Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwsza Dama światowego jachtingu

snaj
snaj
Na jachcie Szmaragd.
Na jachcie Szmaragd. Z archiwum Krystyny Chojnowskiej Liskiewicz.
Polka, jako pierwsza kobieta na świecie, samotnie opłynęła kulę ziemską. Podczas zakończonego 20 marca 1978 roku, rejsu Krystyna Chojnowska Liskiewicz pokonała 28.696 mil morskich, co zajęło jej 356 dni.

W usytuowanym na obrzeżach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego wieżowcu, odwiedzam niezwykłą osobę - Pierwszą Damę światowego jachtingu, Krystynę Chojnowską Liskiewicz. Niezwykłą, ponieważ jako pierwsza kobieta w historii jachtingu samotnie opłynęła świat. Wyczyn Polki, zarejestrowany został w Księdze Rekordów Guinnessa.

Drzwi otwiera mi uśmiechnięta drobna pani, sylwetką odbiegająca od wyobrażeń o silnej zdobywczyni mórz i oceanów świata. Niewielkie mieszkanie, standardem nie różniące się od tysięcy innych, każe przypuszczać, że jego właścicielka oprócz satysfakcji osobistej z wyczynu, wymiernych w złotówkach korzyści nie osiągnęła - mimo przysporzenia splendoru swojej Ojczyźnie. Obdarzona mianem Damy - pozostała sobą; bezpośrednią, zwyczajną osobą. Bo, jak mówi: "Samo życie kształtowało moją osobowość. To dobra szkoła, nauczyła mnie szacunku dla pracy, człowieka i Polski".

Z wartkiej, acz przerywanej dygresjami rozmowy, wyłaniał się portret wielkiej żeglarki.
„Szkołę życia”, dzieckiem będąc, rozpoczęła podczas II wojny światowej w Warszawie.
Wyrzucona z włączonego do getta domu, rodzina Chojnowskich po latach wojennej tułaczki pozbierała się w Ostródzie na tzw. Ziemiach Odzyskanych.

Tu mała Krystyna dorastała, pobierała nauki i zaprzyjaźniła się z oddalonym o 50 m od domu jeziorem. Nauka w szkole podstawowej i średniej a równocześnie w muzycznej w klasie fortepianu, urozmaicana była wypadami z ojcem nad jezioro, wyremontowanym własnym sumptem kajakiem.

Zafascynowana wodą, porzuciła muzykę i rozpoczęła zgłębiać tajniki żeglowania, na początku za pośrednictwem periodyku „Morze”. Po ukończeniu szkoły średniej, nie miała wątpliwości, co
pragnie w życiu robić. Rozpoczęła studia na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Z dyplomem inżyniera budowy okrętów podjęła pracę w Biurze Projektów Stoczni Gdańskiej. Pracując w męskim zespole, wiedzą i doświadczeniem dorównywała kolegom, obalając będący w powszechnym obiegu mit „blondynki”.

Żeglarstwo, z zainteresowania przerodziło się w pasję. Zdobywała kolejne stopnie wtajemniczenia morskiego, by osiągnąć najwyższy - kapitana żeglugi wielkiej jachtowej. Nadszedł czas pierwszych wypraw. Z kobiecą załogą, na klubowym jachcie Szmaragd, ruszyła na Bałtyk, a następnie trudne Morze Północne. Zwycięsko wychodząc z potyczek z kaprysami pogody, awaryjnością sprzętu, żeglarka zyskała uznanie środowiska i kiedy w Polskim Związku Żeglarskim pojawił się pomysł podjęcia ryzyka opłynięcia kuli ziemskiej przez kobietę, zaproponowano to najlepszej - kapitan Krystynie Chojnowskiej Liskiewicz. To prestiżowe przedsięwzięcie finansowane było przez Polski Związek Żeglarstwa, przy bezwzględnym warunku - musi się udać! Gwarancję sukcesu zapewniała właśnie pani Krystyna.

Projektowaniem jachtu zajął się Kierownik Biura Projektowego Stoczni Jachtowej, mąż żeglarki inż. Wacław Liskiewicz, i realizacją zadania, także Stocznia Jachtowa im. J. Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku. Do pracy przystąpił zespół doświadczonych fachowców, a pani kapitan zajęła się sporządzeniem spisu rzeczy i produktów niezbędnych w czasie planowanego rejsu. Po 6 miesiącach jacht zwodowano nadając mu imię Mazurek. Ze względu na układy wiatrów pasatowych Mazurka przetransportowano drogą morską do Las Palmas, i stąd żeglarka wyruszyła w podróż dookoła świata.

Podczas trwającego dwa lata, zakończonego 20 marca 1978 roku rejsu, Krystyna Chojnowska Liskiewicz pokonała samotnie 28.696 mil morskich, co zajęło jej 356 dni.

***
Podjęła pani wielkie wyzwanie obarczone ryzykiem. Zagrożenia czyhały zewsząd, ze strony przyrody, ludzi, sprzętu, a także własnych słabości. Jakie argumenty znalazły się na drugiej szali?
- Za podjęciem tej próby przemawiało moje dotychczasowe doświadczenie, wiedza teoretyczna i praktyczna znajomość obsługi jachtu, począwszy od ręcznych prac bosmańskich, po nawigację. Swoje szanse na sukces oceniałam wysoko i zależało mi, aby mój sukces osobisty przyniósł splendor Polsce.

Podczas rejsu nękały panią kłopoty techniczne, w niektórych rejonach nie było łączności, a także zdarzył się epizod ze zdrowiem. Czy nie pojawiła się myśl o rezygnacji, nie kusiło, by rzec „mam tego dość”?
- Wybierając się w taką podróż byłam przygotowana na różne niespodzianki. Płynęły ze mną narzędzia i inne materiały, a nawet wyposażono mnie w długą broń; na szczęście nie musiałam jej użyć. Chociaż rejs do łatwych nie należał, nie znalazłam się w jakiejś ekstremalnie trudnej sytuacji. Z problemami technicznymi dawałam sobie radę, a poważniejsze likwidowane były podczas postojów w portach etapowych. Kiedy Gdynia Radio nie miało zasięgu, porozumiewałam się za pośrednictwem polskich jednostek rybackich łowiących w pobliskich akwenach. A zdrowie?… przejściowa dolegliwość spowodowana niedostatkiem wody pitnej.

Przygnębiający bezkres wód, hałas wiatru, monotonny szum silników i …samotność – czy wytrzymywała psychika?
- Wbrew pozorom, samotności nie odczuwałam, a bezkres wód nie przerażał. Na jednoosobowej załodze spoczywa tak wiele obowiązków, że na przygnębiające stany nie ma miejsca. Żeglowanie wymaga wiele fizycznego wysiłku, a zmęczenie odreagowuje się snem. Choć lubię muzykę, nie mogłam sobie pozwolić na jej słuchanie. Zachowanie bezpieczeństwa rejsu, wymagało koncentracji uwagi, śledzenia pracy silników i innych urządzeń pokładowych, wsłuchiwania się w ich rytm.

Hmm… znaczy to, że relaks praktycznie sprowadzał się do snu? Podczas podróży przekraczała pani różne strefy czasowe, klimatyczne, czy nie zaburzało to funkcjonowania organizmu?
- Udało mi się zachować cykl dobowy. Poza sytuacjami wymagającymi czuwania, jak
np. pogorszenie pogody, silne prądy, spałam zdrowo.
Płynąc przez wiele dni bez zawijania do portu, niekiedy zmuszona była pani do racjonowania wody - do picia zabraknąć jej nie mogło. A przecież nie zaniedbywała pani higieny; mycie, pranie, zmywanie…
- Wody było mnóstwo… słonej. To nie było to, co mogłabym polubić, ale doskonale zaspakajała bieżące potrzeby. W jednym z portów spotkałam holenderską parę z niemowlęciem, która do jego kąpieli używała właśnie takiej wody. Tę parę ponownie spotkałam po kilku miesiącach; dziecko było zdrowe w całkiem dobrej kondycji. Da się funkcjonować i w takich warunkach.

Gwoli sprawiedliwości przyznam, że podczas dwuletniego rejsu, od czasu do czasu spotykałam się z cywilizacyjnymi luksusami. Kiedyś zaproszono mnie na przepływający w pobliżu polski statek, a także w czasie postojów w portach, byłam zapraszana i goszczona przez polskie i inne sympatyczne rodziny. W ich domach mogłam rozkoszować się jadłem oraz pachnącą kąpielą.

Niewątpliwie, takie wydarzenia cieszyły - zejście na ląd, towarzystwo rodaków, krótkie wycieczki. A na wodzie, jakie przyjemne momenty - oprócz świadomości, że pokonałam kolejne mile dzielące od celu - pani zapamiętała?
- Z pewnością te, kiedy zbliżałam się do lądu; szczególnie utkwił mi w pamięci bajkowy widok wyspy Thaiti, zdecydowanie piękniejszej od też pięknych wysp Markizów. Także nie zapomnę spotkania na Pacyfiku ze stadkiem delfinów. Przyjazne, wesołe opływały jacht dookoła, ścigały się, uderzały noskami w kadłub… może chciały mi coś powiedzieć? Piękny obraz, sfotografowałam, ale niestety zdjęcia nie udały się, szkoda.

Wielka przygoda na wiele miesięcy wyłączyła panią z życia zawodowego, towarzyskiego, rodzinnego. Teraz po latach, jak pani ocenia swoją decyzję - warto było?
- Z przekonaniem powiem; warto było! Gdybym ponownie dostała taką szansę - oczywiście już nie teraz - nie wahałabym się ani chwili. Przeciwnie, jeśli zrezygnowałabym z tego daru losu - żałowałabym!
Zapis podróży w książce pani autorstwa pt. „Pierwsza dookoła świata” - ukazał się w 1979 roku. Za otrzymane z Wydawnictwa Morskiego w Gdańsku honorarium, zakupiliście państwo mały jacht, przez sentyment do pierwszego, nosi imię Mechatek 2. Czy zamierzacie państwo wypłynąć nim na wielka wodę?
- Oczywiście, z wypraw, może nieco krótszych, nie rezygnujemy, ale tymczasem zamysł dokąd, jeszcze jest w fazie rozważań. Oboje z mężem zakończyliśmy aktywność zawodową. Mamy czas, niezłe zdrowie i nic nie stoi na przeszkodzie do kontynuowania wspólnej naszej pasji - żeglarstwa.
Nie ograniczam się do realizacji własnych zainteresowań. Działam społecznie szkoląc młodzież w Akademickim Klubie Morskim, którego jestem członkiem od 50 lat.

Jest pani osobą pogodną, wyrozumiałą i tolerancyjną. Być może dlatego nie usłyszałam słowa krytyki pod niczyim adresem, a przecież wiem, że nie wszystko było „po różach”, np. sprawa Mazurka.
- To prawda; zabolało mnie, kiedy dowiedziałam się, że Mazurka na którym opłynęłam świat, Polski Związek Żeglarski sprzedał prywatnemu właścicielowi wraz z nazwą (sic!). Sławny jacht o oryginalnej, unikalnej konstrukcji, powinien trafić do muzealnych zbiorów żeglarstwa polskiego. Nie godziło się tak postąpić!

Jeśli już mowa o rozczarowaniach, to wspomnę jeszcze jedno bolesne zdarzenie. W roku 1979 w Kanadzie zorganizowano światową wystawę jachtów, na którą i ja zostałam zaproszona. Uczestnicy prezentowali swoje eksponaty, promowali je. Mnie dopytywano, dlaczego nie ma słynnego Mazurka. Cóż mogłam powiedzieć… Że pożałowano pieniędzy na jego transport?

Bezmyślna krótkowzroczność! Jacht zbudowany przez Stocznię im J. Conrada Korzeniowskiego tam pokazany, niewątpliwie przyniósłby producentowi zamówienia i pieniądze. Nie pierwszy to przypadek, że zlekceważono promocję wartościowego polskiego produktu.

Aby nie kończyć pesymistyczną konstatacją … proszę przyznać, że jednak pani wkład w promocję polskiego żeglarstwa został doceniony.
- Myśli pani o honorach? - To tak. W roku 1978, z rąk Edwarda Gierka, otrzymałam Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W roku 1978 odznaczono mnie Złotym Medalem za osiągnięcia sportowe, w tym samym roku otrzymałam francuski Srebrny Medal Ministra Sportu i Młodzieży;wówczas taki Medal wśród Polaków miała tylko pani Irena Szewińska. W 2009 roku za całokształt uhonorowano mnie Super Kolosem, nagrodą przyznawaną Zdobywcom.

Dziękując za rozmowę życzę, aby jeszcze długo dopisywało Pani zdrowie, a podczas kolejnych wypraw towarzyszyły pomyślne wiatry. Ahoj!

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto