Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skazani na sylwestra?

Beata Roratowska
Beata Roratowska
Stary Rok już przeminął. Jak spędziliśmy sylwestra? Jaki mieliśmy wpływ na to co będziemy robić tej nocy i w czyim towarzystwie ją spędzimy? Czy "masowa", huczna zabawa pod gołym niebem to przyjemność, radość, przymus czy obowiązek?

Im bliżej 31 grudnia, tym częściej słyszałam to samo pytanie: co będziesz robić w sylwestra? Zauważyłam, że odpowiedź „nic, zostajemy z mężem w domu przed telewizorem” wywoływała na twarzach niektórych uczucia litości, niezrozumienia, zdziwienia. Przecież tej nocy wszyscy się bawią, hucznie witają Nowy Rok! Przecież to znakomita okazja do bezkarnego i pozbawionego konsekwencji wypicia dużej ilości trunków rozweselających, hałasowania w środku nocy, strzelania petardami i spania następnego dnia do późnych godzin wieczornych.

A co mają zrobić ci z nas, którzy kochają odpoczywać w ciszy, spokoju, bez przymusu, bez zastanawiania się „w co ja się dzisiaj ubiorę”, bez „muszę się dobrze bawić, mimo złego samopoczucia”? Co mają zrobić ci z nas, którzy mimo silnego postanowienia „nic nie robię, nigdzie nie idę” zmuszeni są do uczestniczenia w zabawie sylwestrowej? Jak to możliwe?

Huczna zabawa za ścianą

Pomijam fakt, że sąsiedzi zaprosili znajomych i już od 18 dudniły kolumny z muzyką dyskotekową. Budynek stary, stropy drewniane, więc jak tu wytrzymać, kiedy ten jeden raz w roku: bezkarnie, bez zażenowania czy skrępowania - każdy może wreszcie przetestować moc swojego muzycznego sprzętu? Huczna zabawa za ścianą to nic w porównaniu z faktem, że drugi rok z rzędu wybudowano pod moimi oknami scenę i zorganizowano imprezę „dla mas”. Jeśli ktoś myśli, że marudzę to powiem tylko, że scenę zaczęto budować już na początku grudnia, pojawiły się zatem problemy komunikacyjne (zamknięte wybrane pasy ruchu, początek objazdów, zakaz skrętu itd.)

Próby nagłośnienia trwały przez ostatni tydzień, codziennie zmuszeni więc byliśmy do słuchania „buczenia” z głośników. W dniu kulminacyjnym jednak wszystko osiągnęło swój szczyt: od rana próby z artystami, Pl. Konstytucji, Marszałkowska i Koszykowa zastawione metalowymi ogrodzeniami. Śnieg odgarnięty po stronie zasłoniętej przez płot, więc spacer wzdłuż Marszałkowskiej tego dnia to istny „taniec na lodzie” (szkoda, że tym razem bez „gwiazd”).

Pamiętałam co się działo w zeszłym roku: impreza u sąsiada a za oknem huk z ryczących głośników - to zdecydowanie za dużo, żeby spędzić sylwestra zgodnie ze swoimi planami: cisza, spokój, czy nawet oglądanie TV tego dnia nie było możliwe (nic nie słychać!). Wiedziałam, że na „imprezę dla mas” nie pójdę. Ludzie nie chodzą na takie imprezy z wielu powodów, niektórzy mówią o nich „wiecznie niezadowoleni”.

Nie lubią tłumu; nie znajdują przyjemności robienia z siebie „ryby w puszce”; mają awersję do wesołego, pijanego towarzystwa obcych ludzi, depczących siebie nawzajem; boją się niekontrolowanego rzucania petardami pod nogi; nie mogą długo stać ze względów zdrowotnych; nie odpowiada im taka muzyka czy forma zabawy. Ja będąc w grupie „niezadowolonych” postanowiłam, że muszę wyjść z domu i gdzieś znaleźć dla siebie miejsce.

Od początku grudnia zaczęłam szukać kwater/pensjonatów gdzieś w górach, albo nad morzem, ale potem okazało się, że mój mąż nie będzie miał urlopu pod koniec roku, więc wyjazd z miasta nie był już możliwy. Imprezki u znajomych już też mnie nie kręcą: nie lubię alkoholu - nie piję, boli mnie noga – nie tańczę. Nie nadaje się. Poza tym nadal krąży powiedzenie „kto nie pije ten donosi”. Może to już nie te czasy, ale nie mam ochoty się tłumaczyć.

Wolę jeansy i wygodne buty

Do restauracji i na bal nie pójdę, bo trzeba się ładnie ubrać a ja nie mam ochoty na wydawanie pieniędzy tylko na tę jedną noc. Poza tym to nie moje klimaty, zdecydowanie wolę jeansy i wygodne buty. Teatry grały spektakle do 23, potem trzeba wrócić do domu... Niemal straciłam nadzieję, że nie oszaleję tego dnia a jednak… udało się! W połowie grudnia kupiliśmy bilety na maraton filmowy do kina. W cenie biletu (pomijam, fakt, że opłata „jak za zboże”) 3 przedpremierowe pokazy filmowe, DJ, ciepły i zimny poczęstunek, lampka szampana o północy, losowanie nagród. Kino w centrum, blisko domu - same plusy!

Wreszcie nadszedł ten dzień: za oknem „buczą” głośniki z Pl. Konstytucji, sąsiad od rana testuje nagłośnienie a z odgłosów nad sufitem wnioskuje, że jeszcze ćwiczy jakiś układ taneczny albo przynajmniej kroki, bo cały dom się trzęsie. Pełni nadziei, że miło spędzimy tę noc – wyszliśmy z mężem do kina. Moje podwórko (na tyłach Placu Konstytucji w Warszawie) zamknięte. Organizatorzy postawili metalowe płoty i nikt nie wjedzie i nie wyjedzie.
Samochody zablokowane, trzeba sobie inaczej radzić, szkoda tylko, że zabrakło oficjalnych komunikatów dla mieszkańców informujących, że od 18 nie da się wyjechać. Do metra nie pójdę, bo na czas imprezy stacja Politechnika zamknięta, tramwaje nie jeżdżą, autobusy w objazdach - nie wiadomo gdzie szukać przystanku. Niezrażeni przeciwnościami poszliśmy do kina pieszo. Dwa przystanki to spacer 15 minutowy. Wprawdzie padał śnieg, zimno i ślisko ale nie ważne - jesteśmy razem, idziemy na całą noc do kina - będzie fajnie…

Było fajnie! Podczas projekcji filmów bawiłam się znakomicie, spłakałam się ze śmiechu kilkakrotnie. Nawet mój mąż, który jest wymagającym widzem - śmiał się razem z resztą sali. Był poczęstunek (wprawdzie o jedzenie trzeba było „walczyć” z innymi, ale wszystkiego spróbowaliśmy), była lampka szampana, losowanie nagród (nawet wygrałam książkę „Kurs szybkiego czytania”). Nikt się nie upił, nie było sztucznych ogni i petard, nie było tańczenia i deptania siebie nawzajem. Wróciliśmy do domu przed 6.00 rano. Niemal wszyscy już spali. Po imprezie na Pl. Konstytucji pozostała scena i kilka namiotów. Ekipa sprzątająca zbierała śmiecie, pług odśnieżał ulicę, z głośników już nic „nie buczało”. Sąsiad spał - impreza się skończyła.

Znalazłam swoje miejsce

Nowy Rok przyszedł – nie przeszkadzało mu, że nie przywitałam go hucznie, z "promilami", na mrozie, w śniegu. Znalazłam swoje miejsce: czułam się bezpiecznie, nic „nie musiałam”, nie oglądałam nudnej TV, obejrzałam filmy przedpremierowe – mam już o czym opowiadać znajomym. Może zrozumieją, dlaczego nie skorzystałam z okazji i nie poszłam na masową imprezę mimo, że miałam ją pod domem. Tyle osób przyszło a ja uciekłam! Czy żałuję? Nie! Co więcej - rozumiem doskonale tych, co spędzili tę noc „na białej sali”, we własnych łóżkach, na stoku narciarskim czy w klasztorze (bo i takie były możliwości).

Czy musimy poddawać się masowemu szaleństwu? Czy musimy robić to co inni żeby być akceptowanym społecznie? Już dawno nie przejmuję się, to co mówią i robią inni. Najważniejsze dla mnie, że spędziłam tę noc tak, tak jak ja miałam na to ochotę. A pełnią szczęścia był dla mnie fakt, że moją opinię podzielał mój mąż, że byliśmy razem, że dobrze się bawiliśmy – nic innego nie ma znaczenia. Jak dobrze pójdzie i za rok wybudują mi scenę pod oknami - znowu „ucieknę” na maraton filmowy do kina. Znalazłam „swój sposób” na dobrą zabawę sylwestrową. Mam nadzieję, że cały rok upłynie mi w tak doskonałym humorze jaki wyniosłam z kina. To moje noworoczne życzenie!

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto