Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na Alpach w Splugen

MichalTyrpa
MichalTyrpa
Nie wolno tracić nadziei, że dwie, zgoła odmienne perspektywy kiedyś się spotkają. Od tego zależy wszak przyszłość Europy.

W niemieckich mediach zdaje się obowiązywać zasada „O Polsce - źle,
albo wcale”. Jeśli już jakaś gazeta raczy nas zaszczycić czymś więcej
niż suchą wzmianką w dziale Informacje, zmuszona jest przybierać ton
pouczeń ex cathedra. Czyni to, rzecz jasna, w ramach promowania
europejskiej kultury dialogu, opartej na zasadach szacunku, uważnego
wysłuchania drugiej strony oraz dogłębnego rozważenia argumentów.
Dziedzictwo Goethego, Schillera, Hölderlina i Nietzschego pozwala
niemieckim żurnalistom spoglądać na Europę z perspektywy prawdziwie
alpejskiej.

Ich polski kolega mógłby co
najwyżej wdrapać się na Rysy. Najczęściej jednak nie chce mu się wleźć
choćby na ukrzyżowany Giewont. Podczas kiedy Niemca przygotowującego
się do napisania najkrótszego nawet komentarza stać na wysiłek wybrania
się do Paryża, Londynu, czy Nowego Jorku, pełen kompleksów Polak woli
kiscić się w zatęchłej atmosferze rodzinnego grajdołka. Nic dziwnego,
że kiedy się spotkają, nijak nie potrafią się dogadać. Niemiec, pełną
piersią wdychając alpejskie powietrze, omiata orlim spojrzeniem całą
połać kontynentu. Polak nieustannie jęcząc, wpatruje się w czubek
własnego, z wiadomych przyczyn nabrzmiałego nosa. Niemiec z precyzją
dziewiętnastowiecznych idealistów błyskawicznie ujmuje istotę problemu.
Polak urągając estetyce, z wdziękiem ekshibicjonisty epatuje go
bliznami. Niemiec odwołując się do kanonu wartości uniwersalnych
apeluje o rozsądek. Polak kwęka o umarłym przed stuleciem Bogu.

Mimo
najszczerszych chęci, mimo licznych dobrodziejstw i wyświadczonych
łask, niemiecka dobra wola nieodmiennie rozbija się o mur polskiej
niewdzięczności. Nawet upomnienia Polaków znających Niemcy - by
wymienić Mirosława Kraszewskiego** - wielu z nas nie trafiają do
przekonania. To niewiarygodne, ale niejeden polski obywatel nie potrafi
uszanować nawet tego, że niemiecki właściciel gazety pozwala mu pisać
po polsku. I to całkiem za darmo!

Oczywiście,
można się tym wszystkim nie przejmować. Każdy przecież ma problemy.
Jedni moszczą sobie miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, inni z
zapartym tchem czekają na kolejne rewelacje Anety Krawczyk. Chacun son gout.*

Spójrzmy
jednak na relacje polsko-niemieckie z większą empatią i z większym
krytycyzmem. Nie koniecznie z poziomu ministerstw. Minimum taktu,
którego lekcji (również bezpłatnej) udzielili nam niedawno niemieccy
sympatycy sportu, powinno nas zmobilizować do pochylenia się nad ciężką
dolą ich ziomków w Polsce. Nie ma sensu przypominać w tym miejscu o
budzących grozę, urzędowych prześladowaniach mniejszości na
Opolszczyźnie. O tym wszyscy wiedzą nie od dziś. Gorzej, że liczne
szykany dotykają również przyjezdnych. Dość powiedzieć, że zaciekawiony
historią, Bogu ducha winny turysta z Westfalii, na dzień dobry
częstowany jest przez autochtona nie trzymającą się kupy opowieścią o
tym, co się stało z wcześniejszymi mieszkańcami krakowskiego Kazimierza
i ponad 800 polskich wsi. Jak to jest, zastanawia się nasz gość, że
mieszkańcy Francji, Belgii i Holandii na podobne pytanie potrafią
odpowiedzieć krótko i rzeczowo? Odpowiedź jest oczywista – Europa, to
nie wschód.

Niejeden niemiecki
korespondent zamiast wygrzewać się w słońcu Ibizy, cierpi męki zesłania
nad Wisłę i Odrę. I niemal nikt mu nie współczuje. Jedyną pociechą,
jaką mu zostawiono jest delektowanie się szlachetnym poczuciem własnej
wyższości. Tymczasem smutna rzeczywistość coraz częściej zmusza go do
formułowania apeli pod adresem berlińskiego rządu o zdecydowane
położenie kresu nierozsądnym tyradom warszawskich polityków. W
konsekwencji, w jego zatroskanym o kształt Europy sercu, imperatyw
cywilizacyjnej misji nieustannie walczy z rosnącą abominacją.

Nasz
misjonarz i mentor jest jednak cierpliwy. Wie, że trzeba z mozołem
robić swoje. Nikogo ani niczego nie przekreślać raz na zawsze. Kto wie,
może pewnego dnia Polacy wreszcie zrozumieją gdzie ich miejsce. Może –
jak zauważył pewien urzędnik Jugendamtu – tak jak Żydzi wyciągną
wnioski z doświadczeń ostatniej wojny. Dziś mieszkańcy Gutersloh nie
muszą Żydowi tłumaczyć, że na terytorium RFN po prostu nie wypada mówić
do dzieciaka po hebrajsku.

Nie traćmy tedy
nadziei. Wciąż istnieją szanse, że zamiast opowiadać bzdury o
rewizjonistach z NPD, Związku Wypędzonych albo Pruskim Powiernictwie,
Polacy nareszcie zatroszczą się o belkę we własnym oku.

Zanim to nastąpi, cierpliwemu wychowawcy krnąbrnej słowiańskiej tłuszczy pozostaje z goryczą powtarzać:

I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam,

I postać twoją widzieć lękam się i żądam.

Przypisy

*"Chacun son gout" (franc.) w przybliżeniu: każdy ma swoje upodobania (swój smak), por. de gustibus non est disputandum.

** Mirosław Kraszewski - polski lekarz zamieszkały w RFN, który od lat walczy (i przegrywa) z niemieckimi urzędami o możliwość rozmawiania po polsku ze swoim synem Filipem.

Przeczytaj:

https://naszemiasto.pl/wiadomosci24/

https://naszemiasto.pl/niemiecka-wielokulturowosc-czyli-lebensborn-xxi-wieku/ar/c1-4418014

https://naszemiasto.pl/europo-zbudz-sie/ar/c1-4418018

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto