Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ponura dama - depresja

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Lekkie i wdzięczne rozważania Beaty Biały, na temat kobiecego sposobu na sytuację kryzysową kończy Autorka cytatem z Marka Aureliusza:

„Panie, daj mi cierpliwość, abym umiał znieść to, czego zmienić nie mogę, daj mi odwagę, abym umiał konsekwentnie i wytrwale dążyć do zmiany tego, co zmienić mogę, i daj mi mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego" ( Kobieta w dobie kryzysu).

Słowa powyższe, (za łaskawym przyzwoleniem Autorki, która je cytuje) chcę wykorzystać na swój własny sposób, gdyż nasunęły mi się skojarzenia między słowami tej modlitwy, a… życiem współczesnej kobiety.

Skojarzenia tyczą takiego stanu naszej świadomości, na który żadne bóstwo wpływu mieć nie może, bo sama w sobie staje się ona siedliskiem ponurego bóstwa. Jest to depresja, o której mogę mówić, mając ku temu podstawę we własnych i cudzych doświadczeniach.

Wracając do cytatu, należałoby zacząć od końca:
„Panie, daj mi mądrość, abym umiał odróżnić to, czego znieść nie mogę, od tego, czego zmienić nie mogę”. Tej prostej filozofii właściwie nikt nas nie uczy, bo gdyby była wynoszona z domu, czy szkoły – depresja nie stawałaby się tak powszechną dolegliwością. Brak umiejętności odróżniania spraw, „których znieść nie mogę” od tych, które można zmienić, stawia nas bardzo często na straconej pozycji. Chcemy bowiem, wchodząc w świadome, samodzielne życie pokonać wszystko: chcemy być dzielne, zaradne, chcemy sprostać wszystkim zadaniom, jakie stawia nam rodzina, koledzy, warunki pracy i najszerzej pojęte otoczenie.

Niestety, bez względu na stopień znajomości związków międzyludzkich, ekonomii, pracy, małżeństwa, seksu, macierzyństwa, rzeczywistość kryje zawsze jakieś elementy absolutnie nieznośne, z których nie zdajemy sobie sprawy, które tkwią w naszej podświadomości, które dostrzegamy, ale nie chcemy ich nazwać po imieniu i wreszcie, które tolerujemy na zasadzie spolegliwości i dla dobra: rodziców, otoczenia, męża, dzieci, rodziny, w imię przykazań boskich oraz tak zwanej opinii publicznej i tak zwanego świętego spokoju.

Czasem są to sprawy niezwykle poważne, czasem - nawarstwiające się drobiazgi, które jak przysłowiowa kropla drążą skałę. Oczywiście znamy osoby, które z takim „życiem wbrew sobie” mocują się metodą walca drogowego. Bez zagłębiania się w szczegóły i dochodzenia przyczyn, znajdują ujście dla swych frustracji, rozdeptując uczucia osób z bliższego i dalszego otoczenia. Tu też jest miejsce do wzmianki o amplitudzie emocjonalnej związanej z cyklem miesiączkowym, która nie za wszystkie zachowania jest odpowiedzialna, ale na którą można zwalić wszystko.

Są też panie, które – jak w pierwszej części westchnienia Marka Aureliusza - „cierpliwie znoszą to, czego zmienić nie mogą”; tu zdarza się pokorna rezygnacja z własnego ja, własnych ambicji, wreszcie – zaniesienie troski i wewnętrznych rozterek do Boga. Wielu przynosi to autentyczną ulgę, u wielu powoduje zgorzknienie skutkujące złośliwością, szczególnie w stosunku do kobiet młodych, wchodzących w życie wedle innych reguł i obyczaju.

Zdarza się jednak, że nie odróżnianie rzeczy nieznośnych, których się zmienić nie da, od tego, co zmienić można, prowadzi do bezsilnej rozpaczy zamieniając powoli nasze życie w piekło. Coś pęka, jakaś granica psychicznej wytrzymałości zostaje przekroczona, życie staje na głowie i niezauważalnie zaczyna panować nad nim ponura dama – depresja.

Zaczyna się od bezsenności, nocnego rozmyślania o przebytym dniu, szczegółowej analizy wydarzeń, roztrząsania przyczyn niepowodzeń, narastającego poczucia krzywdy; bezsenność staje się chroniczna a mózg pracując na jałowym biegu przywołuje najgorsze momenty życia; przewija się katastroficzny film, uruchamia wyobraźnia z horrorami, narasta poczucie absolutnej bezsilności i lęku. Wydumane nieszczęścia prowokują cichy płacz w poduszkę i dość szybko dochodzimy do „ciemnych poranków”.

Poranki są ciemne nawet, kiedy świeci słońce, a radio u sąsiada ryczy w rytmie podrywającym nogi do przytupu. Poranki są nie do przeżycia: nie wiadomo czy wstać z łóżka, którą nogą, w która stronę, więc najlepiej siedzieć bez ruchu. Należałoby rozpocząć normalne czynności, ale – jakże się umyć, kiedy nie chce się ruszyć ręką, w co się ubrać, kiedy ubieranie wymaga podjęcia decyzji, przekraczającej absolutnie nasze możliwości, jak jeść, kiedy wszystko takie obrzydliwe. I szare. I bure. I ponure. I niewykonalne z powodu kompletnego bezwładu, poczucia bezcelowości, oraz totalnego zagrożenia. Czym? Czymś nieokreślonym, nieuchwytnym ale działającym na nasza zgubę.

Zaczynamy się bać stukania do drzwi, telefonu, kroków na schodach, grozi nam jakieś nieszczęście, dochodzimy do ściany, nie możemy, nie potrafimy niczego. Nie jesteśmy w stanie podjąć decyzji w żadnej sprawie. Ubieramy się jak ostatnia łajza, twarz zamienia się w maskę z grymasem cierpienia. Rozpaczliwym wysiłkiem usiłujemy stwarzać pozory, że żyjemy; otoczenie szepcze za plecami: „co się z nią dzieje”, „chyba źle się czuje”, „coś się babie w główkę stało”. W najlepszym wypadku udajemy się samodzielnie do lekarza, gdzie jedyną odpowiedzią na pytania jest szloch i łzy cieknące strumieniem.

Gorzej, jeśli nie dopuszczamy w swym wypaczonym rozeznaniu rzeczywistości faktu, że pomocny będzie psychiatra, bo gdzieś tam na dnie zaczyna kołatać „wariatka”. Przy odrobinie szczęścia ktoś z otoczenia zda sobie sprawę, że potrzebujemy fachowej pomocy i umiejętnie nakłoni do wizyty. Ostatni dzwonek. Jeszcze wszystko do odzyskania i wyjścia z choroby pod jednym wszakże warunkiem: że – tu wracam do Marka Aureliusza – „zmienimy to, co zmienić możemy”.

Lekarstwa możemy brać całe życie, ale konieczne jest określenie, nazwanie i usunięcie z życia przynajmniej części tych spraw, które depresję powodują. Czasem wystarczy nakłonić dzieci do sprzątania po sobie, rodziców – do nie wtrącania się, czasem zmiana pracy, czasem uda się nakłonić partnera do wyleczenia śmierdzących nóg, ale bywa i tak, że trzeba definitywnie zerwać toksyczny związek, spakować walizki i wyjść, gdzie oczy poniosą.

To najskuteczniejsze lekarstwo bywa niestety kosztowne a recepta najtrudniejsze w realizacji; z bagażu życiowych zaszłości trzeba jednak wyrzucić tyle, aby resztę dało się udźwignąć bez szkody dla zdrowia.
Bo placebo w stylu „trzeba jakoś to znosić, takie życie” prowadzi jakże często na oddział zamknięty, lub każe szukać sznura.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto