Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wszystko ma swój koniec, czyli wielka "profacja"

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Nowy pan kierownik szkoły i na lato i na zimę miał takie samo ubranie i buty " wiatrówki" a pod pachą nosił skrzypce. Pięknie na nich grał i uczył w szkole śpiewu.

Najpierw uczył śpiewać Międzynarodówkę, a potem Kantatę o Stalinie, bo bardzo kochał partię, Lenina i Stalina.
A Stalina najbardziej bo jeszcze żył i nazywał się generalissimus. Miał pan kierownik pięcioro dzieci, a najstarszy synek to był taki trochę dziwny. Pani woźna mówiła że nierozwinięty: dużą miał głowę, resztę trochę za małą i dziwnie mówił. Więc pani woźna, co też była kucharką w szkole dokarmiała te kierownikowe dzieci, żeby się lepiej rozwijały
.
Razu pewnego żona pierwszego kierownika szkoły, ale tego, co się nie zapisał do pezetpeeru, zabrała tego najstarszego synka ze sobą do miasta. No i potem zrobiła się okropna awantura bo jak wrócił, to opowiadał że widział, jak w takim wielkim domu jeden pan ubrany w kolorową sukienkę śpiewał i dymił a ludzi było dużo i też śpiewali i że on chce chodzić do tego kościoła, bo tam jest ładnie. No to pan kierownik się wściekł okropnie i nie życzył sobie żeby mu kto dziecko ogłupiał.

I potem prędko zorganizował przedstawienie dla klasy robotniczo - chłopskiej, bo ta klasa bardzo często siedziała w naszej sali gimnastycznej, kopciła strasznie dużo papierosów i słuchała referatów. Więc żeby mieli coś przyjemniejszego, pan kierownik kazał nam się prędko nauczyć różnych wierszyków, a chór zaśpiewał im kantatę o wielkim Stalinie. I było bardzo pięknie, tylko woźny potem burczał i burczał że parkiet zabłocony. Bo go musiał wiórkami skrobać, żeby mogła być wreszcie gimnastyka na tej sali.

Aż tu jednego dnia patrzymy, a pan kierownik zapłakany i w takich nerwach i kazał się całej szkole ustawić na korytarzu. Klasami, równiutko, według wzrostu i żeby było porządnie. I postawił tak żeby wszyscy widzieli, portret generalissimusa i kwiatki koło niego a nas - mnie i Baśkę, po jednaj z każdego boku i to się nazywała warta honorowa. A cała szkoła nazywała się apel żałobny. Bo właśnie ten pan generalissimus wziął i umarł. I dlatego pan kierownik płakał i grał kantatę. Cały apel czekał, aż będą będzie wyła w straży syrena bo wtedy miała być cisza i nikomu nie wolno się było ruszać. Wszyscy na baczność. No i tak było.

Ale w samym środku tej wielkiej ciszy taki jeden trochę głupi Janek, jak to on, puścił okropnego bąka. Bo on zawsze tak robił - cisza czy nie - puszczał bąki i już. I tak nam się z tego wszystkiego zachciało śmiać, że tylko było słychać prychanie i chichotanie zamiast tej ciszy i pan kierownik cały blady biegał i krzyczał: - kto to zrobił? cisza! to profacja! I takie tam inne. A nam z Baśką to się aż majtki mokre zrobiły z tego nie wyśmianego śmiechu.
Nikt nie naskarżył że to głupi Janek zrobił tą profację. Nie wiem dlaczego tak to pan kierownik nazywał, bo to było przecież zwyczajne pier... nie żadna profacja. No i taki to był apel z powodu śmierci wielkiego ojca narodów, generalissimusa Stalina.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto