Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomarańczowa historia o solidarności

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Trwał od kilku miesięcy stan wojenny. Sprawy biegły normalnym torem, naród kupował na kartki jedzenie, dokonywał kunsztownej zamiany wódy na masło lub odwrotnie, rząd żywił się sam, a podziemnym kanałem płynęła żywność z "Hameryki ".

Niektórzy jedli trochę lepiej dzięki sprytnym zabiegom, koneksjom z ekspedientkami lub dobrym stosunkom z proboszczem, niektórzy gorzej, bo jacyś mniej zaradni byli. Czasem stojaki kolejkowe przynosiły wieści, że na plebanii żywność dają. Ale rozdziałem zajmują się panie z komitetu parafialnego, pod oknami tłumy i tylko wytrwali coś łapią, jak z okna zaczynają rzucać. Gdzieś tam, kiedyś, w przedsionku kilku bloków podobno pojawił się worek mąki i kto trafił mógł sobie nabrać. Ale była to chyba legenda działalności tak podziemnej, że nawet najstarsze krety na ślad tej mąki nie trafiały.

Jakoś tak bliżej Wielkanocy odebrała z nagła telefon od kuzynki ze stolicy. Była owa kuzynka chrzestną matką jej starszego syna i chyba postanowiła zadbać odświętnie o chrześniaka.
Poświęcając emerycki żywot bohaterskiej walce z komuną, bywała stałą bywalczynią słynnego warszawskiego kościoła gdzie walczące z komuną zastępy żyły patriotyczną recytacją, teatrem całkiem zakazanym, wsparciem duchowym, moralnością wysokiej próby oraz amerykańska wałówką na dokładkę.

- Podałam cały plastikowy kubełek pomarańczy dla dzieci, oznajmiła z trzaskiem słuchawka telefoniczna. Żeby się nie pogniotły. Wiezie to kierowca autobusu Warszawa – Krynica, człowiek pewny, uczciwy, znam go z kościoła i przyrzekł, że na pewno odda, więc przypilnuj i nie spóźnij się na ten autobus, bo to przelotowy, żeby się człowiek nie denerwował, że nikt się nie zgłasza, bo by nie miał komu tych pomarańcz oddać i szkoda, żeby jeździły tam i z powrotem.

Oczarowana nagłą perspektywą nakarmienia dzieci pomarańczami i zakonserwowania skórek na „cukierki” pognała na dworzec godzinę wcześniej. Nigdy nic nie wiadomo, zima, czasy dziwne, lepiej przezornie poczekać.
Przyjechał. Podbiegła od strony kierowcy i witając go radosnym uśmiechem poprosiła o „ten kubełek z pomarańczami, co to wie pan, w Warszawie taka jedna pani dla niej podała”.

Facet najpierw jej się przyjrzał dokładnie i zadał konkretne pytanie:
- A szanowna pani to z Morawicy się urwała? Coś z główką się porobiło, no nie? Pomarańcze się przyśniły! Jak Boga kocham! Takiej tom jeszcze w życiu nie widział!
Po czym dla pewności zatrzasnął drzwi kabiny.

Z gulą w gardle i łzami w oczach wróciła do domu i nie zważając, czy rozmowy kontrolowane, czy już nie, zadzwoniła do kuzynki.
- Ja cię o żadne pomarańcze nie prosiłam, ale jak już, to komu ty je dałaś? Żeby mnie jakiś facet publicznie wariatką nazywał?
- Ależ, to po prostu niemożliwe! Oburzające! Oburzała się kuzynka w słuchawce. Czy ty nie pomyliłaś godziny? Teraz, kiedy taka teraz wśród ludzi solidarność panuje, on nie oddał ci pomarańczy? Przecież mi przyrzekł!
-Tak się nie robi, ćwierkała kuzynka do słuchawki, przejęta okrucieństwem świata i kierowcy.

- Możliwe, możliwe, odrzekła kiwając głową do słuchawki. Solidarność solidarnością, a pomarańcze to całkiem inna sprawa. Myślisz, że on swoich dzieci nie ma?
- Ależ... - trzasnęła słuchawką, rzuciła nie limitowanym mięsem i nabierając głęboko powietrza wyprawiła się do miasta. Mieli rzucić przed świętami jabłka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto