Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Syndrom 300 euro

Piotr Smółka
Piotr Smółka
Tablicę każdy ze szkoły pamięta...
Tablicę każdy ze szkoły pamięta... stock.xchng
Wśród wielu Polaków w Irlandii od czasu do czasu napotkać można jakąś osobę, która swą aktywnością zadziwia i pozwala wierzyć, że my, Polacy, możemy robić też coś innego, niż tylko praca za minimalną stawkę.

Taką aktywną osobą jest Andrzej, mieszkający w Shannon. Ostatnim jego pomysłem jest uruchomienie szkoły języka angielskiego metodą Callana... w domu. Idea prosta, ale jakże zarazem atrakcyjna, będąca najlepszym przykładem na to, że nie zawsze do rozkręcenia interesu potrzebne są duże pieniądze. Czasami wystarczy jedynie dobry pomysł, konsekwencja i chęci.

Jak długo tu jesteś? Jak się tu znalazłeś?
- Jestem w Irlandii 5 lat. Do wyjazdu skłoniła mnie sytuacja w Polsce – wiadomo 5 lat temu nie było za wesoło. Szczególnie dla osób prowadzących własną działalność gospodarcza – zajmowałem się od lat produkcją i sprzedażą odzieży. Był to dla mnie zły czas. Przyjechałem tu do Irlandii. Wcześniej był tu mój bratanek, który też za pośrednictwem kolegów znalazł Irlandię. Pamiętam, że na początku było nas Polaków, dosłownie garstka; w Shannon tylko około 15!

Wiem, że jesteś osobą przedsiębiorczą. Jak radziłeś sobie do tej pory, czym się zajmowałeś?
- Zaczynałem od budowlanki. Pracowałem w firmie, która budowała to osiedle, gdzie obecnie mieszkam. Gdy przyjechałem, nie miałem wcześniejszych doświadczeń – nigdy wcześniej nie pracowałem fizycznie - zaczynałem, więc od szczotki i szufli. Chwytałem się każdej pracy. Jakoś tak mi się to wszystko łatwo ułożyło...
Miałem olbrzymie szczęście odkupić dom, od firmy, w której pracowałem. Były to jedne z pierwszych domów na tym osiedlu, które budowaliśmy. Mieszkali tam pracownicy. Ułatwiono mi zakup domu, pomogli mi przejść te wszystkie formalne sprawy, dali lepszą cenę. Po prostu, że tak powiem – dali mi domek na tacy, warunek był tylko pójść i wziąć kredyt. Kto by nie skorzystał…? Odkupiłem od nich dom, i postanowiłem przeznaczyć go na wynajem. Teraz mieszkam w jednym, a wynajmuję drugi…

Zajmowałeś się wieloma rzeczami...
- Pracowałem w jednej firmie 4 lata. Byłem tam od wszystkiego, od prac gruntowych po dachy – wszystko robiliśmy. Miałem okazje pracować z różnymi fachowcami, od każdego z nich wiele się nauczyłem. To byli tylko i wyłącznie Irlandczycy – do dziś uważam, że praca z nimi jest o niebo lepsza niż z Polakami. Moim zdaniem, w nas niekiedy uwidacznia się zbyt dużo złych cech: zawiść, zazdrość, taka mentalność nie zawsze do końca przyjacielska… Myślę, że Polacy przypisują sobie zbyt dużo dobrych cech, wydaje się większości nam, że jesteśmy najmądrzejsi, najładniejsi, najlepsi, same pozytywne cechy, a często tak nie jest.

Zaraz, czy nie jest tak, że istnieje stereotyp Irlandczyka, jako raczej marnego fachowca, jeżeli chodzi o jakieś specjalizacje? Czy to prawda?
- Owszem istnieje taki stereotyp, ale powiedziałbym, że to jest tak 50/50. Spotkałem w swoim życiu tutaj Irlandczyków, którzy mogą świecić przykładem, jeśli chodzi o umiejętności, ale również spotkałem leserów, którzy myślą tylko o tym, gdzie tu się położyć i przespać. Chyba tak jak wszędzie.

Czym się zajmujesz teraz?
- Prowadzę małą firmę, zajmujemy się malowaniem mieszkań.

Teraz troszkę o „szkole” – malowanie pomieszczeń a język to raczej dwie różne rzeczy. Skąd pomysł?
- Wiem, że większość Polaków boryka się z językiem.

Przepraszam, że przerwę, ale muszę jeszcze zapytać - jak jest u ciebie z angielskim?
- No nie jest jakoś na piątkę…

Chodzisz na ten kurs?
- Chodziłem wcześniej, właśnie na taki kurs w Limerick, i to mi zasiało pomysł. Pomyślałem, że założenie szkoły tego typu nie wymaga praktycznie żadnego nakładu finansowego, żadnych specjalistycznych sprzętów – potrzebny jest właściwie tylko nauczyciel i lokal. I trochę chęci.

A czy ciężko było, jeśli chodzi o przepisy prawne?
- Nie ma żadnego porównania z Polską! Po prostu idziesz do urzędu składasz druk i po wszystkim! Nawet prowadząc dwie działalności wszelka biurokracja wydaje się banałem! Jednego dnia składa się druk w jednym urzędzie i to załatwia wszystko! W ciągu dwóch tygodni przysyłają potwierdzenie, i to wszystko. Bez żadnego problemu najmniejszego! Nawet podatki są proste! W Polsce zajmowałem się jakąś różną działalnością, mam, więc doświadczenia: regony, nipy, urzędy skarbowe, ZUS-y - dosłownie cuda na kiju. Koszmar! A tu idziesz do urzędu i od razu działasz.

I udało się.
- Tak, choć przyznam Ci, że wydawało nam się, że wszystko pójdzie sprawniej. Jest trochę za mało ambitnych ludzi… Początek był genialny, przyszło mnóstwo osób, opinie były bardzo pozytywne. Ale później zaczęły się schody – ludzie zaczęli się wyłamywać, mała jest część uczestników, która wyjmuje pieniądze i płaci za miesiąc z góry, często drapią się po głowie, kombinują… Część rezygnuje, bo uznają, że im się to nie przyda – jakoś tak zakorzenili się tutaj, są i żyją i wychodzą z założenia, że wystarczy im tylko praca, i nic więcej. Po co im język… Obserwując polaków mieszkających w Irlandii, nie mówię oczywiście o wszystkich, ale o dużej części, wydaje mi się, że przewraca się niektórym tutaj w głowie. Mój kolega nazwał to kiedyś „syndromem 300 euro”.

Ciekawe! Co to takiego?
- Tak, są ludzie, którzy zarabiają minimum, które tutaj jest całkiem przyzwoite, bo żyjąc i mieszkając można z niego odłożyć jeszcze jakieś pieniądze, pod warunkiem, że będzie się miało trochę samodyscypliny. Można żyć, ale trzeba jednak uważać na wydatki. Ale są też ludzie, którzy nie mają pieniędzy – świadczy o tym fakt, że wystarczy otworzyć jakieś gazety, a reklamuje się Provident - wiadomo, czym ta firma się zajmuje. Skoro istnieje na irlandzkim rynku, to znaczy, że ludzie nie mają pieniędzy… Ale z drugiej strony, niewielu Polakom chce się podjąć jakieś działania, aby podnieść kwalifikacje, chociażby językowe, zmienić pracę na lepszą, bardziej ambitną. Wystarczy im to 300 euro, choć w olbrzymiej ilości przypadków, z powodzeniem mogliby sięgnąć po więcej. Poza tym jest część naszych rodaków, którym się wydaje, że to Irlandczycy powinni mówić po polsku. Czasami aż mi wstyd...

Na zakończenie zapytam jeszcze: czy Ty wraz z rodziną zamierzacie wracać? Jakie plany na przyszłość?
- Ciężko powiedzieć, czasem bardzo często myślimy o powrocie, Polska to Polska, nasz kraj i tam wszyscy się chyba czujemy lepiej, co by tam nie mówić. Człowiek tęskni za krajem, ale w dalszym ciągu ciężko jest tam żyć. Trudno ponownie się wbić w rynek – nawet mając pieniądze na otwarcie jakiejś działalności konkurencja w dalszym ciągu jest olbrzymia. Natomiast… mamy tu córkę, która już trzy lata chodzi tutaj do szkoły i ciężko byłoby jej robić bałagan w życiu. Ma znajomych, przyjaciół, swoje sprawy, zajęcia. Dla niej byłby to jednak cios. Więc póki, co, na razie nie planujemy powrotu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto