem przekonany, że zostawili mnie daleko z tyłu.
- Całą noc nie spałem - informuje Olivier. - Nie było miejsc w albergue. W cztery osoby nocowaliśmy w małej klitce. Nie dało się rozprostować nóg. Pięknie tutaj, prawda?

Tradycja mówi, że pielgrzymi udający się do Santiago de Compostela powinni wyruszyć spod drzwi swego domu. Olivier dotrzymał tradycji. Mieszka w Belgii. Wyszedł z 2 kwietnia. Teraz jest połowa lipca. Od jakiegoś czasu idzie razem z 18-letnim Filipem z Francji, który - jak wielu peregrinos - rozpoczął wędrówkę w St. Jean-Pied-de-Port na granicy francusko-hiszpańskiej.

Santiago jest stolicą Galicji. Jak wierzą chrześcijanie, w mieście pogrzebany jest święty Jakub, jeden z dwunastu apostołów, patron Hiszpanii. Ścięto go w Jerozolimie w 44 r. n.e. Po egzekucji zwłoki apostoła miały być przetransportowane przez jego uczniów na Półwysep Iberyjski. Odnaleziony w 813 r. grobowiec z ciałem pozbawionym głowy uznano za miejsce pochówku apostoła. Nad grobem szybko urósł kościół. Dookoła kościoła powstało miasto, które wnet stało się celem pielgrzymek. Compostela od ponad tysiąca lat nieustannie jest dla kogoś celem wędrówki. Pielgrzymi docierają tu z najodleglejszych zakątków świata – od Brazylii po Koreę.

Wolność bycia powolnym

Czas sjesty jest święty. W Galicji po raz pierwszy od rozpoczęcia wędrówki nie mam problemu z rozwieszeniem hamaka. Do tej pory widywałem z rzadka pojedyncze drzewa. Teraz mogę nawet wybierać. Zdrowy i świeży aromat sosen. Magia potężnych, kilkusetletnich dębów o porośniętych mchem i bluszczem konarach. Egzotyka i tajemnicza woń olbrzymich eukaliptusów. Dzięki częstym opadom kraina jest soczyście zielona. Jak przysięgają mieszkańcy Galicji, jesienią potrafi tutaj padać przez kilkadziesiąt dni bez przerwy.

Idąc leśną czy górską ścieżką, często słyszy i widzi się wodę. Krainę przecina gęsta sieć rzek, rzeczek i strumyków. Wioski posiadają olbrzymie przepływowe zbiorniki, przeważnie pełne. Przy jednym z nich widzę kobiety, piorące na tarach przywiezione taczką góry prania. Wędrówka przez wioski galicyjskie jest podróżą w czasie. Chłopi żnący siano kosami. Wiekowe, sypiące się chaty o wielokrotnie łatanych dachach, które pewnie i tak przeciekają. Trzydziestoletnie ciągniki i niemal muzealne maszyny rolnicze. Warsztaty pełne narzędzi od pokoleń przekazywanych, ostrzonych, naprawianych. Kury grzebiące łapką w błotku, krowy przyglądające się pielgrzymom spode łba. Do tego wszechobecny zapach krowich odchodów i fermentującego siana.

Galicyjska prowincja żyje w prosty sposób. I w prosty sposób żyją pielgrzymi. Camino to piesza wędrówka, po linii prostej, po strzałkach. To rzadka możliwość zasmakowania prędkości z czasów przednowoczesnych, gdy nie byliśmy bombardowani tak wielką liczbą impulsów jak obecnie, a chodzenie było naturalnym środkiem transportu. Inaczej niż w życiu, wszyscy zmierzają tutaj do tego samego celu. Wystarczy podążać za żółtą strzałką, by iść tymi samymi ścieżkami, co miliony stóp temu. Wystarczy spojrzeć w niebo, by przywołać ducha z czasu, gdy światem rządziły przejrzyste reguły, których przestrzeganie dawało nadzieję na osiągnięcie zbawienia, majątku, czy szacunku.

Pielgrzymuje się z powodów religijnych. Ale nie tylko. Pielgrzymi szukają spokoju, samotności, zagubionej duchowości. Tajemnicy, samego siebie, kontaktu z naturą. Czegoś jeszcze... Swoją drogą chcą za coś podziękować - albo o coś poprosić. Od czegoś uciekają – albo szukają odpowiedzi na pytanie o cel swego życia. Zachwycają się pięknem drogi - i czasem to piękno współtworzą, pozostawiając po sobie drobne pamiątki na szlaku.

Chociaż każdy idzie sam - na własnych nogach (czasem na wózku inwalidzkim), z własnymi myślami, zmagając się z własną słabością, pielgrzymi tworzą wspólnotę. Jeśli pada, to mokną wszyscy. Wszystkim dokuczają upały. Wszyscy muszą wspinać się pod górkę i potykać się o kamienie schodząc ze stromych zbocz. Wieczorem wszyscy oglądają swoje stopy, przekłuwają pęcherze, smarują nogi kremami czy octem. Potem chrapią chóralnie na piętrowych łóżkach w schroniskach, zwanych refuggio lub albergue. Może ci się wydawać, że twoje zmęczenie i odciski są czymś wyjątkowym - ale szybko się orientujesz, że jesteś jednym z wielu, którzy przeżywają to samo. Na własne życzenie. Rano, tak jak wszyscy, założysz swój plecak i ruszysz na kolejny etap trasy, by o kolejne dwadzieścia czy trzydzieści kilometrów zbliżyć się do celu wędrówki.

U celu, czyli w połowie drogi

Dawniej dotarcie do Santiago w sposób oczywisty było zaledwie połową drogi. Pielgrzym zmierzał po błogosławieństwo, odpuszczenie win, uzyskanie łask. Potem niósł te dary do domu - wracając w taki sam sposób, w jaki dotarł do Santiago. Dziś mało kto decyduje się również w drugą stronę pójść pieszo. Są jednak i tacy śmiałkowie. Jednego z nich spotkałem na obrzeżach Santiago. Francuz zamierzał wrócić do domu Camino Północnym, szlakiem wzdłuż wybrzeża Zatoki Biskajskiej.

By otrzymać tzw. Compostelę - dokument potwierdzający odbycie pielgrzymki - należy dojść do Santiago, pokonując co najmniej 100 km. Dlatego w Galicji na szlaku pojawiają się grupy „turistinos” - wędrujące bez plecaków, pod kuratelą przewodnika, z noclegami w trzygwiazdkowych pensjonatach i z ambulansem jadącym w bezpiecznej odległości.

„Turismo e muerte”, “Galicia - colonia turistico”, “Turismo e destruiçom”, “TURISMO: LUXO PARA ELES, PRECARIEDADE PARA NÓS!” [/i] – mówią mury w Santiago. Antyturystyczne napisy są zamalowywane białą farbą - ale zaraz pojawiają się następne. Turyści i pielgrzymi muszą dawać się mieszkańcom miasta we znaki szczególnie teraz. Jest lipiec, zbliża się tygodniowa fiesta świętego Jakuba.

- Przez ponad sto dni wędrowałem, żeby tutaj dotrzeć. A jutro nie muszę nigdzie iść. Pielgrzymka skończona. Dziwne uczucie - mówi Olivier, wpatrując się w bryłę katedry na Placu d'Obradeiro.

Szansą na przejście jeszcze kawałeczka trasy jest wyprawa na oddalony o 90 km od Santiago przylądek Fisterra. Rzymianie podbijali świat kawałek po kawałku, aż w końcu dotarli do wybrzeży Galicji. Okazało się, że nie ma już nic do podbicia. Dlatego nazwali jeden z zachodnich półwyspów krainy „końcem świata”. Nazwa „Fisterra” jest galicyjską wersją słów „finis terrae”. Gdy wieczorem spotykam Oliviera i Filipa, oznajmiają mi, że rano wyruszają na Fisterrę...

W biurze pielgrzyma dostaję ankietę do wypełnienia. Jedno z pytań dotyczy charakteru wędrówki do Santiago – religioso lub non religioso[/]. Po chwili wahania wybieram opcję drugą, co skutkuje tym, że… nie dostaję właściwej Composteli. Otrzymuję jedynie dokument z podziękowaniem za to, że szedłem Camino. W pierwszym odruchu trochę mi przykro. Czy mój trud ma mniejszą wartość tylko dlatego, że nie ostemplowałem go jako „religijny”? Później jednak przychodzi refleksja. Compostela jest przede wszystkim dokumentem kościelnym, związanym z religijnym aspektem Camino de Santiago. Rozgraniczenie na pielgrzymujących w celach religijnych i na pozostałych jest próbą oporu wobec niszczącej siły powierzchownej turystyki. Turismo e muerte.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto