Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sentymentalne wędrówki z AKT Maluch śladami pamięci własnej - cz1

Jolanta Dyr
Jolanta Dyr
Plakietka identyfikująca osobę obsługująca imprezę turystyczną z ramienia AKT Maluch - z własnych zbiorów
Plakietka identyfikująca osobę obsługująca imprezę turystyczną z ramienia AKT Maluch - z własnych zbiorów Jolanta Dyr
Akademicki Klub Turystyczny Maluch właśnie skończył pięćdziesiąt lat. Powstał w 1964 roku z inicjatywy grupki turystycznych pasjonatów studiujących na ówczesnym Wydziale Łączności Politechniki Warszawskiej.

Wstęp, czyli krótka geneza wszystkiego

Pomysł utworzenia klubu turystycznego przy swoim wydziale zrodził się w głowach i sercach kilku studentów już w 1962 roku. Często o tym między sobą rozmawiali spędzając wspólnie wolny czas na podmiejskich wędrówkach z plecakiem. W 1964 roku zrealizowali swoje marzenie i na Wydziale Łączności Politechniki Warszawskiej powołany został do istnienia Akademicki Klub Turystyczny Maluch, w skrócie AKT Maluch, lub jeszcze krócej Maluch. Jego twórcy zaprosili do wspólnego wędrowania koleżanki i kolegów z uczelni. Wkrótce Maluchami zaczęto nazywać wszystkich członków klubu, a ich symbolem stał się słoń dumnie patrzący na człowieka ze środka okrągłej, niebieskiej klubowej plakietki. Pierwszym Prezesem klubu został w 1964 roku Zbigniew Rudolf i pełnił tę zaszczytną funkcję do 1967 roku. Tym razem na funkcję prezesa wybrano Andrzeja Pomiankowskiego, który zarządzał klubem przez kolejny rok. Władze uczelni przekształciły niebawem Wydział Łączności w Wydział Elektroniki, a po kolejnych latach ponownie został dostosowany do potrzeb rynku i otrzymał nową, obecnie używaną nazwę Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych. AKT Maluch te wszystkie "rewolucje" przetrwał bardzo spokojnie, bez jakichkolwiek perturbacji i nadal ma się doskonale. Tylko pierwsi członkowie klubu nieco już wydorośleli i może nawet odrobinkę się postarzeli. Dziwnym też zrządzeniem losu zmieniły się z Maluchów w Mamuty. A przynajmniej tak zostały ostatnio nazwane przez obecne pokolenie młodych klubowych latorośli. Zapewne ze względu na nie znaną dziś członkom klubu historię z ery zwanej „prehistoryczną”. Ze swojej strony postaram się nieco przybliżyć znaną sobie historię klubu z dawnych lat, z zastrzeżeniem jednak, że będą to reminiscencje własnej, czyli faktycznie już odrobinkę zmamutowiałej pamięci okraszone ponadto mnie tylko właściwymi emocjami i sentymentalnymi wzruszeniami. Niekiedy może nawet dygresyjnymi połączeniami z inną przestrzenią i innym czasem wplatanymi w opowieść. Dzięki czemu być może opowieść ta będzie bardziej prawdziwa, bo osobista. Doskonale wiem, jako szeregowy, choć honorowy Maluch w mamucim już wieku, że nie jestem najlepszą osobą do snucia wspomnień dotyczących najbardziej odległych w czasie historii z życia klubu, bo po prostu ich nie znam. Dlatego uważam, że na pewno warto by było, aby takie wspomnienia zostały spisane przez bardziej godne tego dzieła osoby - chociażby przez pierwszych prezesów klubu, którzy go tworzyli i organizowali życie turystyczne na naszym wydziale w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku. Ale zanim ktoś bardziej godny i kompetentny zabierze się do spisywania własnych wspomnień, to od siebie napiszę kilka słów o czasie który znam z autopsji. I zapewne zrobię to kilkakrotnie, bowiem za jednym razem na pewno się nie da całości w miarę zwięźle ogarnąć. Brałam w swoim życiu udział w bardzo wielu imprezach turystycznych i w miarę swoich sił i środków biorę w nich także teraz będąc już na emeryturze. Ogromny sentyment nadal łączy mnie jednak z Akademickim Klubem Turystycznym Maluch, w którego imprezach uczestniczyłam i współorganizowałam je bardzo często podczas studiów, ale też wówczas gdy obroniłam dyplom i z tytułem magistra inżyniera weszłam w świat dorosłych podejmując swoją pierwszą pracę zawodową jako inżynier w fabryce lotniczej PZL WSK na Okęciu. Większość rajdów, obozów, złazów, zimowisk, w których uczestniczyłam miało miejsce tak dawno temu, że nie sposób przywołać już z pamięci licznych szczegółów. Sam fakt wzięcia udziału w danej imprezie przypominają mi dzisiaj często jedynie pamiątkowe artefakty, przechowywane przeze mnie jak święte relikwie. Są to plakietki, znaczki, liczne wpisy w książeczkach pieszych i górskich wycieczek, zdjęcia i slajdy, z których setki nadal czekają na skanowanie. Mam jednak jakby na żywo wciąż w pamięci wszystkie te wydarzenia, które łączyły się z wielkimi emocjami i ważyły na losach przyszłego całego mojego życia, choć to dziś gdy mam już skończone 62 lata może być odbierane z pewnym lekkim przymrużeniem oka, bowiem wszyscy wiem, że nie cofnę czasu by cokolwiek zmienić w przeszłości. Zresztą nie chciałabym w niej tak naprawdę niczego zmienić, ale na pewno są takie sprawy które chciałbym jeszcze zrozumieć. I są takie , o których myśląc nadal zadaję sobie pytanie "dlaczego?". Czy znajdę odpowiedzi, tego nie wiem? Być może się dowiem, ale na pewno wiem, że nie wszystkie wspomnienia są warte upubliczniania. Istnieją jednak takie, które na pewno w tym i następnych materiałach opiszę.

Moje pierwsze spotkanie z AKT Maluch

Zaczęłam studiować na Wydziale Elektroniki od zimowego semestru w lutym 1972 roku. Prezesem Malucha był wówczas Edmund Kuna, zwany po prostu Mundkiem. Mundek to bardzo piękna postać. I chociaż tego na pewno nie wie, zawsze mi bardzo imponował swoimi górskimi pasjami. W tym co robił był zawsze prawdziwy i bardzo konsekwentny. W 1972 roku rozpoczął kurs przewodnicki SKPB Warszawa, a już jako przewodnik beskidzki swoje życie mocno związał z górami, zostając z czasem nawet ratownikiem Grupy Tatrzańskiej GOPR. W 1977 roku Mundek jako kierownik poprowadził wyprawę w Hindukusz. Przyczynkiem do zorganizowania tej wyprawy było 20-lecie SKPB Warszawa. Mundek zawsze wokół siebie gromadził osoby, dzielące z nim górskie pasje i inne bardzo szerokie zainteresowania, ale sam sobie starannie dobierał towarzystwo najbliższych przyjaciół. Dla mnie przestrzeń kwalifikowanego chodzenia po górach, szczególnie wspinaczkowa, z liną, spędzanie weekendów w skałkach była tak samo pociągająca co nadal na tyle ezoteryczna, że czułam między sobą a nią nieprzekraczalną granicę. Granicę tak silną, że nigdy nie znalazłam się po jej drugiej stronie. Od samego początku studiów chodziłam po górach, ale to dzięki Basi Rudzińskiej i Andrzejowi Sikorze blisko związanym z Mundkiem i dzielącym z nim górskie pasje zaczytywałam się w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i późniejszych XX-go wieku książkami o treści związanej z górami. Dwie Kangczendzongi; Kangbachen zdobyty; Księga tatr; Sygnały ze skalnych ścian; Tragedie tatrzańskie; Wędrówki Alpejskie; Skalne lato; Mój pionowy świat; Karawana do marzeń;W górach Alaski i Kanady; Trudna góra Rakaposhi; Shispare góra wyśniona; Lśniąca Góra; Na zachodniej ścianie Makalu; Na skalnym Podhalu; Słońce nad Tiricz Mirem; Wołanie w Górach; W stronę Pysznej; Zakopiański jarmark romantyczny i tragiczny; Święta Góra Sikkimu; Dwa razy Matterhorn; W lodowym świecie Trolli; Góry takie kamienne; Góry i partnerzy; Na jednej Linie; Do Himalajów, wiecznych śniegów skarbnicy; Górskie opowieści; Na szczytach Himalajów; Śnieżna pantera; Everest - najtrudniejsza droga; Zdobyć Everest; Rozmowy o Evereście; Mount Everest; W górach wysokich; Nepal; Nepal, królestwo wśród chmur; Świat Tatr; Gawędy o przewodnikach tatrzańskich; Karakorum to tylko część tytułów książek stojących nadal na półkach mojej domowej biblioteki, które z zapartym tchem przeczytałam z inspiracji Mundka i grupy jego przyjaciół poznanych przeze mnie w AKT Maluch i w SKPB. Sama jednak pozostałam na poziomie wędrowania po górach niskich takich jak Beskidy, Bieszczady, Beskid Niski, Sudety, Karkonosze, Góry Sowie, Stołowe i Świętokrzyskie. Przyznam, jednak z dumą, że już na pierwszym roku przeszłam całe Tatry włączywszy w to Orlą perć. Nocowałam w schroniskach nad Morskim Okiem, w Dolinie Pięciu Stawów, Na Ornaku, przeszłam Tatry Zachodnie, większość tatrzańskich dolin - sporo tych wędrówek mam odnotowanych w książeczkach te górskie eskapady. Wędrowałam też po górach poza granicami Polski. Przemierzyłam pasmo Kelimenów w Rumunii, pasmo Olimpu z wejściem na boski tron Zeusa w Grecji, ale też byłam w Kaszmirze w Indiach u podnóża Himalajów i pieściłam swój wzrok widokiem naprawdę wysokich gór, nie wchodząc tam wyżej niż na 4 tysiące metrów z okładem. Sądzę, że wiele w tym zasługi Mundka i jego ekipy, którą nadal zachowuję w serdecznej pamięci i w sercu jako piękny klejnot.

Kilka słów o własnych turystycznych pasjach

Moje turystyczne fascynacje nie powstały na studiach, ale zrodziły się we wczesnym dzieciństwie gdy rozczytywałam się w książkach podróżniczych opisujących dalekie lądy, ciekawe przygody, obce kultury. Wolałam czytać książki podróżnicze Arkadego Fiedlera lub Alfreda Szklarskiego opisujące przygody Tomka w różnych zakątkach świata niż opowieści o Ani z Zielonego wzgórza lub o Pollyannie. Mieszkałam od dziecka na warszawskim Żoliborzu, w jednym z nowo powstałych osiedli WSM'u na początku lat sześćdziesiątych na terenie dawnych pól i łąk po zachodnie stronie dzielnicy, niedaleko Alei Wojska Polskiego, w parafii św. Stanisława Kostki, w której pracował ksiądz Jerzy Popiełuszko i odbywały się comiesięczne msze w intencji ojczyzny. To własnie tutaj bardzo prężnie w latach sześćdziesiątych działało zarówno harcerstwo jak i WSM – owski Społeczny Dom Kultury (SDK) animujący wiele ciekawych form spędzania czasu dla osób w różnym wieku. Jako podlotek należałam już do koła PTTK „Wagusy” i wraz z nim oraz bardzo licznym gronem przyjaciół wędrowałam z plecakiem po Puszczy Białej, Zielonej, Kampinoskiej i innych pięknych, podwarszawskich terenach. Jeszcze przed maturą w szkole średniej zrobiłam patent sternika jachtowego na Zalewie Wiślanym w Jastarni. Dlatego też na początku studiów swoją turystyczną studencką przygodę zaczęłam od koła PTTK nr 1 działającego na Politechnice Warszawskiej, od rajdów z cybernetykami z WAT’u, wędrówek ze Stykami. Brałam też udział w licznych imprezach organizowanych przez SKPB i SKPŚ. Często bywałam w turystycznym klubie Unikat działającym przy Uniwersytecie Warszawskim, a mającym swój lokal tuż obok bramy głównej na Krakowskim Przedmieściu. Wdałam się także szybko w ścisłą współpracę ze Studenckim Klubem Żeglarskim (SKŻ) z którym kilkakrotnie spędzałam letnie wakacje na obozach żeglarskich a raz nawet na Gubałówce na zimowisku narciarskim, podczas którego śnieg spadł dopiero w dzień naszego powrotu do Warszawy. Działałam też od początku studiów w Studenckim Klubie Jeździeckim (SKJ), z którym jeździłam latem na obozy konne, a nawet jeden z nich prowadziłam jako kierownik podczas wakacji w 1974 roku w Kobylnikach pod Poznaniem. W ramach gimnastyki zaczęłam ćwiczyć Judo w AZS - ie. Plan mojego tygodnia na studiach był zatem bardzo napięty, a przecież należało w nim umieścić jeszcze wykłady, laboratoria i inne zajęcia na wydziale, który znany był w studenckim światku, jako bardzo trudny. To fakt, że czasem łatwo nie było, ale nie aż tak w końcu trudno bym zbytnio musiała ograniczać swoje zajęcia pozalekcyjne.

AKT Maluch rusza w szeroki świat

AKT Maluch w pierwszych dwóch latach studiów, pozostawał trochę z boku głównego nurtu moich zainteresowań. Bardzo aktywnie zaczęłam w nim pracować dopiero na trzecim, czyli kalendarzowo rzecz ujmując w 1974 roku. W tym też roku Mundek Kuna przestał być prezesem klubu, a na jego czele stanął Grzegorz Gregorczyk. Chłopak rzutki, stanowczy i bardzo aktywny. Wzrostem górujący nad większością Maluchów. Grzesiek jako prezes chciał wyprowadzić klub na szerokie wody daleko poza granice Polski. Nie był to zbyt łatwy czas na realizację takich pomysłów, ale należało spróbować. Wspinającym się kolegom marzyły się wówczas Alpy, Himalaje, Kaukaz, Pamir lub Hindukusz i to mieli wraz z Mundkiem na swojej uwadze, a Grześkowi zamarzyła się starożytna Troja. W 1975 roku plany prezesa przybrały na tyle realne kształty, że wyjazd na wyprawę został zaplanowany na letnie wakacje. Udało mi się zakwalifikować do ścisłej ekipy biorącej udział w wyprawie. Brałam też aktywny udział w przygotowaniu podróży, chociażby w zgromadzeniu żywności na wyprawę. Z Polski zabieraliśmy prawie dokładnie wszystko do jedzenia prócz wody, pieczywa i owoców. Żałuję, że nie wpadłam wówczas na pomysł bieżącego robienia notatek z przygotowań i z samej wyprawy. Dlatego dzisiaj moje wspomnienia są mało klarowne. Jestem jednak przekonana, że warto do nich dotrzeć, na tyle na ile jest to jeszcze możliwe i ocalić co się da od zapomnienia. Warto też zeskanować slajdy i zdjęcia, a zatem czeka mnie jeszcze olbrzymia moc pracy. Wyprawa do Grecji i Turcji miała być moim pierwszym wyjazdem poza granice Polski. Byłam tym bardzo podekscytowana. Taka wyprawa bardzo pociągała i fascynowała, będąc dopełnieniem dziecięcych marzeń o podróżowaniu po świecie. Byłam szczęśliwa i dumna, że wezmę udział w wielkiej podróży. Wyprawa do Grecji, to temat sam w sobie na oddzielną opowieść i dlatego nie zamierzam tutaj wdawać się więcej w szczegóły. Wystarczy napisać, że organizacja tej pierwszej wyprawy i jej bardzo udany przebieg stał się olbrzymim osobistym sukcesem Grześka Gregorczyka, bowiem otworzył Polskie granice dla wędrownej turystyki studenckiej, w obszar poza kraje demokracji ludowej. Było to naprawdę wielkie osiągnięcie w tamtym czasie. AKT Maluch zyskał bardzo na popularności w turystycznym warszawskim światku. Na naszych imprezach bywało teraz coraz więcej studentów z wielu innych warszawskich uczelni. W kolejnych latach AKT Maluch nadal jeździł do Grecji i Turcji oraz organizował z wielkim powodzeniem kolejne wyprawy do jeszcze bardziej egzotycznych miejsc na świecie, że wspomnę tylko Egipt i Sudan w Afryce czy Malezję w Azji. Grzegorz Gregorczyk piastował stanowisko prezesa w latach 1974 - 1977.

Czym dla mnie jest obecnie AKT Maluch

Takie właśnie pytanie zadałam sobie sama, zastanawiając się nad tym, co bym odpowiedziała gdyby ktoś mi je teraz zadał. Na pewno jest wspomnieniem, pełnym ciepła, które w sobie odczuwam gdy o nim myślę. Wspomnieniem wzruszającym bo przypomina mi moją młodość, która czasami była beztroska, a czasami bardzo trudna, ale z perspektywy minionego życia wspaniała. Dla mnie dzisiaj AKT Maluch to głównie przestrzeń wewnętrzna. To własne odczuwanie wspólnoty i bliskości z osobami należącymi w dużej mierze już do przeszłości, ale nadal bardzo ważnymi, bo na pewno ich obecność w moim życiu mnie budowała. Należałam do pewnej grupy, do stada, można by powiedzieć trywialnie, bo człowiek jest w moim odczuciu istotą stadną. Wiele mi bardzo bliskich osób odeszło już z tego świata i czasami dość dotkliwie doświadczam samotności, a ona nie należy do kategorii doznań przyjemnych. Tym bardziej potrafię teraz z perspektywy minionych lat i doświadczeń życiowych docenić przynależność do grupy jako wartość samą w sobie. AKT Maluch to na pewno przyjaźnie, które nie są dzisiaj kultywowane, z oczywistych powodów, istnieją jednak w pewnej formie w przestrzeni duchowej i są nadal odczuwalne, w czasie spotkań, które co pewien czas mają miejsce, bo większość z nas do nich po prostu dąży i nadal czerpie z nich wiele przyjemności. AKT Maluch to także cała paleta współdzielonych wartości, których nie da się przecenić. Niektórym mogłoby się wydawać, że turystyka to coś bardzo prostego, a nawet prymitywnego. Zajęcie nie wymagające większego intelektu ani niczego szczególnie wybitnego. Spotkałam już takie „podróżujące” prymitywne istoty i wolę omijać je z daleka. Dla mnie turystyka to świadome poznawanie świata, jego różnorodności form i treści. To możliwość też zdobywania ogromnej wiedzy dotyczącej między innymi historii, architektury, geografii, folkloru, kultury związanych ze zwiedzanymi miejscami i obiektami. To także poznawanie wielu nowych ludzi, ich charakterów, życia, radości i trosk. W AKT Maluch zawsze spotykałam osoby bardzo inteligentne, o szerokim spektrum zainteresowań, można by powiedzieć renesansowe. Byli i nadal są z natury swego technicznego wykształcenia ludźmi o ścisłym umyśle ale o humanistycznej duszy. Na wydział, który ukończyłam studiując na Politechnice Warszawskiej trudno było trafić przypadkiem. Gdy zdawałam na studia było siedem osób na jedno miejsce, mimo dwukrotnej rekrutacji w roku. Średnia 4 na egzaminie wstępnym nie wystarczała by dostać się na studia magisterskie. Ja sama ze średnią nieco wyższą niż 4, zaczynałam od kursu inżynierskiego, by po pierwszym semestrze przenieść się na magisterski za warunkową zgodą dziekana i taki właśnie kurs skończyłam z tytułem magistra inżyniera. Dla mnie AKT Maluch to ludzie pokrewni duchowo i przede wszystkim, to ludzie wspaniali, serdeczni, bardzo bliscy, tworzący pewien rodzaj szczególnej wspólnoty. Takiej, która rodzi się podczas pieszej wycieczki, wspinaczki, wspólnej podróży, gdy sobie wzajemnie pomagamy, wspieramy się gdy to jest potrzebne. Gdy rozmawiamy na interesujące nas tematy, gdy wspólne taplamy się w błocie rozmytych deszczem szlaków. Gdy wspólne śpimy na sianie w stodole lub na podłodze mając pod śpiworem jedynie rozłożoną gazetę, bo nie znane są jeszcze karimaty. Ta szczególna bliskość rodzi się też wówczas gdy na przykład w górach właśnie zapadł zmrok, a my nadal na trasie musimy zachować szczególną ostrożność, by przeżyć. Gdy gdziekolwiek spada nagle ulewny deszcz i nogi ślizgają się po kamieniach i ktoś nagle skręca nogę w kostce i nie może iść samodzielnie dalej. Gdy wspólnie gotujemy kolorowy makaronu dla siebie i kolegów niosących w plecaku konserwy dla wszystkich na obiad. Gdy robimy dziesiątki kanapek na śniadanie dla wszystkich uczestników trasy. Ważnym elementem cementującym grupę staje się każdy gest, uśmiech lub ręka podana podczas przeskakiwania potoku. Otwarte ramiona na powitanie i każde miłe słowo, a nawet przytulenie, gdy w oczach nagle z jakiegoś powodu zakręcą się łzy. Także kubek gorącej herbaty podany z uśmiechem gdy zziębniętym dociera się na szarym końcu na nocleg w środku nocy. Wspólne siedzenie po świt przy ognisku, śpiewanie ulubionych piosenek, to oczy wpatrzone w ogniska żar, w niebo pełne gwiazd, w siebie nawzajem. To wspólne kąpiele w jeziorze, przemoknięte śpiwory, namioty i ubrania, wspominane przez dziesiątki lat przy kolejnych spotkaniach. To olbrzymi niekiedy wysiłek dzielony na trasie, słowo wsparcia, przyjazny gest. To porozumienie w pół słowa, a nawet tylko zdawkowy uśmiech. To olbrzymie bąble na stopach podchodzące krwią i przekłuwane na postoju nie sterylna igłą. To jabłka podkradane wspólnie z cudzego sadu na trasie. To setki godzin rozmów, śmiechu, czasem też płaczu. To pierwsze zauroczenia, miłości, pocałunki, rozczarowania. To tysiące, naprawdę tysiące wspólnie przebytych kilometrów drogi, niby bez celu, a jednak zawsze do niego prowadzące. To lina asekuracyjna trzymana w rękach, do których mamy całkowite zaufanie bo trzymają nasze życie tak naprawdę na włosku. Tym wszystkim dla mnie jest AKT Maluch, pozostając już głównie tylko wspomnieniem. Ale też spotkaniem z bliskimi nadal ludźmi podczas kolejnych urodzin klubu. I chociaż gdy dzisiaj wychodzę na rajdową trasę ze studentami nie czuję bezpośrednio tego wszystkiego między sobą a nimi, bo tak naprawdę dzieli nas prawie wszystko - wiek, życiowe doświadczenia, zdrowie i siła w nogach, to wiem doskonale, że ci młodzi ludzie ze swoimi rówieśnikami, a nie ze mną budują tą wspólnotę o której piszę od kilku chwil. Ja dla studentów jestem już Mamutem. Kimś należącym do przeszłości, przypadkowo spotkanym w teraźniejszości. Kimś zbyt wolnym by dotrzymać im kroku. Ale gdyby mi ktoś zadał pytanie czym dla mnie jest AKT Maluch, to jest on również tym pokoleniem młodych turystów, którzy jako ludzie wchodzą dopiero w dorosłe życie i czeka ich wiele różnych doświadczeń, nie zawsze łatwych, nie zawsze szczęśliwych. AKT Maluch to te wszystkie emocje i uczucia nadal odczuwane w głębi siebie gdy myślę o klubie, starych znajomych z przebytych tras i całego młodego pokolenia studentów wędrujących po Polsce i świecie. Gdy wyruszam na trasę z młodymi Maluchami, to z góry zakładam, że może nie być łatwo, a gdy idę na spacer z Mamutami to wszystko wydaje się proste. I tempo jest odpowiednie i ręka podana gdy trzeba i to ciepło wewnątrz klatki piersiowej na swoim miejscu. To właśnie jest dla mnie teraz AKT Maluch! Przepraszam, że tak długo, ale nie sposób jednym zdaniem. Tym bardziej, że wspomnienia (2) to tak naprawdę emocje i sentymenty.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto