Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Radziecka prawda, polskie dylematy...

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
Prawda o stanie wojennym ma kilka twarzy. Jedna z nich to twarz radzieckiego komunisty, który kierując się umiłowaniem prawdy, przekazuje polskim patriotom zapewnienie, że ze stanem wojennym nie miał nic wspólnego.

Czołowi polscy prawicowi politycy i tacyż sami historycy polityczni, których nazwisk nie warto nawet wymieniać, dowodzą, że w 1981 r. Polsce nie zagrażała żadna inwazja ze strony Związku radzieckiego, a dobrotliwy i wyrozumiały dla Polaków L. Breżniew, wręcz ich wspierał w dążeniu do wyrwania się z radzieckiej hegemonii.

Dowodem na to są, według nich, liczne zapewnienia radzieckich komunistów, że oni do Polski żadnych wojsk nie mieli zamiaru wysyłać i nawet informowali o tym satrapę Jaruzelskiego. Towarzysze radzieccy rozumieli dążenia polskich robotników i polskich inteligentów i dlatego zlecali gen. Jaruzelskiemu rozwagę i umiar
w postępowaniu. A mówienie o jakiejś próbie puczu, mającego gen. Jaruzelskiego odsunąć od władzy, to tylko wymysł zachodnich imperialistów, dybiących na dobre imię Kraju Rad.

Oni żadnych zapasowych ekip kierowniczych nie tworzyli, nie infiltrowali polskiego wojska, polskich sił bezpieczeństwa, lotnisk, dróg i środków łączności. W ogóle tym, co się w Polsce działo byli raczej mało zainteresowani i uważali, że polskie problemy, Polacy
rozwiązywać muszą sami.

Polscy patrioci spod znaku PiS, PO i innych odrzutów prawicowego światka politycznego, zapewnienia te uważają za godne najwyższego zaufania i za nic mają wszystko to, co mogłoby tym zapewnieniom przeczyć. Za nic mają polskie źródła archiwalne, wspomnienia Polaków, którzy w tamtych czasach sprawami kraju się zajmowali, lub wspomnienia i odczucia zwykłych mieszkańców, którym przyszło żyć w tamtych czasach.

Polskim prawdziwym patriotom wystarczają dowody, które radzieccy komuniści im dostarczają w liczbie wskazującej, że mówią tylko prawdę i samą prawdę. I jakoś tym patriotom nie przeszkadza, że z tych samych źródeł pochodzą dokumenty wskazujące, że polskich oficerów w Katyniu i innych miejscach kaźni, zamordowali strzałem w tył głowy hitlerowcy oprawcy, a nie szlachetni bojownicy spod znaku NKWD.

Przecież radzieccy komuniści (nawet w obecnej dobie) dysponują dokumentami na to wskazującymi, bo przecież w sprawie tej zbrodni przeprowadzone było drobiazgowe śledztwo, które wykazało niemieckie sprawstwo. Nie radzieckie, niemieckie.

Jak się okazuje, dla prawdziwych Polaków, słowo honoru radzieckiego czekisty wystarcza i dlatego żadnej wątpliwości nie mają i mieć nie będą, że w grudniu 1981 r. Polsce ze strony ZSRR zagrażało cokolwiek innego, niż szczera internacjonalistyczna przyjaźń i zrozumienie występujących trudności. Zapewne przejściowych.

Trwająca od lat polityczna akcja zakłamywania najnowszej historii Polski, a zwłaszcza okresu 1944 – 1989 r, prowadzona przez różne odłamy polskiej prawicy, przyniosła oczekiwane efekty, które na dzień dzisiejszy wyrażają się np. w całkowicie wypaczonym spojrzeniu na problemy związane z wprowadzeniem w 1981 r. stanu wojennego. I chociaż przez dziesięciolecia wszelkie badania opinii społecznej wskazywało, że większość Polaków wprowadzenie stanu wojennego uznawała za uzasadniony, to i tak wbrew tym opiniom, we wszelkich mediach trąbi się o straszliwej zbrodni, dokonanej na żywym ciele Narodu Polskiego.

Dziś, 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego, liczba żyjących Polaków, bezpośrednich świadków tamtych wydarzeń, znacznie zmalała. A mimo to, prawie połowa polskich dorosłych obywateli w dalszym ciągu uznaje, że wprowadzenie stanu wojennego było w pełni uzasadnione.

Zapewne część z tak myślących pamięta dobrze gorączkę tamtych dni, triumfujący festiwal strajkowy i rozlegające się tu i ówdzie gromkie okrzyki, że już niedługo, już za chwilę "na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści", czy "bój to będzie ich ostatni". Okrzyki zapowiadające krwawe porachunki z władzą i tą częścią polskiego społeczeństwa, która tą władzę popierała. Ta część polskich obywateli pamięta też permanentny brak wszystkiego, co do normalnego życia było potrzebne, zbliżającą się ostrą zimę i groźbę strajku generalnego w całej Polsce.

Groźba ta jeżyła włosy na głowie tym, którzy zdawali sobie sprawę, mieli świadomość konsekwencji, jakie taki strajk sprowadziłby na całe społeczeństwo. Poczucie tego zagrożenia spowodowało zapewne, iż wprowadzenie stanu wojennego nie spotkało się z jakimkolwiek rewolucyjnym narodowym zrywem. A przecież atmosfera panująca miała znamionować bezwarunkowe poparcie liderów Solidarności, którzy wtedy parli do decydującego starcia z władzą.

Jednakże nic takiego się nie stało. Do wybuchu rewolucji, czy chociażby zamieszek społecznych nie doszło. Ludność samorzutnie podchodziła do zmarzniętych wojaków, grzejących się przy koksownikach, przynosząc im gorącą herbatę i kanapki. Chociaż sami mieli wtedy bardzo mało. Te tak wtedy liczne gesty – były bez wątpienia wyrazem wdzięczności dla tychże żołnierzy, którzy wreszcie zaprowadzili w kraju spokój i zabezpieczyli nas przed spodziewaną radziecką agresją.

W taki właśnie sposób, zwykli Polacy, prości ludzie, swoją wdzięczność wyrażali.
Jednakże dziś takich wspomnień i obrazków z ulic polskich miast, jakoś się do publicznej przestrzeni informacyjnej nie wprowadza.

Panuje za to powszechna zmowa przeinaczania historycznych faktów, tworzenia zmyślonego obrazu jedności narodu skupionego wokół solidarnościowego aktywu, narodu, który nienawidził władzy i pragnął, jak kania dżdżu, wprowadzenia kapitalizmu, sprzedaży lub likwidacji polskiego przemysłu, powrotu kamieniczników, płatanej nauki i opieki zdrowotnej. A przecież tak nie było. Było zupełnie inaczej, co najlepiej odzwierciedlają hasła pierwszej, bo robotniczej, Solidarności, które powtarzane było, jak Polska długa i szeroka: "socjalizm tak, wypaczenia nie".

Dziś udajemy, że Polacy tęsknili za tym wszystkim, co kapitalizm mógł im ofiarować. A naprawdę to chcieli tylko, aby władze partyjne i państwowe, dotrzymywały społecznych umów. Aby wprowadzały w życie idee równości i sprawiedliwości społecznej oraz aby głoszone hasła nie pozostawały tylko pustymi sloganami. Zresztą, tego samego społeczeństwo oczekuje i dziś. Coraz bliżej dni, kiedy wzorem Grecji, Hiszpanii czy Włoch, a nawet USA, ludność wyjdzie na ulice i znów gromko o sprawiedliwość i równość się upomni.

Jednakże wprowadzenie stanu wojennego związane było nie tylko z koniecznością opanowania anarchii, jaka się po całej Polsce rozlewała. Anarchii dodajmy politycznej, społecznej i ekonomicznej. Zakłady pracy "stały", opanowane strajkową histerię. Produkcja, a więc i podaż towarów, dramatycznie spadał. Ludzie jednak, mimo iż strajkowali, comiesięczne wypłaty regularnie otrzymywali i z miejsca lecieli z nimi do sklepów, aby kupić, co się tylko dało. To były jednak nasze wewnętrzne problemy.

Ale były też sprawy, których dalsze trwanie mogłoby mieć dla nas wszystkich
opłakane skutki. Dziś jakby zapominamy, że w tamtych latach żyliśmy w innej rzeczywistości. Byliśmy, decyzją zachodnich aliantów Stalina, oddani w strefę wpływów i politycznych interesów potężnego jeszcze w latach 80-tych XX wieku, ZSRR.
Byliśmy faktycznie krajem o ograniczonej suwerenności, ale za to państwem wolnym i niepodległym, które to atrybuty mogły się zdawać z okien Kremla, niebezpieczne dla istnienia zwartego bloku militarno-ekonomicznego (Układ Warszawski i Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej). Polska z racji położenia i wielkości, stanowiła najważniejszy element w tym bloku, a jednocześnie odgradzała od ZSRR potężną armię stacjonującą na terenie NRD. To przez Polskę wiodły najważniejsze szlaki aprowizacyjne i komunikacyjne pomiędzy tą armią, a jej zapleczem politycznym, decyzyjnym i aprowizacyjnym.

Tylko wyjątkowy naiwniak, a być może wręcz dureń, twierdzić może, że realna groźba obalenia polskiego rządu, stanowiącego stały element całego układu, pozostanie bez odzewu ze strony ZSRR, który o swoje interesy i bezpieczeństwo dbał, jak mało kto na świecie. Tylko wyjątkowy cynik lub prymitywny polityczny gracz może stanowczo twierdzić, że w tamtym czasie nie groziła nam radziecka inwazja pod postacią tzw. bratniej pomocy. Pomocy mającej zabezpieczyć wyłącznie interesy Związku Radzieckiego.

Na międzynarodowej arenie ZSRR (zaraz po USA), uznawany był za militarną potęgę, która dysponowała bronią jądrową i środkami zdolnymi do jej przenoszenia oraz "uderzenia" w każdy zakątek kuli ziemskiej.

Dziś, po odtajnieniu akt NATO, wiemy już z całą pewnością, że siły paktu (a więc i USA), nie przewidywały żadnej interwencji w przypadku agresji
części państw Układu Warszawskiego na Polskę. Breżniew, jak również cała radziecka ekipa, doskonale o tym wiedział. Wiedzieli wszyscy, że radziecki arsenał atomowy jest skutecznym straszakiem na tych, którzy chcieliby naruszać istniejący układ sił i politycznych wpływów.

Dokładnie z tych powodów, demokratyczny Zachód nie reagował, gdy ZSRR udzielał "bratniej" internacjonalistycznej pomocy NRD w 1953 r., Węgrom w 1956 r., Czechosłowacji w 1968 r., czy Afganistanowi w roku 1979 r., wysyłając tam swych żołnierzy i dywizje pancerne. Pamiętać też musimy, że w październiku 1956 roku, kolumny radzieckich czołgów jechały już na Warszawę, ale na szczęście dzięki zdecydowanej postawie W. Gomułki, zostały zawrócone.

Chyba każdy z nas zadawał sobie pytanie, dlaczego w grudniu 1981 r. amerykański prezydent nie poinformował Solidarności, papieża i całego demokratycznego świata, że rządząca w Polsce grupa gen. W. Jaruzelskiego zamierza wprowadzić stan wojenny i większość solidarnościowych działaczy internować?

Otóż dziś, gdy znamy już tajne raporty Kuklińskiego oraz analizy NATO, nikt nie może mieć wątpliwości, że prezydent USA Ronald Reagan oraz jego sztab doradców wolał, aby polskie problemy zostały załatwione polskimi rękami. Bo zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że w przypadku radzieckiej bratniej pomocy, w Polsce poleje się krew. Kukliński informował o tym, że część polskiej kadry oficerskiej i zdecydowana większość żołnierzy, w przypadku wejścia obcych armii, wykonają swój obywatelski i patriotyczny obowiązek, i stawią zbrojny opór.

Nie jest tajemnicą, że właśnie na wypadek wejścia obcych jednostek, na rozkaz gen. Jaruzelskiego, wszystkie polskie jednostki bojowe zostały wyprowadzone z garnizonów i skierowane w rejony ześrodkowania. Manewr ten miał uniemożliwić zaskoczenie polskich jednostek w koszarach, tak jak to było w Czechosłowacji w 1968 r. Już sam ten fakt świadczy o tym, że gen, Jaruzelski bardzo mocno liczył się z możliwością wejścia oddziałów Armii Radzieckiej, której znaczne siły przecież w Polsce stacjonowały (na Dolnym Śląsku i Pomorzu Szczecińskim).

Takich przykładów, pozornie drobnych faktów, są dziesiątki. Rzecz w tym, że polscy historycy polityczni nie dostrzegają ich albo lekceważą je i trywializując, pomniejszają ich znaczenie..

Nie mam zamiaru kolejny już raz (pisałem już o tym w artykule Zasmarkany rękaw munduru marszałka Kulikowa), przytaczania argumentów wskazujących na to, że stan wojenny, aczkolwiek będący samym w sobie złem, był jednakże oczywistym złem mniejszym. I gen. Jaruzelski wraz z ówczesną ekipą, zdawał sobie z tego sprawę i brzemię odpowiedzialności wziął na siebie, w czym jest konsekwentny do dnia dzisiejszego.

Można powoływać się na wypowiedzi dziesiątek znanych postaci z politycznego świata tamtych i obecnych dni, którzy zarówno wtedy, jak i dziś, stanowczo twierdzą, iż gdyby nie stan wojenny, to żelazny pierścień radzieckich, czechosłowackich i enerdowskich dywizji, stojących od połowy 1980 r. przy naszych granicach, runąłby na Polskę i sprawił tysiącom aktywistów Solidarności krwawą łaźnię.

Mówili o tym wprost (lub w sposób mało zakamuflowany), o czym świadczą dokumenty źródłowe, liczne wspomnienia i wywiady, takie znane postaci jak prof. Z. Brzeziński (doradca prezydenta Busha) oraz marszałek ZSRR N. Ogarkow. Mówił o tym gen. W. Dubynin (od lipca 1989 roku zastępca Północnej Grupy Wojsk radzieckich i pełnomocnik Rządu ZSRR do Spraw Pobytu Wojsk Radzieckich w Polsce), który w 1980 i 1981 roku stał z dywizją na granicy z Polską w rejonie Grodna na Białorusi. To właśnie on w 1992 r., w wywiadzie dla Gazety Wyborczej ujawnił, że "14 grudnia 1981 r. Armia Czerwona dokonałaby zbrojnej interwencji".

Mówili i pisali o tym również M. Gorbaczow (I sekretarz KC PZPR) i E. Szewardnadze (minister spraw zagranicznych ZSRR) M. Susłow (członek Biura Politycznego KPZR, najbliższy współpracownik L. Breżniewa, opowiadający się za utrzymaniem twardej linii politycznej wobec radzieckich satelitów), Georgij Szachtnazarow (z-ca kierownika Wydziału Zagranicznego KC KPZR), gen. A. Gribkow (szef sztabu Połączonych Sił Zbrojnych UW), generałowie liniowi AR W. Aczałow, W. Dudnik, marszałek D. Ustinow, gen. prof. D. Wołkogonow, gen. Suchorukow, płk. Ałksnis, płk Kaczugurny, płk Konowałow, radziecki dysydent W. Bukowski, prof. Manfred Wilke (RFN), płk Karel Kocur (attache wojskowy ambasady czechosłowackiej w Warszawie), prof. Richard Pipes (doradca prezydenta Ronalda Reagana ds. Rosji), F. Mitterrand (prezydent Francji), Hartmut Digutsh (attache wojskowy RFN w ZSRR), gen. A. Haig (szef sztabu Białego Domu), M. Thatcher (premier W. Brytanii), czy wreszcie Jan Nowak Jeziorański i na koniec, sam amerykański szpieg, Kukliński.

Tu warto przypomnieć słowa Jana Nowaka-Jeziorańskiego zawarte w jego wspomnieniach, w których napisał, że "zgodnie z prawami każdej rewolucji, wzbierająca fala parła do przodu, aż do zwycięstwa. Rok później mogły ją powstrzymać już tylko sowiecka inwazja albo użycie wojsk własnych. Dopiero jesienią 1981 r., to drugie rozwiązanie okazało się mniejszym złem." Jak widać nie miał on żadnych złudzeń, a przecież ani ówczesna ekipa rządząca, ani tym bardziej gen. Jaruzelski, do jego ulubieńców nie należał.

Nie miał tez żadnych złudzeń R. Kukliński, który w swoich szpiegowskich raportach (FIRDB-312/00339-81, TS-818020, z dnia 30 stycznia 1981, oraz FIRDB-312/00531-81, TS-8180522, z dnia 11 lutego 1981) donosił m.in., że
według jego wysoce poufnych danych, "Rosjanie czynią gruntowne przygotowania do przeprowadzenia w Polsce interwencji wojskowej" oraz że "Nowa ekipa pod wodzą Jaruzelskiego podchodzi do problemu w sposób nadzwyczaj poważny, traktując wprowadzenie stanu wojennego, jako ostatnią deskę ratunku przed interwencją sowiecką".

Wydawać by się mogło, że świadectwo Kuklińskiego powinno wystarczyć za wszystko. Wszak jest on uważany dziś za bohatera, który prawie uratował świat przed radziecką atomowa inwazją. Ale widać jego słowa nie są wiarygodnym dowodem i w nocy z 12 na 13 grudnia br., grupy "bezwąsych" wyrostków, których w tamtym czasie jeszcze na świecie nie było, urządzą kolejny raz gen. Jaruzelskiemu, "kocią" muzykę pod domem. Jestem przekonany, że zniesie to z właściwą mu godnością i spokojem.

Do Wiadomości24 możesz dodać własny tekst, wideo lub zdjęcia. Tylko tu przeczyta Cię milion.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto