Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na pustyni nie odmawia się poczęstunku

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Czerwone wydmy
Czerwone wydmy Nadia Leow
Rezerwat Wadi Ramm to jedna z największych atrakcji w Jordanii. Trafiam tu na płaską jak stół pustynię, wyrastające z niej gigantyczne skały, cuda przyrody i fascynujących ludzi.

Być może myślisz, że pustynia to tysiące identycznych wydm i wszechobecny piasek, na których po pół godzinie umarł(a)byś z nudów i gorąca, ale rezerwat przyrody Wadi Ramm taki nie jest. Oczywiście piasku jest tu pod dostatkiem, a temperatura w dzień przekracza 40 stopni. Kto by się tym jednak przejmował, gdy ze wszystkich stron otaczają go gigantyczne skały z piaskowca? Do tego dochodzą gościnni Beduini, stada wielbłądów, starożytne malowidła Nabatejczyków, malownicze kaniony i doskonałe tereny wspinaczkowe. A nawet ten męczący piasek staje się atrakcją, gdy zamiast standardowej żółci przybiera kolor czerwony albo brązowy.

Śladami Lawrance'a w Arabii

Abdullah, przewodnik po Wadi Ramm, składa naszej czteroosobowej grupie propozycję nie do odrzucenia. Za równowartość 10 euro oferuje nocleg, kolację, śniadanie i pomoc w przemieszczaniu się po rezerwacie. Planujemy przejść około 8 km, a ponieważ jest już południe,
będziemy poruszać się w największym upale. Mimo to w ogóle się tym nie martwię. Wczorajszy dzień spędziłem na opalaniu, kąpieli i podziwianiu raf koralowych w Morzu Czerwonym. Trochę wysiłku dla odmiany dobrze mi zrobi.

Pierwszy cel to Źródło Lawrence'a. Nazwa miejsca pochodzi od nazwiska Thomasa Edwarda Lawrence'a, brytyjskiego archeologa, wojskowego i agenta wywiadu. Jego barwne życie zainspirowało producentów do nakręcenia filmu „Lawrence w Arabii”, którego akcja toczy się m.in. w Wadi Ramm. W czasie I wojny światowej Lawrence podburzał zbuntowanych Arabów do podjęcia bardziej ofensywnych działań przeciwko Turcji. Jednym z jego największych sukcesów było zdobycie strategicznego portu w Akabie, a w efekcie zahamowanie uderzenia wojsk tureckich na rejon Kanału Sueskiego. Podobno w czasie wyczerpującej przeprawy do Akaby arabscy powstańcy korzystali właśnie ze Źródła Lawrence'a.

Kanion, czy fatamorgana?

Pomimo wysokiej temperatury nagromadzona w wąskim korytku woda ze źródła jest lekko chłodnawa. Obmywam nią twarz i ruszam do Kanionu Khazali. Jest to wąska szczelina pomiędzy dwoma wysokimi skałami, których nie sposób przeoczyć na płaskiej jak stół pustyni. Zakładam, że skoro już je widzę, to szybko pomaszeruję i za chwilę będę się wylegiwał w cieniu kanionu. Wyprzedzam grupę i samotnie kieruję się w stronę kanionu. Mija 10 minut marszu, potem następne, następne i jeszcze następne, a skały wciąż wydają się być tuż-tuż.

Pogoda coraz bardziej mnie męczy. Słońce, odbijając się od piasku, uderza w moje nieosłonięte oczy, a rozżarzone powietrze z trudem przechodzi mi przez płuca. Na dodatek pustynia robi się grząska i z każdym krokiem zapadam się w ziemię, przez co muszę zwolnić tempo marszu. Co gorsza nie jestem w stanie oszacować, jaka odległość dzieli mnie od kanionu. Nagle na tle skał dostrzegam maleńki, srebrny punkcik, od którego odbija się słońce. To samochód terenowy, przy którym obozują jacyś ludzie. Czeka mnie jeszcze kawał drogi do przejścia. Robię przerwę i duszkiem wypijam 0,5 litra wody. Mam ochotę opróżnić całą 1,5-litrową butelkę, ale tak pozbawiłbym się połowy mojego zapasu. Poza tym czuję, że więcej jest w tym nieuzasadnionej paniki (jestem na pustyni, mogę umrzeć z pragnienia!), niż rzeczywistej potrzeby.

5 minut przed dotarciem od kanionu jeden z obozujących w cieniu skał mężczyzn wsiada do samochodu i rusza w moją stronę. Młody Arab ubrany jest w tradycyjny strój, który przypomina mi sutannę. Z uśmiechem oferuje mi podwiezienie do obozowiska, gdzie czeka już herbata i jedzenie. Biorę go za miejscowego Beduina, który pomaga zachodnim turystom zregenerować siły, by później wystawić im za to kosmiczny rachunek. Dziękuję za propozycję i ruszam dalej pieszo.

Na miejscu okazuje się, że Arabowie rozłożyli się na jedynej ocienionej przestrzeni po tej części skały. Witam się z nimi i szukam miejsca, gdzie mógłbym trochę ochłonąć. Mężczyźni pytają się, czy chcę się napić herbaty, ale wykręcam się brakiem pieniędzy. Tymczasem Arabowie przedstawiają się jako turyści z Arabii Saudyjskiej i za swoją gościnę nie chcą ani grosza. Siadam więc na ich kocu i z malutkich szklaneczek szybko wypijam kilka kubków mocnej i słodkiej herbaty, która szybko gasi pragnienie. Reszta mężczyzn zajmuje miejsca wokół mnie, puszcza w obieg baniak z wodą do umycia rąk, a na środku ląduje wielki, wspólny talerz z mensaf. To tradycyjna potrawa Beduinów składająca się z ryżu i baraniny. Niestety, zamiast mięsa dostrzegam tylko skórę i kości, na widok których zbiera mi się na mdłości. Mimo to moi gospodarze biorą je do ręki i ogryzają ze smakiem. Żeby ich nie urazić, nabieram dłonią ryż polany tłuszczem, biorę jedną z podtykanych mi kości, udaję, że się nią zajadam, po czym odkładam ją na miejsce. Na wyssanej z życia pustyni nie wypada odmówić poczęstunku, nawet gdy na widok potrawy robi mi się niedobrze. Na deser jemy idealnego na upał arbuza. W międzyczasie dołącza reszta mojej grupy.

Noc wśród gwiazd

Żegnamy się z naszymi gospodarzami i wysyłamy smsa do przewodnika żeby nas odebrał spod kanionu. Zamiast Abdullaha sfatygowaną ciężarówką przyjeżdża jeden z jego dwunastu braci. Siadamy na ławeczkach w części, gdzie na co dzień przewozi na ładunek. Przez całą drogę samochód podskakuje na pustynnych wertepach i boję się, że za chwilę wylecę przez niewielką barierkę. W pewnym momencie kierowca zatrzymuje się i proponuje żebyśmy dalszą drogę przeszli na piechotę i dłużej nacieszyli się wspaniałymi widokami. Jesteśmy już tak wyczerpani upałem, że prosimy, by zawiózł nas bezpośrednio do obozowiska. Kierowca robi jednak krótki przystanek, na którym wspinamy się na czerwone wydmy i oglądamy starożytne malowidła Nabatejczyków.

Ukryte w skałach obozowisko mile mnie zaskakuje. Mimo że znajdujemy się na środku pustyni, to jest tu normalna toaleta z bieżącą wodą, a nawet prysznic. Oprócz tego jest też zadaszona część do spania, w której można rozłożyć karimaty i śpiwory. My wybieramy jednak nocleg na zewnątrz, skąd możemy podziwiać rozgwieżdżone niebo. Wcześniej spożywamy kolację złożoną z przypominającego naleśniki chleba i humusu, czyli przecieru ze smakującej jak groch ciecierzycy. W czasie posiłku wszyscy przysłuchujemy się Abdullahowi, który wywołuje echo w dolinie, parodiuje swoich klientów z Niemiec i Japonii, i opowiada o życiu na pustyni. Na koniec puszcza z komórki rapową piosenkę, w której opływający w luksus piosenkarz z zaciętym głosem opowiada o ciężkim życiu w murzyńskim getcie Nowego Jorku. Na środku pustyni amerykański gangsta rap brzmi jeszcze żałośniej, a zarazem śmieszniej niż na co dzień. Po raz pierwszy tego dnia przypomina mi o odległej cywilizacji, a o niej chciałbym teraz zapomnieć.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto